search
REKLAMA
Gry

MASS EFFECT – Filmowe gry komputerowe

Mikołaj Lewalski

14 maja 2017

REKLAMA

(tekst zawiera spojlery z trylogii Mass Effect i z pierwszej połowy Andromedy)

Decyzja Bioware o wykreowaniu zupełnie nowego uniwersum na potrzeby swojej nowej serii była bardzo odważna. Zamiast podpiąć się pod znaną markę, jak w przypadku Knights of the Old Republic, postanowiono wymyślić własną – od samych podstaw. Obecnie mało które studio może się pochwalić równie rozbudowanym i charakterystycznym autorskim światem.

W tym roku mija dekada od czasu, kiedy po raz pierwszy było nam dane wcielić się w komandora (albo w panią komandor) Sheparda i poprowadzić swój statek, Normandię, przez bezkres tajemniczego wszechświata. Przez ten czas otrzymaliśmy cztery pełnoprawne gry, kilka książek, film animowany, masę komiksów oraz dwie gry mobilne. Gadżety z motywem N7 i wizerunkami bohaterów zalały geekowski rynek, a fani prześcigali się w produkowaniu mniej lub bardziej interesującej twórczości. Sukces i ogromna popularność serii Mass Effect to imponujący fenomen, w mojej opinii całkowicie uzasadniony. Jak to się w ogóle zaczęło?

Mass Effect

Pierwsza część serii zadebiutowała w listopadzie 2007 roku na konsoli XBox 360, a ponad pół roku później zawitała także na pecetach. Już sam punkt wyjściowy historii niezwykle intryguje: akcja osadzona jest w nie tak odległym XXII wieku, gdzie ludzkość wciąż stawia pierwsze kroki na galaktycznej arenie. Odkryty kilka dekad wcześniej na skraju układu słonecznego przekaźnik masy umożliwił człowiekowi przekroczenie kolejnej granicy. Jak się bowiem wówczas okazało, wspomniane przekaźniki to rozsiane po całej galaktyce relikty starożytnej rasy Protean, umożliwiające błyskawiczną podróż między systemami planetarnymi. Pierwszy kontakt z inną inteligentną rasą – Turianami – naturalnie nie skończył się dobrze, czego efektem była wojna, na szczęście szybko zażegnana. Dowiedzieliśmy się, że istnieje ogromna międzyrasowa społeczność,  na której czele stoi Rada Cytadeli. Rząd ten kontroluje dużą część galaktyki, w zamyśle stojąc na straży porządku i interesów ogółu. Po wyjaśnieniu początkowego konfliktu ludzie zostali zaproszeni do dołączenia do tej wspólnoty oraz otrzymali swoją ambasadę na Cytadeli – stacji kosmicznej będącej stolicą konglomeratu. Nastąpiło gwałtowne przewartościowanie celów i idei, a ludzkość skupiła się na rozwoju i ekspansji, jednocząc się bardziej niż kiedykolwiek.

Naszego bohatera poznajemy w roku 2183, prawie trzydzieści lat po Wojnie Pierwszego Kontaktu. Już na starcie dowiadujemy się, że Shepard jest rozważany jako kandydat na pierwsze ludzkie Widmo – elitarnego agenta stojącego ponad prawem i odpowiadającego wyłącznie przed Radą Cytadeli. Otwierająca grę misja na skolonizowanym przez człowieka Eden Prime jest okazją, żeby się wykazać… i zrozumieć, że świat Mass Effecta nie jest sprawiedliwy i sielankowy. Martwi koloniści, agresywna rasa samoświadomych maszyn, wizja zagłady wszechświata, zbuntowane Widmo, Saren – historia ma mocne otwarcie, a napięcie – zgodnie z regułą Hitchcocka – nie przestaje rosnąć do samego końca.

Twórcy niezwykle przemyślanie odkrywają karty i zwodzą graczy – przez sporą część gry jesteśmy przekonani, że ścigamy zdeprawowanego agenta, którego celem jest krwawa krucjata przeciw ludzkiej rasie. Dopiero w drugiej połowie poznajemy prawdę, której rozmach przyćmiewa nawet to, co oglądaliśmy w Star WarsStar Trekach. Okazuje się, że prawdziwym antagonistą jest prastara rasa Żniwiarzy – gigantycznych, inteligentnych maszyn, które co pięćdziesiąt tysięcy lat przybywają do naszej galaktyki, żeby wytępić całe inteligentne życie. Jak? Dlaczego? Czym ich powstrzymać? Na odkrywaniu tej tajemnicy spędzamy całą trylogię, jednocześnie cały czas czując nieuchronność całkowitej zagłady. Konflikt ze Żniwiarzami przypomina mocowanie się z bóstwami i antyczną tragedię – niezależnie od starań ostatecznym rezultatem musi być porażka. Mass Effect pozwala nam jednak wcielić się w człowieka czynu, który nie podda się, dopóki nie zrobi wszystkiego, by przerwać cykl anihilacji. Możemy obrać różne ścieżki działań – od natchnionego idealisty po bezwzględnego pragmatyka – ale sedno postaci, jej niezłomność, pozostaje. Gra niesie też wartościowe przesłanie pokazując, jak kluczowa dla sukcesu jest współpraca często mocno odmiennych istot. Ksenofobia i rasizm to bardzo widoczne problemy w uniwersum, wiele konfliktów (w części z nich sami uczestniczymy) wynika właśnie z nich. Działając w drużynie złożonej z istot różnych ras i rozwiązując międzygatunkowe waśnie, mamy szansę stać się kimś w rodzaju galaktycznego rozjemcy. Pamiętam, że kiedy wiele lat temu przechodziłem tę grę po raz pierwszy, w wielu miejscach dała mi sporo do myślenia.

W parze z fantastycznie i inteligentnie pomyślanym uniwersum idzie zachwycająca wizja artystyczna. Projekty elementów świata, styl oświetlenia (w którym dużą rolę odgrywają tzw. lens flares) i ogólny klimat były w dużej mierze inspirowane Łowcą Androidów, Obcym Star Trekiem. Rzeczywistość w Mass Effect nie jest tak baśniowa jak w Star Wars i zachowuje pewną dozę realizmu i wiarygodności. Pewnym odstępstwem od tego jest biotyka – tutejsza Moc – ale zarówno jej istnienie jak i funkcjonowanie ma całkiem przekonujące quasi naukowe wyjaśnienie. Na próżno też tu szukać cukierkowości Mrocznego Widma czy Avatara – tutaj kosmos jest zagadkowy i śmiertelnie niebezpieczny. Jego tonację świetnie oddają misje poboczne – osadzone na niezbadanych, tajemniczych światach zazwyczaj są bardzo mroczne i pesymistyczne. Jeśli kogoś poszukujemy, trafiamy na jakieś obozowisko czy sprawdzamy kolonię, to niemal zawsze znajdujemy śmierć, niewyjaśnioną zagadkę i zagrożenie. Niektóre z tych historii ocierają się wręcz o horror i budzą silne skojarzenia ze wspomnianym już Obcym. Znajduje to także swoje odzwierciedlenie w muzyce, w której dominują ambientowe, często niepokojące dźwięki. Jack Wall i jego zespół kompozytorów postanowili ożenić tradycyjną orkiestrę z syntezatorami rodem z przełomu lat 70. i 80. – z niesamowitym efektem. Wsłuchując się w muzykę Mass Effecta przenosimy się do enigmatycznej, pozaziemskiej rzeczywistości, w której ekscytacja miesza się z grozą.

REKLAMA