search
REKLAMA
Zestawienie

NAJGORSZE seriale o SUPERBOHATERACH

Są tu prawdziwe perełki. Z powodzeniem zebrałoby się nawet 20 pozycji.

Odys Korczyński

17 kwietnia 2023

REKLAMA

Są tu prawdziwe perełki. Z powodzeniem zebrałoby się nawet 20 pozycji, ale kolejne dziesięć możecie z powodzeniem wybrać sami. Serialowy świat kina superbohaterskiego zawsze wlókł się za pełnometrażowymi produkcjami jak parowa lokomotywa za supernowoczesnymi shinkansenami. Gorsi aktorzy, ogromne niedoinwestowanie i chyba brak wiary samych twórców, że mogą osiągnąć sukces, przełożyły się na nakręcenie takich osobliwych produkcji jak np. Going Bananas. Współcześnie z serialami superbohaterskimi jest już o wiele lepiej, przynajmniej jeśli chodzi o stronę techniczną. Nie oszukujmy się, w świecie superbohaterów forma wizualna ma ogromne znaczenie, ważniejsze nieraz niż sama treść.

„Bibleman”, 1996–2011

Jestem zdziwiony, że tak rzadko się wspomina o tym telewizyjnym zjawisku, a przecież tekstów o śmiesznych i słabych filmach na portalach filmowych nie brakuje. Współczesne kino superbohaterskie raczej trzyma się z daleka od jakiejkolwiek sformalizowanej religii, lecz to nie oznacza, że nie zawiera religijnych wątków. Takie podejście jest dobre, bo symbole religijne są w historii przechodnie, powstają w jednej religii, są po latach wykorzystywane przez kolejną, jako te najwłaściwsze i najczystsze, i co ciekawe, bez żadnej odmiennej przeszłości. Tak to irracjonalnie działa. Bibleman to również pozbawiony krytycznego myślenia produkt religijny, który wykorzystał elementy kina superbohaterskiego do indoktrynacji młodszych widzów. Jest śmiesznie, ale i strasznie. Być może pamiętacie jeszcze sprzed lat polski program religijny dla dzieci pt. Ziarno. Nie było tam może superbohaterów, lecz umysłami dzieci manipulowało się podobnie. Bibleman jest superbohaterem, który walczy z mocami ciemności za pomocą tzw. słowa bożego, co w praktyce oznacza bezrefleksyjne cytowanie Biblii. Nie może być przecież nic więcej, bo religijną bezrefleksyjność trzeba ukształtować od małego, żeby zanikła zdolność krytycznego wątpienia, a właściwie nigdy się nie wykształciła. Na tym polega formacja do bycia członkiem w tym przypadku chrześcijaństwa. Wątpliwa sfera ideologiczna łączy się w Biblemanie z koszmarną oprawą graficzną rodem z Power Rangers, a może jeszcze gorszą. Sam Bibleman na domiar złego posługuje się bronią bardzo przypominającą miecz świetlny Jedi. Powstała z tego wszystkiego żenująca, chrześcijańska farsa.

„Electra Woman and Dyna Girl”, 1976

Ten serial nie był wysokich lotów już w latach 70. Założenia były takie, że miał to być produkt telewizyjny lekki i przystępny dla młodszego widza, i zapewne spełnił swoją funkcję. W tamtym czasie nie miał zbyt wielkiej konkurencji. Kolorowy, z dwójką kobiecych bohaterek, śmiesznymi antagonistami i niedopracowaną postprodukcją. Powinno się to wszystko złożyć na niesamowity retro klimat tak dzisiaj uwielbiany przez fanów starych filmów. Niestety, stało się inaczej. Electra Woman and Dyna Girl na zawsze pozostaną pastiszem samego siebie, całkowicie niestrawnym dla współczesnego widza, zwłaszcza tego młodszego, do którego niegdyś był ten serial kierowany. Przyczyna jest banalna. Przez te kilkadziesiąt lat zmieniła się percepcja dzieci. I wcale nie mam zamiaru napisać, że jest gorzej. Jest inaczej, w wielu aspektach lepiej, bardziej niuansowo, wrażliwiej i estetyczniej. Dlatego tak słaby technicznie i naiwny tematycznie serial nie ma szans  u dzisiejszej młodzieżowej widowni oswojonej z kinem superbohaterskim, również w tej serialowej, streamingowej wersji.

„Jastrząb ulicy”, 1985

Być może niektórzy będą powątpiewać, czy Jastrząb ulicy to serial superbohaterski, bo głównym bohaterem jest policjant jeżdżący na w sumie trzech modelach hondy, nieco zmodyfikowanych na potrzeby serialu, a więc CR250, XL500 i XR500. Wizualnie, zwłaszcza po przebudowach, bardzo podobnych. Czy to już czyni Jessiego Macha superbohaterem? Nie, bo motor jest tylko narzędziem, a ogólna sprawność tego, kto go dosiada, nie wchodzi w zakres superbohaterstwa. To jednak nie do końca poprawny osąd klasyfikujący film jako superbohaterski lub nie, bo przecież Batman nie miał żadnych supermocy prócz owej sprawności fizycznej. Nie ma się więc powodu, dla którego Jastrząb ulicy nie mógłby być tym rodzajem produkcji. Jest jednak problem z jego jakością oraz odtwórczością historii. Nie wystarczy, że inteligentny samochód zamieni się w inteligentny motocykl. Piję tu do Nieustraszonego z Davidem Hasselhoffem, który nawet montażowo stał na znacznie wyższym poziomie, nie wspominając już o zagadkach do rozwiązania. Na uwagę jednak zasługuje muzyka. Trudno uwierzyć, że stoi na aż tak wysokim poziomie. Stworzyła ją grupa Tangerine Dream. Warto ten serial zobaczyć więc chociażby dla doświadczenia połączenia muzyki z obrazem i uświadomienia sobie, ile dobra kompozycja dodaje wartości filmom. Kompozycja Le Parc przeszła już do historii muzyki elektronicznej.

„Inhumans”, 2017

Gdybym był fanem tego typu telenowel, napisałbym, że nie wybaczę Iwanowi Rheonowi roli Maximusa po tym, jak zaprezentował mi się w Grze o tron jako Ramsay Bolton. Myślę jednak w miarę racjonalnie i wiem, że aktorski fach wymaga poświęceń, żeby po słabszej roli móc znów wzbić się na artystyczny szczyt. Tak więc Inhumans przypomina nieco superbohaterską telenowelę, a miał być alternatywą dla X-Menów. Mocniejszej akcji brak, za to dużo mówią, ale nie za bardzo mądrze ani chociaż abstrakcyjnie. Twórcy dialogów postawili na monotonię i niekończące się rozważania na temat tego, kto komu odbierze władzę i kiedy to nastąpi. Wolne żarty, szanowni twórcy z Marvela. Opinie krytyków i widzów najwyraźniej dotarły do marketingowców z korporacji, bo serial został skasowany.

„The Tick”, 2001–2002

Produkcja jeszcze nie zasłużyła na miano dzieła retro, natomiast już niestety znikła. Nie mówi się o niej, nie pisze, nie tworzy memów z Kleszczem, więc jak to się mówi: nie chwyciło. Na dodatek pojawiła się nowa wersja przygód Kleszcza z Peterem Serafinowiczem w roli głównej (na zdjęciu). Obaj z Patrickiem Warbutonem ze starszej wersji okazali się bardzo ujmującymi i śmiesznymi postaciami, lecz mimo wszystko to nie wystarczyło, żeby wersja z 2001 roku wygrała z tą nowszą od Amazona. Już wyjaśniam dlaczego. Otóż Kleszcz z 2001 roku, chociaż całkiem dopracowany pastiszowo, technicznie okazał się klapą. Najwidoczniej zbyt mało środków przeznaczono na jego produkcję, a może również twórcy za bardzo inspirowali się formą sitcomu.

„Going Bananas”, 1984

Z pewnością znajdą się widzowie, którzy uwielbiają tego typu komediowo-absurdalne podejście do postaci superbohaterów. A przeze mnie przemawia generalna niechęć do filmów ze zwierzętami, które za wszelką cenę są uczłowieczane. Rozumiem, że między człowiekiem a małpą podobieństw jest znacznie więcej niż między człowiekiem i chomikiem, lecz robienie z małpy superbohaterki przekracza moją tolerancję dla osobliwych pomysłów na pastisze produkcji filmowych z tego gatunku. Bohaterką serialu jest orangutanica o imieniu Roxana. Z powodu dziwnego splotu wydarzeń, którego nie będę tu tłumaczył, otrzymuje ona supermoc w postaci zdolności generowania czegoś w rodzaju promienia energetycznego, za pomocą którego może np. używać siły fizycznej, żeby pokonać wrogów lub chociażby coś wziąć na odległość. Mimo jednak posiadania supermocy Roxana w odbiorze widza pozostaje małpą. Twórcy w ogóle się nie postarali, żeby przekonać publiczność o tym, że ta małpa faktycznie stała się superbohaterką. Serial może i zadowoli mniejsze dzieci, ale starsze i dorosłych, którzy znają dzisiejsze kino superbohaterskie, z pewnością nie. Tanie efekty specjalne w postaci fioletowych światełek na głowie Roxany i przebieranie jej w ludzkie rzeczy to zbyt mało.

„Automan”, 1983

Sam pomysł współpracy policji z programem, który może się materializować w świecie pozakomputerowym, jest ciekawy. To w zasadzie odwrotność idei zaprezentowanej w legendarnym Tronie Stevena Lisbergera, który jest produkcją o rok młodszą. Twórcy Automana najwyraźniej inspirowali się tym filmem. Nawet w zakresie efektów specjalnych widać ogromne podobieństwa. Sposób pojawiania się i znikania przedmiotów, kolorystyka, przezroczystość, styl graficzny zmieniającego się ubrania Automana itp. To wszystko wygląda dosłownie jak w Tronie. Co ciekawe, w ramach serialu już tak nie cieszy oka, jak w filmie pełnometrażowym, a to ze względu na zetknięcie się z dominującym i realnym światem przedstawionym. Taki styl estetyczny miał sens w ramach właśnie pogrążenia w środowisku programów, jak w Tronie. To się niestety nie udało. Sam zaś Automan jako superbohater okazał się postacią trudną do polubienia przez widzów. Był w rzeczy samej bardziej programem niż człowiekiem i aktorem z ujmującą publiczność osobowością. Dlatego m.in. serial przetrwał tylko jeden sezon i stał się raczej ciekawostką kolekcjonerską dla retrokinomanów.

„Adventures of Superman”, 1952–1958

Kino superbohaterskie przeszło bardzo długą drogę od lat 50., kiedy to kręcono Przygody Supermana. Dzisiaj co najwyżej możemy oglądać ten serial, żeby uświadomić sobie, jak długa i kręta to była droga, zwłaszcza jeśli chodzi o efekty specjalne. A kino superbohaterskie ich wymaga. One też niestety starzeją się najszybciej. Dlatego po tylu latach, a okres ten od premiery serialu do dzisiaj jest mniej więcej przeciętnym czasem życia jednego człowieka, produkcja stała się już prawie niezdatna do oglądania. George Reeves jako Superman przypomina statusiałego księgowego, który od czasu do czasu przebiera się w obcisłe wdzianko, żeby ratować bezbronne kobiety. Dialogi przypominają wprawki czytane na sucho przez aktorów popijających kawę, a sceny kręcone w studio wymieszane z ujęciami na zewnątrz wyglądają jak film kręcony przez 10-letniego adepta sztuki filmowej, żeby zbierać pierwsze wyświetlenia na YT. Mało tego, przy całej tej śmieszności malowanych farbą skał czy posypanych trocinami torów, na których pokładają się lub wiszą ofiary do uratowania przez Supermana, fabuła serialu jest treściowo wyrazem koszmarnej w odbiorze, naiwnej z punktu widzenia percepcji dzisiejszego widza, propagandy białej, supremacyjnej ideologii kapitalistycznej. Pod tym względem ładunek pseudowychowawczy serialu opowiadający o moralnej odnowie świata, kreowanej przez Zachód, niczym się nie różni od ówczesnej propagandy komunistycznej, która piała na temat przywrócenia naturalnego porządku społecznego za pomocą likwidacji własności, ludzkiego indywidualizmu i zastąpienia go kolektywnym myśleniem o dobru wspólnym. Dzisiaj wiemy, że ani jedna, ani druga drapieżna propaganda nie da ludziom szczęścia. Więc trudno się ogląda tak buńczuczne, stare seriale o superbohaterach, którzy są tak naprawdę niewolnikami zasady systemu, w którym działają. Mało tego, tak naiwna treść opakowana jest w przestarzałą formę techniczną. Co ciekawe, postać Supermana stała się zdatna do oglądania dopiero niedawno, odkąd pojawił się Henry Cavill.

„Batwoman”, 2019–2022

Byłbym daleki od sugerowania, że fanom postać kobiety nietoperza nie przypadła do gustu właśnie z tego powodu, że to kobieta. Faktycznie, twórcy serialu wzięli na kark niezwykle trudne zadanie, gdyż Batman wrósł w superbohaterską popkulturę jako mężczyzna. Dlatego trzeba było niezwykle mocno przyłożyć się w naszej zachodniej i patriarchalnej kulturze do kobiety-Batmana. Stało się inaczej. Rokująca nadzieję Ruby Rose wytrzymała tylko jeden sezon, a afera, która wybuchła wraz z jej odejściem, nie przyczyniła się do wzrostu popularności serialu. Zastąpiła ją doprawdy aktorsko grubociosana Javicia Leslie. Podobnie jak Rose, wpisała się w wyjątkowo drapieżny, feministyczny klimat panujący w serialu, czemu wersja wydarzeń Rose przecież zaprzeczała, gdy ta tłumaczyła powód odejścia po pierwszym sezonie. Generalnie Batwoman jest mocno bełkotliwą próbą zredefiniowania naszego podziału płciowego na dobre kobiety i samych złych mężczyzn. Piszę to z bólem, jako człowiek o mocno lewicowych poglądach, który oczekuje od walki z patriarchatem mniej populistycznych haseł o wspaniałości kobiet i nijakości mężczyzn. Takie antagonizowanie płci do niczego nie prowadzi, bo ludzki gatunek przecież musi się rozmnażać. To, że tak powiem dwuznacznie, nasz wspólny interes. Z powodu tak łopatologicznego ideologizowania panującego po lewej stronie, co w sumie równa się prostackiej ewangelizacji po prawej, u tzw. prawdziwych, białych supremacyjnych chrześcijan, osoby o bardziej liberalnych i socjaldemokratycznych poglądach są tak bezrozumnie hejtowani. Dobrze więc się stało, że serial został skasowany.

„Black Scorpion”, 2001

Abstrahując od jakości wizualnej czołówki, można się spodziewać określonego poziomu jakości chociażby po nazwisku jednego z twórców, czy też, jak to się dzisiaj mówi: showrunnerów serialu – chodzi o Rogera Cormana. Polecam jednak chociaż kilka odcinków, żeby uświadomić sobie, na czym polega fun, który można odczuwać z powodu tego serialu. Po pierwsze twórcy musieli przeżywać jakąś głęboką, wręcz erotyczną fascynację postacią Batmana. Batman więc stał się kobietą, a jego strój drastycznie się zwęził, zmniejszył, podkreślił pośladki, pachwiny, piersi, żeby przeciwnicy widzieli jak najwięcej superbohaterskiego ciała. Po drugie Czarną Skorpionicę przebrano w skórzany strój o pewnych znanych w środowisku femdomów cechach, a to w połączeniu z jej osobowością i umiejętnościami walki zbliża ją do seksualnej tematyki BDSM. Po trzecie serial jest tak tani, a twórcy musieli się tak szalenie gimnastykować np. z montażem strzałów i wybuchów, że można im tylko współczuć, a widzowie mogą się w niektórych momentach nieźle pośmiać. Podobnie jest z walkami. Aktorzy się mylą w sekwencjach ruchów, ale nikt nie pomyślał o dublach. I wreszcie po czwarte, wcielająca się w Czarną Skorpionicę Michelle Lintel nie posiada dostatecznego warsztatu aktorskiego. Ująłem to w miarę delikatnie, żeby artystki nie obrazić, bo bardzo się starała być poważna i groźna.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA