Egzorcysta (1973)
Chyba każdy kinoman ma spełnioną we własnym mniemaniu realizację wybranego filmowego gatunku. Gdy słyszę hasło „western”, od razu przypominają mi się kadry W samo południe. Gdy gdzieś zauważę słowo „musical”, momentalnie w uszach zaczyna mi grać soundtrack Chicago. Gdy rozpoczynam rozmowę o science fiction, to w pamięci odtwarzam sobie Łowcę androidów. To nie zawsze moi faworyci, ale raczej filmy reprezentujące konstytutywne dla mnie cechy wybranej konwencji. Egzorcystę natomiast postrzegam jako horror totalny. Film Amerykanina dostarcza spektrum emocji. Obrzydzenie, niepokój, rezygnację, zwątpienie, rozpacz, niemoc, rozczarowanie czy frustrację. Bo chodzi w nim o coś znacznie więcej, niż tylko wytworzenie uczucia strachu przed tym, co kryje się w cieniu, przed tym, co nieznane.
Demon Pazuzu nie pojawia się bez powodu. Dodatkowo, dla każdego z bohaterów w innym celu. Jednak który z nich jest najważniejszy? O kogo tak naprawdę chodzi? Kto jest najważniejszą z postaci Egzorcysty? Właśnie w ich niebanalnym rysunku zawartym w scenariuszu Williama Petera Blatty’ego (również autora książki) tkwi największa siła tego filmu. Film Friedkina rozpisany jest na trzy wątki. Historyczny – rozważający ontologiczne pochodzenia diabła. Rodzinnej tragedii – koncentrującej się na próbie medycznej diagnozy mentalnej zapaści. Na ostatniej, symbolicznej płaszczyźnie – film jest traktatem o wierze i odkupieniu.
Demon Lankestera Merrina
W klimatycznym, dusznym prologu wprowadzona zostaje postać ojca Merrina (Max von Sydow), księdza kierującego wykopaliskami archeologicznymi w Iraku. Nie pełni aktywnie posługi, ponieważ poświęcił się pracy naukowej. To człowiek w podeszłym wieku, o zmęczonym spojrzeniu, ogromnie doświadczony i już podsumowujący swój dorobek. Merrin kilka dekad wcześniej, gdy był w Afryce, przeprowadzał zbiorowe egzorcyzmy, które wyczerpały go fizycznie i załamały psychicznie. Zrozumiał, z jak silnym przeciwnikiem ma do czynienia. Na jego oddanie się archeologii można spojrzeć w dwojaki sposób. Po pierwsze jest to na pewno forma ucieczki, próba wymazania z pamięci traumatycznych doświadczeń. To dezercja, opuszczenie frontu i zejście do rezerw, gdzie jest bezpieczniej. Z drugiej jednak strony Merrina prawdopodobnie ciągle zżera ciekawość i pragnienie poznania źródła swoich lęków. Nieprzypadkowo badania prowadzi na terenie dawnych pogańskich świątyń, gdzie mógł istnieć kult potężnego demona.
To Merrin uwalnia Pazuzu. Między nimi ma dojść do najważniejszej konfrontacji. Sugeruje to sugestywne ujęcie, gdy Merrin staje naprzeciw posągu demona. Zaczyna wtedy wzmagać się wiatr. Wokół rozlewa się krwista czerwień zachodzącego słońca. Merrin jest przygotowany na nieuchronny pojedynek. Demon również nie dominuje w kompozycji kadru, ale panuje równowaga – to dwaj równi sobie przeciwnicy. W tle słyszymy ujadające psy.
Friedkin w perfekcyjny sposób buduje napięcie.
W finale filmu ojciec Karras pyta Lankestera Merrina, czemu demon opętał akurat tę niewinną dziewczynkę. Doświadczony ksiądz jest pewny: Chodzi o to, żebyśmy stracili nadzieję. Żebyśmy ujrzeli siebie odrażających i zezwierzęconych. Żebyśmy odrzucili możliwość, że Bóg nas kocha. Merrin wie, że celem ataku nie jest tak naprawdę Regan, ale osoby ją otaczające. Pytanie powinno być więc inaczej sformułowane: Dlaczego my zostaliśmy wyznaczeni do odprawienia egzorcyzmów?
Głośny krzyk opętanej – Merrin! – w momencie, gdy Lankester po raz pierwszy wchodzi do domu MacNeilów, pozornie może więc ustanawiać najważniejszą linię konfliktu w Egzorcyście. Uważam jednak, że chodzi o kogoś innego.
Demon Regan MacNeil
Zdecydowanie najwięcej czasu ekranowego w Egzorcyście poświęcone jest wątkowi Chris MacNeil (Ellen Burstyn) i jej córki Regan (Linda Blair). One wydają się przypadkowymi ofiarami ataku demona. Gdyby jednak doszukiwać się jakichkolwiek przesłanek, dlaczego Pazuzu wybrał akurat tę rodzinę, to musimy oddalić się od jakiejkolwiek metafizyki czy problematyki religijnej. Bardzo ważnym faktem jest to, że obie nie są osobami praktykującymi. Bóg, wiara czy symbolika religijna są całkowicie nieobecne w ich życiu. Regan w pewnym stopniu doskwiera brak ojca, z którym kilka lat wcześniej Chris się rozwiodła. Czasami można spotkać się z interpretacjami jakoby przemiana dziewczynki mogła być wyolbrzymioną reakcją na nieobecność drugiego rodzica. Wydaje mi się jednak, że dostajemy za mało przesłanek, które pozwoliłyby tak twierdzić. Pazuzu w swoich wypowiedziach ani razu nie powołuje się na bezimiennego dla nas ojca Regan.
Friedkin z niespotykaną wrażliwością buduje emocjonalny związek między matką i córką, Ellen Burtsyn wspaniale wygrywa zaangażowanie, zmieszane z dojmującą bezradnością oraz narastające przerażenie i stany depresyjne. To doskonale poprowadzona linia dramaturgiczna, ale równie ważne jest to, w jaki sposób Chris zaczyna wątpić w jakikolwiek racjonalizm i możliwość medycznego uzasadnienia przypadku jej córki. W Egzorcyście, jak w żadnym innym horrorze, długo kwestionowana jest faktyczna ingerencja nadprzyrodzonej siły. Przez pierwszą połowę filmu obserwujemy kolejne operacje przeprowadzane na Regan. Dzięki temu Friedkinowi i Blatty’emu udaje się osiągnąć niezwykle intrygujący efekt. Twórcy testują nie tylko bezradną Chris, ale i widzów. W pewnym momencie ewentualna wiadomość, że Regan rzeczywiście choruje, nawet na najgroźniejszą chorobę, ale mimo wszystko stwierdzoną i notowaną w medycznych katalogach, będzie dobrą wiadomością.
To wyrafinowany emocjonalny szantaż, który daleko wykracza poza moje kategorie logiki sądzenia. Mistrzostwo świata.
W wątku Chris i Regan nie dochodzi do znaczących fabularnych wolt i przemian, to raczej studium traumy i wyczerpująca analiza lęku samego w sobie, który obezwładnia człowieka i gasi w nim chęci do życia. To spełnienie sennego koszmaru, wkradającego się do względnie ustatkowanej, bezpiecznej codzienności.
Demon Damiena Karrasa
Friedkin i Blatty cierpliwie czekają z wprowadzeniem Damiena Karrasa (niesamowity aktorski debiut Jasona Millera!). Pomału rozbudowują jego psychologiczny portret, dodają kolejne wątki do jego biografii. To postać tak złożona i biograficznie zawiła, że o niej samej mogłaby powstać filmowa trylogia. Karras jest księdzem, ale z powołania psychiatrą. Prowadzi lekarską praktykę i pomaga duchownym, mającym wątpliwości, czy sutanna i zakon były najlepszą decyzją. Jednak sam Karras przechodzi poważny kryzys wiary, prawdopodobnie wszystko zawsze mierzył rozumem i rozsądkiem, a tam, gdzie zawodził racjonalizm i narzędzia analizy proponowane przez naukę, doszukiwał się boskiego pierwiastka. W końcu i to przekonanie w nim umarło.
W jego oczach dojrzymy dojmujące rozgoryczenie i rezygnację. To nie przypadek samobójcy, ale przy życiu trzymają go jedynie biologiczne funkcje organizmu oraz matka w podeszłym wieku, którą opiekuje się. Sumienie nie pozwala mu zostawić jej samej. Dodatkowo poznajemy go, gdy jest dogłębnie rozczarowany samym sobą, od wewnątrz zjadają go egzystencjalne rozterki. Wygląda, jakby cierpiał na chroniczną depresję. Był perspektywicznym młodym psychiatrą, ale wybrał drogę duchownego. Przez to cierpi, a jego matka umiera w nędzy, ponieważ nie jest w stanie zapewnić jej odpowiedniej opieki zdrowotnej i warunków mieszkaniowych. Karras w trakcie eucharystii odkłada opłatek. On jest ostatnią osobą, która przekonuje się do zasadności odprawienia egzorcyzmów. Przestał wierzyć w istnienie Boga. Nie może też przyjąć, że istnieje jego adwersarz.
Damien jest ukrytym, najważniejszym bohaterem Egzorcysty. Względem niego Pazuzu pełni bardzo nieoczywistą funkcję. Ostatecznie bowiem może okazać się, że demon zjawił się po to, by uratować Damiena, by ten w konfrontacji z nim mógł odbudować swoją wiarę. Pokonanie Pazuzu wymagało od niego najwięcej. To bohater ewoluujący najgwałtowniej. Karras od poznania Regan do finalnego skoku przez okno przechodzi ogromną wewnętrzną przemianę, mającą mityczny, biblijny wymiar.
Od samego początku zdecydowanie neguje możliwości opętania. Gdy Chris pyta go, czy mógłby przeprowadzić egzorcyzmy, odpowiada, że ten rytuał mógłby być odprawiony, ale należałoby wsiąść do wehikułu czasu i cofnąć się do XVI wieku. W Egzorcyście nie chodzi jednak o uleczenie Regan, ale o odzyskanie Damiena. Tylko tak zdecydowana ingerencja w postaci spersonifikowanego wizerunku diabła i jego agresywnego ataku mogły sprawić, że Karras znowu odnajdzie w sobie powołanie. Ponownie dostrzeże schody do nieba. Terapia szokowa przyniosła efekty.
W tym odnajduje najbardziej intrygującą, ale też paradoksalną rolę Pazuzu. Gdy przyjmiemy taką perspektywę, to demon, na płaszczyźnie metaforycznej, nie jest symbolem zła, nie jest nawet przeciwnikiem. Odważę się stwierdzić, że jest boskim narzędziem, z pomocą którego udało się uratować Damiena. Karras tym samym wygrał, całkowicie wewnętrznie się zrehabilitował. Poniósł fizyczną śmierć, ale duchowo doświadczył gigantycznego triumfu.
Reżyserska i operatorska maestria
Egzorcystę uważam również za wyjątkowe osiągnięcie techniczne. Na pierwszy plan wysuwają się zdjęcia Owena Roizmana i reżyserska inscenizacja Friedkina. Ich współpraca zaowocowała ogromną liczbą wspaniałych sekwencji oraz pojedynczych niebanalnych wizualnie kadrów, niosą one za sobą niemałą wartość symboliczną. Roizman we wspaniały sposób korzysta z wszystkich planów. Taka kompozycja ujęć jest szczególnie wyeksponowana w ostatnim akcie filmu. W pamięć zapada kadr, w którym na bardzo bliskim planie widzimy Lankestera Merrina, przed nim patrzącemu mu w oczy Damiena Karrasa, a za jego barkiem w rogu ekranu znajduje się głowa leżącej na łóżku opętanej Regan. To złożona kompozycja, która zamyka w jednym kadrze wszystkie trzy osie dramaturgiczne Egzorcysty. W podobny sposób zbudowana jest scena, gdy Karras podchodzi do martwego ojca Merrina. Damien klęka przed nim, blisko na pierwszym planie widzimy przewrócony flakonik, z której wyciekają kropelki wody święconej. Życie powoli umyka z ciała doświadczonego księdza-archeologa. Prawdziwa filmowa magia.
Friedkin nieraz wprowadza niepokojący nastrój. W tym tonie utrzymana jest rozmowa między Lankesterem Merrinem i Damienem na klatce schodowej mieszkania Chris. Dwójka bohaterów oddzielona jest od siebie białą poręczą. Ten kolor w wymowny sposób pojawia się również, gdy Chris wracając do domu, mija na chodniku ubrane na biało zakonnice, którym wiatr rozwiewa sutanny. Zwolnione tempo nadaje tej scenie niepokojącej ulotności i roztacza nastrój tajemnicy.
Egzorcystę uwielbiam również za subtelność środków, za pomocą których potrafi mnie przerazić. Największe wrażenie wywiera na mnie moment, gdy Chris pewnego wieczoru przychodzi do pokoju Regan. Dziewczynka śpi, a jej twarz zwrócona jest w stronę kamery. Matka pochyla się nad swoją córeczką, całuje ją i wychodzi. Następuje chwila ciszy i Regan otwiera oczy. Podejrzewam, że współcześnie, gdy gatunek horroru przechodzi jedną ze swoich największych zapaści, zwieńczeniu tej sceny towarzyszyłby głośny pisk, jakieś BUM, bo zdaniem wielu współczesnych twórców widz musi być kierowany na autopilocie, on sam nie wie, kiedy ma się bać. Friedkin wiedział jednak, że najskuteczniejsza będzie cisza, bo to ona wzbudza najczystsze przerażenie.
Dziewczynka otwiera oczy. W jej ślepym spojrzeniu dostrzegam, że to już ktoś obcy, choć łagodne rysy twarzy trzynastolatki zdają się sugerować, że wszystko jest jednak w porządku. W ten spektakularny sposób Friedkin otwiera przede mną piekło, do którego tak często wracam. Bo lęk też potrafi uzależnić.
korekta: Kornelia Farynowska