Najbardziej ZBĘDNE filmy i seriale w MCU
Moją pierwszą myślą było usunięcie z MCU Kapitan Marvel. Już nawet nie Spider-Mana, więc jest postęp, ale po głębszym zastanowieniu uświadomiłem sobie, że przecież w Uniwersum jest mnóstwo innych o wiele bardziej zbędnych tematycznie produkcji niż ten wykwit słabego kina superbohaterskiego, które przynajmniej jest jakoś złączone z główną linią opowieści snutej, a dzisiaj już ciągniętej na siłę, w MCU. Bo tu nie do końca chodzi o jakość techniczną omawianych tytułów, lecz ich umocowanie w historii. Niestety w świecie Marvela im bardziej MCU okazywało się już zaawansowane wątkowo, tym częściej zdarzały się tzw. filmowe wrzutki, które dotyczyły drugorzędnych postaci, lecz pozwalały im sobie pograć w swoich własnych historyjkach. Na siłę więc starano się je post factum łączyć z jakimś wydarzeniem w MCU, co wyglądało sztucznie. Równocześnie nie szła za tym jakaś wysoka jakość tych filmów, żeby chociaż swoim artyzmem mogły się wybronić przed krytyką. I tak MCU zmierza sukcesywnie donikąd. Poniżej 10 przykładów, które nic nie wnoszą do uniwersum, chociaż same w sobie bywają ciekawe i powinny funkcjonować poza MCU.
„Wilkołak nocą”, 2022, reż. Michael Giacchino
Zacznę od produkcji mającej najmniej wspólnego z MCU, a zarazem w stajni Marvela jednej z najlepszych pod względem artystycznym. Na uwagę zasługuje forma, montaż, narracja oraz gra aktorska zwłaszcza Gaela Garcíi Bernala i Laury Donnelly. Wilkołak nocą to godne nawiązanie do filmów o duchach i potworach z pierwszej połowy XX wieku, z tym że zrobione z uwzględnieniem poprawek technicznych XXI wieku. Traktuję tę produkcję jako eksperyment, a nie część MCU. 50-minutowy film krótkometrażowy opowiada oddzielną historię o spotkaniu łowców potworów, którzy zbierają się, aby uczcić poległego przywódcę i zdecydować, kto będzie kolejnym głównym Łowczym. Nie wszystko jednak przebiega tak, jak zakłada to plan. Jeśli ktoś z was jeszcze nie widział tej produkcji i chce ją obejrzeć tylko ze względu na MCU, lepiej niech tego nie robi. Nie ma w niej dosłownie nic, co by dotyczyło Uniwersum. Natomiast jeśli ktoś chce oglądać film ze względu na jego wartość, to zachęcam, zwłaszcza scena ze spływającą po ekranie krwią jest godna uwagi, ale całość historii również dowodzi, że Marvel potrafi robić dobre filmy poza MCU.
„Czarna Wdowa”, 2021, reż. Cate Shortland
Przypomnę tylko, że w 2019 Czarna Wdowa poniosła śmierć na planecie Vormir, poświęcając się, żeby Hawkeye mógł zdobyć Kamień Dusz, a w konsekwencji grupa Avengers była w stanie odwrócić pstryknięcie Thanosa. Pełnometrażowy film Czarna Wdowa był więc jedynym tytułem MCU wydanym po śmierci tytułowego bohatera w głównej osi czasu Uniwersum. Co więc wniósł do MCU jako takiego? Prócz czysto encyklopedycznych informacji na temat Czarnej Wdowy nic. MCU więc bez niego z powodzeniem może funkcjonować. Nie ma żadnej konieczności go oglądać. Czarna Wdowa jest częścią czwartej fazy MCU, ale jej akcja rozgrywa się na początku fazy trzeciej, zaraz po Wojnie Bohaterów.
„Falcon i Zimowy Żołnierz”, 2021, twórca: Malcolm Spellman
Produkt nakręcony z powodów czysto zarobkowych, chociaż tu jednak mam wątpliwości, czy naprawdę się opłacało, bo oceny od krytyków aż takie rewelacyjne nie są. Falcon i Zimowy Żołnierz zawsze byli supebohaterami, którzy są nie w pełni super. Trzymano więc ich w tle, żeby wspomagali głównych herosów. Nawet serialowy antagonista – Baron Zemo – jest takim wrogiem na miarę protagonistów. Wszystko w serialu jest takie właśnie, nie w pełni superbohaterskie. Po co więc nakręcono Falcona i Zimowego Żołnierza? Tłumaczenie, że trzeba było jakoś wprowadzić nowego Kapitana Amerykę, jest bezsensowne, bo od Endgame wiemy, kogo Rogers namaścił na swojego następcę. A tak na marginesie, chyba mu coś poważnie zaszkodziło podczas tych podróży w czasie, że wybrał Falcona.
„Moon Knight”, 2022, reż. Jeremy Slater
Nie przypominam sobie, żeby bohaterowie Moon Knight do tej pory wystąpili w jakimkolwiek innym tytule wchodzącym w skład MCU lub zostali w nim wspomniani. Co do tego drugiego, jeśli ktoś kiedyś o nich mówił, to musiał to zrobić bardzo dyskretnie. Czekam więc na wasze sugestie, bo może mi coś umknęło. Jakieś echo w mojej głowie mówi mi, że być może jakaś informacja o Moon Knighcie pada w Czarnej Panterze. Na razie jednak Moon Knight jest dla mnie więc tak osobliwą częścią Uniwersum, że nie wiadomo dlaczego w ogóle się go zalicza do tej rodziny. Nie tylko chodzi o jego treść, ale i jakość. Jest to jeden z najlepszych seriali superbohaterskich, jaki nakręcono w historii tego gatunku.
„Mecenas She-Hulk”, 2022, twórca: Jessica Gao
Kilka razy już się wypowiadałem na temat jakości CGI w serialu. W roku 2022 oraz w ramach MCU jest ona nie do zaakceptowania. Mam również wrażenie, że wprowadzenie do MCU postaci She-Hulk jest usilną próbą zrekompensowania braku produkcji, w której wziąłby udział Hulk. On jednak nie jest postacią na tyle ujmującą czy też „grywalną”, żeby poświęcać mu więcej miejsca. To, co wydarzyło się w ramach MCU w 2008 roku, już wystarczy, a i tak dla Uniwersum nie ma większego znaczenia. Mecenas She-Hulk to raczej coś manifestacyjnego, nakręconego bez związku z MCU, ale tylko po to, żeby pokazać, że kobieca superbohaterka sobie w tym świecie poradzi. Ale to również już wiemy – mamy przecież wojującą Kapitan Marvel. Nie widzę więc głębszego sensu w istnieniu She-Hulk w ramach MCU.
„Marvels”, 2023, reż. Nia DaCosta
Wątek Kree został wystarczająco sensownie zamknięty w Kapitan Marvel. Po co go na siłę odgrzebywać? Po co wykorzystywać ograne już patenty z podróżami między wymiarami, skoro w całkiem dojrzałym wydaniu mieliśmy to w Doktorze Strange’u. Film traktuję jako produkt reklamowy, który miał dać nieco więcej czasu ekranowego Kapitan Marvel, chociaż miała ona swój indywidualny film. Strona aktorska zaś i narracyjna to porażka. Nie doświadczymy tu żadnej głębszej relacji między postaciami, a kwestie aktorskie są deklamowane jak w szkolnym teatrzyku. Ważne, żeby się pokazać, trochę powalczyć i oczywiście wygrać, tyle że po tak wielu ciosach, co wygląda komicznie i nienaturalnie. Nieznośna jest również generalnie bolączka indywidualności z Marvela – epizodyczność przygód. Coś się zaczyna, trwa, kończy i nie dostajemy tego sensownej kontynuacji, ale za to usilne udowadnianie, że gdzieś tam kiedyś w przeszłości jest jakieś tego połączenie z kolejnym mało istotnym wydarzeniem w MCU.
„Incredible Hulk”, 2008, reż. Louis Leterrier
Dopiero z dzisiejszej perspektywy widać, jak bardzo od 2008 roku zmieniło się MCU oraz sam gatunek filmów superbohaterskich. Zmienił się również świat kina. Mam tu na myśli jego możliwości. Widać to chociażby w rozbudowanej sekwencji walki Hulka z Abomination, gdzie twórcy uparli się, żeby pokazywać ich mimikę zrobioną w CGI. Nie wyglądało to dobrze. Nawet dzisiaj pod tym względem mockupowanie postaci istot żywych i nam bardzo dobrze znanych wciąż nastręcza trudności zgodnie z psychologiczną zasadą „doliny niesamowitości”. W tamtym czasie może się jeszcze Marvelowi wydawało, że MCU będzie miało inną formę, więc kręcenie Incredible Hulk miał sens. Dzisiaj jednak nie ma śladu w Uniwersum po postaciach z tego filmu, nawet Hulk ewoluował i nikt nie jest zainteresowany nim jako bohaterem kolejnego osobnego filmu. Większość podstawowych informacji, które wprowadza Incredible Hulk, jest stosunkowo prosta. Nie istnieje więc żadna konieczność, żeby nawet obejrzeć tę wersję przygód Bannera, licząc na jakąś wiedzę pomagającą w poznaniu MCU.
„Hawkeye”, 2021, reż. Jonathan Igla
Od zawsze trudno mi było dostrzec w nim jakąś prawdziwą iskrę superbohaterstwa, która bazuje na nadludzkich zdolnościach, oczywiście w porównaniu z innymi członkami Avengers. Sam w sobie Hawkeye jest rzecz jasna bardziej sprawny niż 99,9 procent ludzkiej populacji. Z powodzeniem więc mógłby funkcjonować poza MCU, a luka po nim zostałaby szybko wypełniona. Hawkeye to niewielki wątek w MCU, skupiający się przede wszystkim na współpracy między Clintem Bartonem a Kate Bishop. W tle są święta Bożego Narodzenia, więc to w sumie taki trochę świąteczny serial. Hawkeye ze swoją uczennicą spędzają je na ucieczce przed siepaczami Kingpina. Czasu na wyszkolenie Bishop jest niewiele, ale powiedzcie mi, jakie ma to znaczenie dla MCU? Świat przestanie istnieć? Pojawi się kolejny Thanos? Może czegoś nie zauważyłem, ale jaki nowy (i ważny) wątek w Uniwersum ten serial rozwija?
„Inhumans”, 2017, twórca: Scott Buck
Czy ktoś w ogóle kojarzy ten serial jako element MCU? A tak w ogóle, czy Inhumans są science fiction, czy może bardziej fantasy? Generalnie serial można nazwać wielką wtopą Marvela. Nie tylko oceny zyskał niskie, ale i ich liczba np. na FW poraża. 4500 głosów to jak na produkcję należącą do Marvela i MCU kompletna porażka. Na Rotten Tomatoes nie jest lepiej, bo opinia jest bardzo „zielona”. Łączność z głównymi wątkami MCU również znikoma, chyba że ma dla nas jakiekolwiek znaczenie śmierć Ansona Mounta w Doktor Strange w multiwersum obłędu. Dość efektownie zabiła go Scarlet Witch, najpierw wymazując mu usta, a potem kierując jego własny głos do mózgu, który w ułamku sekundy zamienił się w mielone. Innych znaczących związków Inhumans z MCU brak.
„Iron Fist”, 2017, twórca: Scott Buck
Tłumaczenie, że przynależność takich seriali do MCU spowodowana jest szansą w przyszłości, że jakiś grający w nich superbohater pojawi się w Uniwersum, jest po prostu głupie. Tak można nakręcić film o Supermanie w ramach działalności Marvela, tłumacząc widzom, że zrobiło się tytuł z tym superbohaterem, bo może się on kiedyś cudownie przeniesie z DCEU do MCU. Na razie Iron Fist jest produktem zbędnym, a i sam w sobie nie jest czymś wybitnym, nawet na tle postaci z MCU. Na domiar złego serial był najgorzej przyjętym przez krytyków tytułem powstałym w ramach partnerstwa Marvel–Netflix. Zarówno krytycy, jak i fani ostro wypowiadali się na temat słabej gry aktorskiej, scenariusza oraz sekwencji walk. Oceny na Rotten Tomatoes tego dowodzą, a i na FW nie jest rewelacyjnie.