Najbardziej REALISTYCZNE filmy SCIENCE FICTION o inwazji obcych
Tak uwielbiamy filmy o zagładzie naszego ludzkiego świata spowodowanej przez najazd obcych, szukamy ich, wyczekujemy na kontakt z obcą cywilizacją, jak gatunkowi samobójcy, a nikt do nas do tej pory nie odwiedził, przynajmniej oficjalnie. Oglądając te filmy i emocjonując się ich treścią, nie zwracamy w ogóle uwagi na to, czy historie w nich opowiedziane są możliwe do spełnienia. W wielu produkcjach oczywiście nie jednak są takie, które mogłyby się stać już dzisiaj. Ciekawe, czy walcząc z obcymi lub żyjąc pod ich okupacyjnym butem, przydałoby nam się nasze historyczne doświadczenie z dziejów ziemskich państw i wojen między nimi, czy może to nabyte dzięki filmom science fiction. W historii kina zebrało się już sporo fantastyki o obcych wrogo do nas ustosunkowanych. Poniżej dziesięć przykładów tych produkcji, które wydają się najrealniejsze.
„Inwazja”, 2007, reż. Oliver Hirschbiegel, James McTeigue
Z trzech pełnometrażowych wersji tej historii zdecydowałem się do tego zestawienia wybrać tę najnowszą. Liczę na to, że będzie ona najbardziej znana kinomanom. Dwie poprzednie to Inwazja porywaczy ciał Philipa Kaufmana z Donaldem Sutherlandem w roli głównej i produkcja pod tym samym tytułem z 1956 roku w reżyserii Dona Siegela. W roli lekarza wystąpił tu Kevin McCarthy. Wszystkie filmy mniej lub bardziej dokładnie zostały oparte na znakomitej powieści Jacka Finneya. Połknięcie jej zajęło mi dosłownie kilka wieczorów, więc oczekiwania co do filmów miałem wysokie. Niestety żaden nie zbliżył się do znakomitości prozy Finneya. Dlatego w sumie nie ma znaczenia, o której wersji wspomnę. Chodzi o sam pomysł na zasiedlenie naszej planety przez obcy gatunek, który w istocie zachowuje się jak pasożyt. Najpierw na Ziemię spada deszcz zarodników, potem wyrastają z nich piękne kwiaty. Ludzie się nimi zachwycają, nie wiedząc, że obcy chcą zastąpić każdego człowieka jego bezuczuciową kopią. Patrząc na niektórych naszych pobratymców, już dzisiaj można stwierdzić, że coś z nimi nie tak, a za plecami siedzi im obcy.
„Oni żyją”, 1988, reż. John Carpenter
O remake’u mówi się od lat. Nawet sam Carpenter miał zostać producentem, a Matt Reeves reżyserem i scenarzystą. Niestety projekt został zawieszony. Mam nadzieję, że kiedyś inni twórcy wrócą do tematu i nakręcą remake. Nie serial, nie film o podobnej tematyce, lecz prawdziwy remake z uwzględnieniem sugestii widzów, czasów kręcenia i poprawek tych elementów, które w oryginale były najsłabsze. Wracając do scenariusza, to historia opowiedziana w Oni żyją jest bardzo bliska koncepcji zaprezentowanej w Matriksie. Większość ludzi żyje w nieświadomości, że otacza ich zupełnie inna rzeczywistość, niż im się wydaje. Obcy są wśród nas, zasymilowali się, wykorzystują nas, okupują za pomocą metod kontroli umysłu, który widzi wyłącznie to, co kosmici chcą, żebyśmy widzieli, i dzięki temu współpracowali, byli radykalnie podporządkowani. Film Carpentera ma znacznie szerszą wymowę niż prosta opowieść o podboju gatunku ludzkiego przez pozaziemską rasę. To bolesna metafora i satyra na ustrój totalitarny, który więzi umysły obywateli za pomocą misternie skonstruowanego systemu nakazów, zakazów i nagród wpajanych członkom danej społeczności od dziecka.
„Strefa X”, 2010, reż. Gareth Edwards
Podejść do realizmu tego filmu trzeba specyficznie. Gareth Edwards, jak wiadomo, lubuje się w dużych rozmiarach i akurat ta wersja inwazji obcych nie spełnia warunku bycia realistycznym. Same zaś potwory wyglądają jak renderowane dniami i nocami na biurowym komputerze na portierni w korporacji. Tu jednak nie chodzi o potwory, lecz świat, który po sobie zostawiły, zniszczony, zdeprawowany strachem, bez nadziei na odnowienie. W tej rzeczywistości umieszczeni zostali bohaterowie, kobieta i mężczyzna, którzy muszą przetrwać postapokalipsę przede wszystkim emocjonalnie. Realistyczne jest więc ich zachowanie i realistyczny jest zniszczony świat. To wystarczy. Potwory traktujmy z przymrużeniem oka.
„Anihilacja”, 2018, reż. Alex Garland
Wiele razy pisałem już o znakomitej Anihilacji, która niestety zmarnowała szansę na stanie się jednym z najgenialniejszych filmów science fiction na świecie, a to z powodu niedopracowanego zakończenia. Nigdy jednak produkcji tej nie wspomniałem w takim kontekście, że jest filmem realistycznym, jeśli chodzi o inwazję obcych. Ów najazd zwykliśmy wyobrażać sobie bardzo efektownie, na kształt naszych wojen, w tym tej jednej, która podobno będzie ostatnia – czyli nuklearnej. Najazd obcych może jednak nastąpić zupełnie inaczej np. poprzez uruchomienie awaryjnych systemów obronnych naszej planety, żeby usunąć jednego, bardzo żarłocznego i dominującego pasożyta, jakim jest gatunek homo sapiens sapiens. Koncepcja ta zakłada, że planeta Ziemia została nam wypożyczona, przekazana w coś w rodzaju dzierżawy, a ktoś znacznie inteligentniejszy od nas daje nam szansę na mądre zagospodarowanie naszego ekosystemu. Niestety nie sprawdzamy się w tym i może nadejść taki moment, że cierpliwość owego Demiurga się wyczerpie. Najpierw powstaną na Ziemi Strefy, jak w Anihilacji, potem będzie drastyczniej. Ludzie zaczną masowo jednoczyć się z naturą, roślinnieć, drewnieć, kwiatowieć, generalnie powracać do korzeni.
„Rebelia”, 2019, reż. Rupert Wyatt
W kinie science fiction ważna jest nie tylko akcja i efekty specjalne, lecz także fabularny spokój. Tym charakteryzuje się Rebelia – mniej znane kino fantastyczno-naukowe, a raczej sensacyjno-kryminalne z elementami SF. Sposób podbicia Ziemi przez obcą rasę jest mniej ważny niż to, jak podeszli to stworzenia rzeczywistości po wygranej wojnie. Otóż roztoczyli nad naszą planetą coś w rodzaju okupacyjnego parasola. Ludzie mogą w miarę normalnie żyć, jeśli współpracują. Funkcjonuje policja, działalność gospodarcza i ruch oporu. Wygląda to bardzo realistycznie i przemawia bardziej do zdrowego rozsądku niż podbój obcych, którzy palą naszą planetę do gołej ziemi. To się przecież nie opłaca. Lepiej wykorzystać to, co już stworzyliśmy, a nawet to ulepszyć, żeby osiągnąć większy zysk.