LUDZIE POD SCHODAMI. Dlaczego Wes Craven nakręcił aż tak zły film
„Nie patrz, nie słuchaj, nie mów niczego złego” – to zasada postępowania, która całkiem dobrze mogłaby się sprawdzić w horrorze o poczynaniach Josepha Fritzla, Johna Jamelskego albo Camerona Hookera. Tymczasem nie wiedzieć czemu została wykorzystana w czarnej komedii udającej nieco surrealistyczny dreszczowiec. Gdzieś między Koszmarem z ulicy Wiązów a Krzykiem Wes Craven popełnił coś takiego, jak Ludzie pod schodami. Rozumiem, że chciał odpocząć od „poważnych” horrorów. Wyszedł mu jednak film, w którym najbardziej interesujące jest dla mnie to, dlaczego Tatuśko (Everett McGill) lubi ganiać ze strzelbą w przebraniu rodem z sesji bondage. Reszta to mało straszny miks amerykańskich produkcji filmowych o nawiedzonych domach z nastolatkami w rolach głównych. Być może inspiracją dla Cravena było małżeństwo Hurleyów z Miasteczka Twin Peaks, nota bene grane przez parę tych samych aktorów. Jeśli reżyser chciał spróbować zmierzyć się z Davidem Lynchem w kreowaniu psychopatów, wyszła mu naprawdę mrożąca krew w żyłach, ale farsa.
Zacznę od tego, że jeśli miałbym się wybrać na sesję femdom BDSM do takiego salonu, jak posiadłość Tatuśka i Mamuśki, to raczej na pewno bym zrezygnował. A piszę to dlatego, że próbowałem znaleźć w filmie Cravena jakieś drugie dno, chociażby seksualne, dla zachowania psychopatycznego rodzeństwa, ale ich relacja jest niestety dość płytko zaprezentowana. Może dlatego tak trudno mi wymyślić uzasadnienie dla skórzanego wdzianka Tatuśka. Oczywiście mogę to zrobić na podstawie własnej wiedzy psychologicznej, ale w filmowym scenariuszu Craven nie chciał zawrzeć jakichkolwiek motywów lub faktów z życia, które pozwoliłyby stworzyć jakąś kompletną teorię zachowania właścicieli domu i dzięki temu bardziej ich zrozumieć. Wydaje mi się, że wiem, dlaczego tak się stało. Po pierwsze ze względu na gatunek filmu, a po drugie na koszty, np. ilość zużytej taśmy, duble, dokrętki, honoraria aktorów etc. Trzeba się było zmieścić w 6 milionach dolarów.
Między jednym a drugim slasherem Craven nakręcił film „dla wytchnienia”, który raczej tym typem horroru nie jest, co nie znaczy, że nie czerpie z tradycji produkcji takich jak Halloween czy Piątek, trzynastego. Na całe szczęście wzbogaca ją o elementy z produkcji Stuarta Rosenberga Horror Amityville. A więc w tego typu filmie powinno znaleźć się dużo akcji, a mało ideologicznego przynudzania. Tak faktycznie jest. I to jest powód tego, że film jest płytki.
Muszę jednak przyznać, że sam pomysł domu z podwójnymi ścianami, w którym żyje rodzeństwo dewiantów wraz z uwięzioną córką i hordą zdziczałych ludzi w piwnicy, jest zadatkiem na naprawdę przerażający, kameralny horror psychologiczny. To mógł być obraz wzbudzający niesamowite emocje, pikiety pod kinami, oskarżenia o epatowanie dewiacją, protesty środowisk religijnych. Szkoda, że ten potencjał zmarnowano.
W wersji polskiej infantylizmem trącą już nawet same imiona głównych złoczyńców. Właścicielami mrocznej posiadłości są bowiem Tatusiek i Mamuśka, czyli brat i siostra udający małżeństwo (Everett McGill i Wendy Robie). W wersji angielskiej ich imiona brzmią nieco lepiej – Man i Woman. Są to ludzie chorobliwie religijni, zamożni, wyrachowani, a jednocześnie uwielbiają przemoc na tym samym poziomie, co jedzenie i seks.
W tym ich idealnie zorganizowanym świecie czegoś im jednak brak. Poszukują idealnego dziecka, ale jak to jednak bywa z normalnymi dziećmi, nie zawsze są one posłuszne, ciche, podporządkowane i za każdym razem usiedzą tam, gdzie się im każe. Takim niegrzecznym pociechom niestety trzeba uciąć te wszystkie części ciała, które Tatusiek z Mamuśką uznają za najbardziej grzeszne. Następnie tak ukarane już bachory zamyka się w piwnicy. Dostają latarki, stary telewizor ustawiony za kratami, minimum jedzenia i wszechogarniającą ciemność, która oddziałuje deprywacyjnie na zmysły. Czasem tylko wpadnie jakiś monter, złodziej lub wyjątkowo niegrzeczne dziecko, które wzbogaca dietę piwnicznych sierot. Tak, tak, Tatusiek wybebesza ofiary w piwnicy i rzuca kawałki mięsa więźniom, sam przy tym wyjadając co lepsze kąski i dokarmiając ukochanego psa. Proceder ten trwa od lat. Najdłużej poza piwnicą przeżywa Alice (A.J. Langer), przybrana córka właścicieli domu, która znalazła patent na funkcjonowanie „w fizycznej całości” – jest radykalnie posłuszna.
Sam w sobie wątek relacji z Alice (prócz skórzanego kombinezonu Tatuśka) jest najciekawszy i jednocześnie najstraszniejszy. Nie zauważyłem tu komedii, a dość wnikliwie przyglądałem się stosunkom Mamuśki i Tatuśka z przysposobioną córką. Jest tylko chora relacja pedantycznych opiekunów z wykorzystywanym seksualnie dzieckiem w myśl zasady: „Nie patrz, nie słuchaj, nie mów niczego złego”.