SAMOCHÓD. Jedzie jak opętany!
Samochody-mordercy to chodliwy temat dla kina klasy B. Zdjęcia prawie w całości można nakręcić w plenerze, zazwyczaj na pustkowiu wzdłuż odcinka autostrady. Do tego kilku aktorów do ról tych dobrych, złych i brzydkich bohaterów, którzy będą padać ofiarą lub stawiać opór w konfrontacji z krwiożerczym pojazdem. Do wyboru są różne modele: Steven Spielberg w Pojedynku na szosie terroryzował widzów starą cysterną, John Carpenter wolał elegancki, czerwony Plymouth Fury imieniem Christine. W międzyczasie mniej znany reżyser – Elliot Silverstein – popełnił film o małym miasteczku pośrodku niczego i jego poczciwych mieszkańcach, którzy zaczynają ginąć w wypadkach drogowych. W każdą śmierć zamieszany jest duży, czarny samochód nieznanej marki.
W roli badającego sprawę wąsatego policjanta Wade’a występuje James Brolin. Poza pilnowaniem porządku w miasteczku wychowuje dwie córki i jest w szczęśliwym związku z młodą nauczycielką, Lauren (Kathleen Lloyd). Z kolei przełożonym i dobrym kolegą z pracy jest szeryf Everett grany przez samego Johna Marleya. Obaj panowie darzą się wzajemnym szacunkiem i szorstką przyjaźnią, a poza pracą chętnie spędzają wspólnie czas. Niestety pewnego wieczoru szef Wade’a ginie w wypadku samochodowym, a jedyny świadek zdarzenia wspomina o dużym, czarnym samochodzie, który jechał, choć w środku nie było kierowcy. W tym momencie żarty się kończą, a nasz bohater rozpoczyna prawdziwą krucjatę przeciwko dwuśladowemu mordercy. Z jednej strony Wade musi zaplanować skuteczną obławę, a z drugiej pilnować swoich córek i Lauren. Im dłużej śledztwo się przeciąga, tym bardziej czarny samochód wydaje się niepokonany.
Samochód jest młodszym, ale i bystrzejszym bratem Pojedynku na szosie. Oba filmy skupiają się na starciu człowieka z maszyną, a areną jest droga na pustkowiu. Zasadnicza różnica polega na tym, że Spielberg ograniczył tło akcji do minimum – istotna jest ucieczka, a potem konfrontacja cysterny z piekła rodem i Bogu ducha winnego przejezdnego, który stara się po prostu ujść z życiem. Oczywiście pędzące po drodze maszyny i coraz bardziej opresyjna atmosfera budują klimat epoki, ale Pojedynek na szosie w gruncie rzeczy oferuje niewiele więcej. Tymczasem w Samochodzie widać, że tło jest dopracowane o wiele bardziej szczegółowo. Wade ma dziewczynę, która – poza odfajkowaniem wątku romantycznego z domieszką tragizmu – ma znaczenie dla rozwoju wydarzeń. Kiedy grupa miejscowych wraz z Lauren chowa się na cmentarzu, a czarna wołga nie może tam wjechać i wściekle krąży przed bramą, dziewczyna jako jedyna próbuje nawiązać kontakt z domniemanym kierowcą. Jak by nie patrzeć, silna postać kobieca na miarę naszych czasów.
Poza landszaftami z kalifornijskiej prowincji można nacieszyć oczy wyglądem tytułowego bohatera. Czarną wołgę w filmie Silversteina zagrał przerobiony Lincoln Continental i efekt końcowy jest grzechu wart. Potężna, czarna gablota z lekko przyciemnionymi szybami budzi respekt nawet bez kierowcy. We wszystkich scenach pościgów widać, że to nie jest atrapa, tylko prawdziwy pojazd o takich wymiarach, że z powodzeniem w środku zmieściłoby się łóżko małżeńskie z ramą. Dzięki pracy kamery tytułowy bohater staje się jeszcze bardziej złowieszczy. Kręcony albo w zbliżeniach (gdzie wypełnia prawie cały kadr), albo w kłębach kurzu przypomina drapieżnika z czarnego metalu lub surową wersję Batmobilu. Dzięki odpowiednim zabiegom kamerzysty samochód stał się pełnoprawnym bohaterem, którego reszta postaci nie powinna lekceważyć.
Samochód nie jest dziś aż takim klasykiem, jak choćby wspomniany Pojedynek na szosie, choć warto porównać sobie oba filmy, zwłaszcza ze względu na klimat epoki i projekt bohatera-rekwizytu. Poza tym to godny przedstawiciel podgatunku o morderczych autach, które albo są prowadzone przez szaleńca, albo opętane przez szatana, albo zjadły Paryż.