Najlepsze HORRORY science fiction, których akcja dzieje się w KOSMOSIE

Spodziewałem się, że wybór będzie większy, a tu widać spore niedopasowanie między horrorem a tematyką kosmiczną. Kosmos łączy się w kinie bardziej z zagadnieniami naukowymi, a horror wciąż tkwi korzeniami w zjawiskach nadprzyrodzonych. Trudno więc nakręcić dobry film grozy, odwołując się do tematyki związanej z science fiction. Czasem się to jednak udaje, co pokazuje poniższy wybór. Są tu filmy klasyczne dla gatunku SF, znane i uznane, ale i tytuły niedocenione i wraz z upływem lat coraz bardziej zapominane. Temat horroru w kosmosie jest wciąż niewystarczająco eksploatowany, więc jest pole do popisu dla polskich twórców, którzy coraz śmielej sięgają w ostatnich latach ku gatunkowi science fiction.
„Obcy – 8. pasażer Nostromo”, 1979, reż. Ridley Scott
Arcydzieło horroru i fantastyki, wciąż broniące się przed upływającym czasem. Obcego i jego środowisko zaprojektował H.R. Giger na podstawie swoich tanatofilnych percepcji egzystencji. Na szczęście wtedy dla tej koncepcji Ridleyowi Scottowi – jeszcze na początku kariery – starczyło odwagi, żeby iść pod prąd horrorowym wątkom w kinematografii amerykańskiej i zaufać twórcy ksenomorfa właściwie co do stylu całego filmu. Dzięki tej nowatorskości i odwadze w kreacji zdjęć, muzyki, rozłożenia suspensu aż prawie do połowy filmu itp. kinematograficzny obcy zyskał nową twarz, złą, lękogenną i erotyczną. Nie śmieszył jak dotychczasowe stwory z innych planet, wielkie postatomowe karaluchy i niemrawo poruszające się ożywione trupy. Pierwsza część Obcego genialnie odnowiła w widzach realny strach przed tym, co kryje się w ciemności, tuż za plecami człowieka zupełnie bezbronnego wobec kosmosu, który w Scottowskiej wizji urósł niemal do dantejskiej metafory piekła z niewielką modyfikacją, kto w nim jest diabłem, a kto Bogiem. W cieniu kryła się istota stworzona przez właśnie człowieka. Ten symetryzm etyczny jest najważniejszym przekazem sagi o obcym. Może i w kosmosie nikt nie usłyszy naszego krzyku, lecz ostatecznie naszymi rękami wykonamy na sobie wyrok śmierci, bo podobnie jak obcego, nasi kosmiczni stwórcy wymyślili nas, bo kapryśnie mogli.
„Duchy Marsa”, 2001, reż. John Carpenter
Obsada może się wydać nieco egzotyczna, bo są w niej Joanna Cassidy, Jason Statham, Ice Cube. W tym towarzystwie jedynie znana z Gatunku Natasha Henstridge wydaje się najsłabiej świecącą gwiazdą, ale mimo wszystko pasuje do roli mocnej, kobiecej postaci. Duchy Marsa Johna Carpentera są nietuzinkową wizją opowieści o zombie, chociaż wcale to nie jest zombie horror. Jak na Carpentera był to film drogi. Kosztował około 28 milionów dolarów, podczas gdy np. Coś jedynie 15 milionów, a Wielka draka w chińskiej dzielnicy 25 milionów. Dziwne, bo właśnie w Duchach Marsa tych pieniędzy nie czuć, w przeciwieństwie do dwóch pozostałych tytułów. Mimo klimatu klasy B Carpenter to na zawsze będzie jedyny i nieprzeciętnie wartościowy Carpenter.
„Pandorum”, 2009, reż. Christian Alvart
Gdzieś obił mi się „o oczy” komentarz do filmu, który można traktować nieco prześmiewczo. Ewolucja się dokonała i mimo trudnych warunków przetrwały tylko istoty heteroseksualne, silne, białe i wysportowane. W kontekście dzisiejszych problemów z walkami ideologicznymi toczonym przez widzów w odniesieniu do filmów jest to komentarz znaczący i pouczający, gdyby traktować go dosłownie. Pandorum to klasycznie zrealizowany horror z ponadczasowym przesłaniem na nasz temat. Nie jesteśmy ssakami. Każdy ssak na tej planecie instynktownie zachowuje równowagę z otaczającym środowiskiem. Ale my nie. Przemieszczamy się tylko na jakiś obszar i rozmnażamy, rozmnażacie, aż wszystkie zasoby naturalne zostaną skonsumowane. Jedynym więc dla nas sposobem na dalsze przetrwanie jest zmiana obszaru. Są na tej planecie organizmy, które zachowują się podobnie – wirusy.
„Ukryty wymiar”, 1997, reż. Paul W.S. Anderson
To jest właśnie nieliczny przykład wykorzystania w filmie science fiction wszystkich tych elementów nadnaturalnych, które tworzą film grozy. Z pomysłem Paul W.S. Anderson wraz z Philipem Eisnerem złączyli te światy, żeby nadać tej relacji jeszcze bardziej złowrogą formę niemal gore, BDSM, dziwnej erotyki, wręcz pornografii oblanej bogato krwią. Wspaniale się ogląda ten horror. Niestety, w opinii wielu krytyków nie jest on produkcją godną wielkiego kina. Fakt: zawiera trochę błędów, lecz potrafi zawładnąć widzem za pomocą ciasnego klimatu, który powoduje, że w ciemnym pokoju, za fotelem, mamy wrażenie, że otworzyły się wrota pełne demonów chcących nas nabić na zaostrzone pale, żeby delektować się naszym cierpieniem. Ukryty wymiar traktuje właśnie o tak egzystencjalnych doświadczeniach jak percepcja bólu i analizuje jego najgłębszy sens, chociaż wszystko rozgrywa się w kosmosie, w otoczeniu najnowocześniejszej techniki międzygwiezdnej.
„Galaktyka terroru”, 1981, reż. Bruce D. Clark
Miłośnicy kiczu będą się przy tym filmie bawić znakomicie. Widzowie, którzy oczekują wielkiego kina w stylu Obcego, znajdą jedynie popłuczyny po produkcji Ridleya Scotta, powielone, przemielone i przemalowane dwadzieścia razy, ale o dziwo idea materializacji lęków jednak działa intrygująco. Dlatego tego tytułu nie można pominąć w zestawieniu kosmicznych horrorów. Film ma swój niezaprzeczalny urok, chociaż ekspozycja postaci właściwie w nim nie występuje.