HORRORY, które NA ZAWSZE zostaną w waszej PAMIĘCI
Nie zapominam o Obcym. 8. pasażerze Nostromo, ale po chwili namysłu sądzę, że to jednak nie to wrażenie grozy, które zostaje na lata. Najmłodsza produkcja w tym zestawieniu ma już 25 lat. Sam jestem zdziwiony, ale i znalazłem dowód na pewną koncepcję na temat mojej (i nie tylko) percepcji emocjonalnej grozy w kinie. Albo więc dzisiaj nie robi się już horrorów, które są w stanie widzów naprawdę poruszyć, albo nadal się takie robi, a poruszani są tylko młodsi widzowie, tak jak ja przez wymienione tutaj filmy, gdy oglądałem je, będąc nastolatkiem czy dzieckiem. Każdy z widzów będzie więc miał w swojej pamięci filmy grozy, które go poruszyły najbardziej, i nigdy ich nie zapomni, ale będą to produkcje nie młodsze niż 25–30 lat. Wraz z upływem życia wrażliwość się zmienia. Przyzwyczajamy się do przemocy, gdyż żyjemy wśród niej w realnej rzeczywistości. Ta fikcyjna mniej więc nas dotyka. Nie jest to w żadnym wypadku proces naszej psychicznej degeneracji, ale raczej adaptacji do warunków życia, bo jego głównym celem jest jak najdłuższa gatunkowa egzystencja.
„Coś”, 1982, reż. John Carpenter
Po raz pierwszy o tym horrorze usłyszałem od ojca, któremu kolega puścił pewien film. Ojciec nawet nie pamiętał tytułu, a ja byłem dzieckiem. Opowiedział mi jednak o tym, jak się bał na seansie, zwłaszcza podczas sceny reanimacji, gdy klatka piersiowa nagle zamieniła się w wielką paszczę i obcięła doktorowi ręce. Ojciec wtedy powiedział również, że więcej takich filmów nie ma ochoty oglądać. Wkrótce przekonałem się dlaczego, bo sam trafiłem na horror Coś. Był ogólnie straszny, ale scena z defibrylacją szczególna. Przypomniałem sobie wtedy wrażenia ojca i całkowicie go zrozumiałem. Od tamtego czasu wiele razy oglądałem Coś; już bez takich emocji, ale kunszt w przekazaniu widzowi grozy przez Carpentera będę pamiętał jeszcze bardzo długo.
„Egzorcysta”, 1973, reż. William Friedkin
Przykład oszałamiającego sukcesu, który został stworzony przez czas, a nie realną wartość dzieła. Pamięta się więc tę produkcję ze względu na wrażenia, które sprowokowała, a one nie miały oparcia w żadnych wcześniejszym doświadczeniu, stąd tak głęboka obecność w świadomości. Dzisiaj jednak seans Egzorcysty chwilami powoduje nawet uśmiech. Wizja demonów, szatana, generalnie zła próbujących tak desperacko zdominować świat poprzez jednostkowe przypadki opętania, jest bardzo naiwna. W takim wydaniu całe tzw. piekło to banda wyjątkowych nieudaczników, którymi żaden Bóg ani tym bardziej ksiądz nie powinien się przejmować. Wiem, że ta tematyka wciąż ma swoich miłośników, ale warto zawsze racjonalnie podchodzić do „opętania”, żeby nie skrzywdzić bardziej, niż już to się stało, bardzo chorych psychicznie ludzi.
„Duch”, 1982, reż. Tobe Hooper
Produkcję można nazwać horrorem familijnym, czyli takim dla całej rodziny. W filmie widać rękę właśnie Stevena Spielberga, a nie Tobe’a Hoopera. Gdyby było inaczej, widzowie dostaliby produkcję przeznaczoną wyłącznie dla widzów dorosłych i to o specyficznej, slasherowej wrażliwości. Spielberg umiał pogodzić typową hollywoodzką rozrywkę z elementami grozy w najlepszej jakości. Dlatego wrażenia przetrwały – mroczne drzewo, kąpiel ze szkieletami, rozświetlony szumami ekran telewizora, zjawa – nikt jeszcze wtedy tak tego nie pokazał, wciągając widza równocześnie w niemal przygodowo zaprojektowaną narrację. A swoje zrobiła otoczka tragicznych zdarzeń wokół produkcji nazywanych klątwą.
„Teksańska masakra piłą mechaniczną”, 1974, reż. Tobe Hooper
Dzieci mają wspaniałą, ale i sprawiająca kłopoty wyobraźnię. Na Teksańską masakrę piłą mechaniczną trafiłem wcześnie w wideotece sąsiada. Sam nie miałem wtedy odtwarzacza kaset wideo, więc była to dla mnie niezła frajda. W jego bibliotece pirackich kaset znajdowała się wiele razy przegrywana kaseta BASF z ręcznie opisaną nalepką – dzisiaj retro w czystej postaci. Tytuł Teksańska masakra piłą mechaniczną brzmiał zachęcająco, więc obejrzałem. Film był szokujący, a wizerunek nie tyle gościa latającego z piłą, co rodziny został w mojej głowie na zawsze. Mało tego, w pobliżu była taka część miasta, w której znajdowało się wiele starych chatek zamieszkiwanych przez samotne babcie, Romów (nazywaliśmy ich wtedy cyganami) oraz wielodzietnych, patologicznych rodzinek. Lataliśmy nieraz w pobliże tego nieistniejącego już osiedla, żeby ich straszyć, poprzyglądać się itp., ale bardziej to oni nas przeganiali. Po seansie Teksańskiej masakry piłą mechaniczną wyobraziłem sobie, co jeszcze spotęgowało moje wrażenia, że w tych rozpadających się domostwach mieszka właśnie ze swoją zboczoną kamarylą sam Leatherface.
„Blair Witch Project”, 1999, reż. Daniel Myrick, Eduardo Sánchez
Najnowsza produkcja w tym zestawieniu znalazła się tutaj nie ze względu na swoją ponadczasową jakość, ale nowatorskość w swoich czasach. Podczas seansu, a nie mając doświadczeń z produkcjami typu found footage, można było uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się naprawdę, chociaż to zupełnie racjonalnie niemożliwe. Z powodu tego pierwszego wrażenia pamiętam Blair Witch Project i nigdy nie zapomnę. Ale czy film poza tym ma jakąś artystyczną wartość? Jego koszt w porównaniu z zarobkiem, wynikającym z oszukańczej kampanii reklamowej, z pewnością nie może być traktowany jako wyraz artyzmu i godnego naśladowania zachowania mediów i krytyków filmowych.
„Funny Games”, 1997, reż. Michael Haneke
Taki horror pojawia się raz na wiele dekad w historii kina. W nagłówku jest wersja z 1997, ale ta druga 10 lat starsza i zwana „amerykańską” powoduje we mnie te same odczucia. Pierwsza, austriacka, zupełnie wystarczy, gdyż powoduje takie emocje, których nie da się zapomnieć przez wiele lat. Geniusz Hanekego polegał na sprowokowaniu umysłu widza do wyprodukowania tych wszystkich morderczych uczuć i wyobrażenia sobie tego, czego nie było w scenach widać. I najcięższe jest właśnie danie sobie rady z tymi myślami. One przerażają najbardziej, bo są odczuwane jako dużo autentyczniejsze niż widziane oczami momenty, gdy z brzucha ofiar wylewają się flaki z krwią. Mówię więc sobie: nigdy więcej Funny Games, chyba że będzie to płatne zlecenie, którego realizacja wymaga pogłębionej analizy tego filmu.
„Koszmar z ulicy Wiązów”, 1984, reż. Wes Craven
Pierwsza z produkcji Wesa Cravena w tym zestawieniu. Niezapomniany Freddy Krueger, władca snów, przed którym nie można się obronić, elektryzował młodszą publiczność, bo nie spotkała się ona jeszcze z historią tak zrealizowaną. Pamiętna scena w wannie stała się kultowym wzorcem dla wielu późniejszych produkcji aż do dzisiaj. Za niecałe 2 miliony dolarów Craven zrealizował pozostający w pamięci film – nic to, że właściwie dzisiaj już nie robi wrażenia. Pamięta się tamte chwile przed ekranem, kiedy w najważniejszym momencie kaseta się zacinała albo wkręcało taśmę między rolki i głowicę.
„W mroku pod schodami”, 1991, reż. Wes Craven
Reżyserowi, któremu często zarzucałem tak wiele, poświęciłem jednak aż trzy miejsca w tym zestawieniu, bo mimo wszystko go cenię za pomysły i filmowy indywidualizm. Robił kino tanie, straszące nastolatków, czasem odarte z psychologicznej głębi, schematyczne, ale charakterystyczne. Tak naprawdę dojrzał do prawdziwie wstrząsającego nerwami filmu dopiero w 2005 roku tytułem Red Eye z Rachel McAdams i Cillianem Murphym. W tym sensie Craven mnie właśnie zawiódł, lecz zrobił wrażenie. To, co jednak dobrego zdziałał w filmie W mroku pod schodami, to gdzieś w tych swoich do bólu przewidywalnych slasherowych motywach starał się skonfrontować naiwną młodość człowieka z ideą ślepego zła, które omamia pragnieniem niekończącej się zemsty. To wiwisekcyjne podejście miało swoje źródło w sytuacji polityczno-społecznej USA w czasach, gdy Craven uczył się, jak przekazywać grozę językiem filmu, czyli w latach 60. i 70. Wietnam, rasizm i upadek ideologii hippisowskiej pozostawiły na społeczności amerykańskiej do dzisiaj widoczne ślady. Stąd u Cravena ta nierówna walka młodych ludzi z bezmyślnym okrucieństwem, z którym nie będą umieli wygrać, a jeśli nawet, to zostaną nim naznaczeni aż do śmierci, jak niewolnicy gorącą pieczęcią ich nowego pana. Z powodu tej refleksji i jedynego w swoim rodzaju klimatu na zawsze zapamiętam W mroku pod schodami jako film będący wyrazem i mojego młodzieńczego buntu wobec bezmyślnych wychowawczych autorytetów.
„Wzgórza mają oczy”, 1977, reż. Wes Craven
Nie będę myślał o tym filmie jako o odpowiedzi Cravena na Teksańską masakrę piłą mechaniczną, bo wtedy film traci na znaczeniu. Wzgórza mają oczy pozostaje w pamięci ze względu na swoją brutalność i dziwność, ale i warstwę ideologiczną, która jest bardzo mądra, jak na wykształconego filozoficznie Cravena przystało. To charakterystyczne dla wczesnych filmów reżysera oddalenie widza od refleksji aksjologicznej cechuje kino gore z lat 70. i 80. Reżyser celnie nie pozwolił widzowi na moralne zaprzyjaźnienie się z ofiarami, bo wtedy zadziałałby system wartości naszej zachodniej kultury, a Craven automatycznie straciłby szansę na zaprezentowanie kanibali jako pierwotnych wojowników, których rękami planeta Ziemia eliminuje intruzów. Nieważne jest to, że akurat są to Carterowie. Mogliby być to Kowalscy z Chicago. Eliminowany jest każdy, kto pochodzi z zewnętrznego świata. Wydarzyć się musi symboliczne zniszczenie niewinności cywilizacji w porównaniu z rzeczywistością kanibali, zniszczenie jej poprzez gwałt i zjedzenie dziecka. Tak nasza planeta mści się na wszystkich, którzy ją krzywdzą. Niedorozwinięci, wyrzuceni poza nawias z powodu wyglądu, biedni, chorzy itd. są jej bezrozumnym ostrzem.
„Smętarz dla zwierzaków”, 1989, reż. Mary Lambert
Pochowałem w życiu wiele zwierząt – psy, koty, świnki morskie, chomiki, ptaki – i za każdym razem było to przeżycie. W latach 80. jeszcze chodziło się do pobliskiego lasu lub na podmokłe łąki i gdzieś w zaroślach robiło te minipogrzeby, zwierząt, które już nigdy potem nie wracały. Smętarz dla zwierzaków zapadł mi na zawsze w pamięci ze względu na tego zombie kota, który wstał z martwych, lecz już nie był sobą. Za dziecka bardzo chciało się jednak taki magiczny cmentarz znaleźć, żeby ukochane zwierzaki z niego powracały – żywe i co najważniejsze: miłe. A tak poza kotem, to film wart uwagi ze względu na klimat i dużą dawkę odważnie podanej grozy.