Serce, serduszko

Autorem recenzji jest Tomasz Ciesiółka.
Kolski to jeden z tych twórców, którzy mają lub mieli w poważaniu obecne trendy filmowe, panujące zarówno na naszej ziemi ojczystej, ale także i na tej bogatszej, hollywoodzkiej. Od kilku lat jest to twórca, jak na Polskę, wyjątkowy: jeden z nielicznych reżyserów kręcących „poza szablonem”, mający swój unikalny styl. Kolski tworzy filmy, kiedy ma na to ochotę i na taki temat, jaki go akurat interesuje, jednocześnie nikomu nic nie udowadniając. W swojej filmografii miesza różne konwencje, sięga po motywy ludowe, obyczajowe, nie stroni od melodramatów, a ostatnio w “Zabić bobra” pobawił się w rasowy dramat egzystencjalny. To reżyser wrażliwy, szukający emocji w codzienności, zafrapowany zwykłością. I z tego powodu balansujący blisko granicy banału, bo nie łatwo mówić o uczuciach bez popadania w dosłowność. Raz mu łatwo wybaczyć, innym razem przychodzi to trudniej. Serce, serduszko to ten drugi przypadek, choć mający niewątpliwy urok.
Kolski bierze na warsztat wysłużony już i pełen twórczych pułapek gatunek, jakim jest kino familijne. Do tego łączy je z drugim kolejnym wysłużonym, ale mniej kłopotliwym dla reżysera gatunkiem, jakim jest kino drogi. Film opowiada o dziewczynce z bieszczadzkiego Domu Dziecka, która zafascynowana jest baletem. Postanawia uciec i razem z zaprzyjaźnioną wychowawczynią ruszają z Bieszczad nad morze, by zdążyć na egzaminy do jednej ze szkół baletowych.
Historia ta musi narzucać skojarzenia z filmem Stephena Daldry’ego Billy Elliot. Nie tylko chodzi tu o umowne ramy fabularne, ale także i o wrażliwość obydwu twórców. Daldry szukał w robotniczej Anglii szansy na spełnienie marzeń i połączenie rozbitej rodziny w jedną całość. Kolski robi praktycznie to samo, tylko, że tam, gdzie twórca Billy’ego Elliota powiedział umownie „stop”, to Kolski dopiero tam zaczyna swój film i mimo iż przedstawia Polskę szarą, jesienną, to robi to w niesamowicie ciepły sposób. Świat przedstawiony w Serce, serduszko jest przepełniony optymizmem. Przypomina raczej jakąś dziwną baśń Disneya niż pełnoprawny autentyczny film. Twórca Jańcio Wodnik bawi się koncepcją tego świata, rozciągając go na taśmie filmowej, eksperymentując z środkami stylistycznymi i balansując na niesamowicie cienkiej linii pomiędzy kiczem a poetyckością.
Drugim filmem, jaki narzuca się automatycznie, jest Mała Miss. Obraz z 2006 roku czerpiący mnóstwo z schematu komedii familijnej (sceny dialogu z legendarną rodziną Grisswordów przewijały się wielokrotnie), jak i filmu drogi, jednocześnie próbując owe gatunki przedefiniować i podpiąć do konkretnego komentarzu społecznego. Obydwa filmy są jakby wyznacznikami stylistycznym dzieła Kolskiego. Mimo, iż reżyser wielokrotnie podkreśla w tym obrazie swoją niezależność, to wyraźnie czyni ukłon w stronę szczególnie tych dwóch produkcji.
Film stosuje poetycki wymiar opowieści. Maszeńka i Kordula wędrują po zimnej, jesiennej, ale za to niesamowicie pięknej Polsce. Jednocześnie obserwujemy, jak ich relacje się zacieśniają i wchodzą na zupełnie nowy poziom. Dodając zapijaczonego ojca, możemy obserwować właśnie portret „rodziny atomowej”. Kolski nie ukrywa tego, co zamierza zrobić z postaciami i już na wstępie daje nam odczucie, jak ta historia się skończy. Nie zmienia też charakterów postaci ani nie serwuje sensacyjnych zwrotów fabularnych. W końcu w tym obrazie nie ma zła, nie ma niesprawiedliwości, nie ma grzechu. A nawet wspomniany ojciec działa bardziej jako typowy element komiczny niż jakiś tam dramatyczny punkt rozważań na temat kondycji współczesnej polskiej rodziny. Kolski to nie Smarzowski.
Dlatego jest też tu sporo banału i myślę, że wrzuconego ze świadomością konsekwencji. Czasem podczas seansu widzowi wyrobionemu, który nie zrozumie konwencji filmu, mogą zgrzytać zęby podczas niektórych scen. Podczas całego seansu przewija się jakby kolorowanka Maszeńki, która przedstawia swoje marzenia o zjednoczeniu rodziny. Chyba bardziej oklepanego motywu w tego rodzaju kinie nie da się wymyślić, a gdy do tego dodamy dialogi, które z naturalnością nie mają nic wspólnego, to wszelkie emocje ulegają stępieniu. Za słodko.
Całe szczęście Kolski użył nieszablonowego klucza, jeżeli chodzi o dobór aktorów. Z jednej strony mamy Marcina Dorocińskiego, z drugiej Borysa Szyca, a z jeszcze trzeciej legendę kina polskiego Franciszka Pieczkę. Jak to działa? Najjaśniejszym punktem obsady jest debiutantka Maria Blandzi – jej kreacja jest żywa, optymistyczna i znakomicie się wpisuje w koncepcję reżysera. Przy niej Julia Kijowska w roli Korduli przygasa i stanowi tylko tło. Rolę Dorocińskiego można potraktować jako ciekawe urozmaicenie jego emploi, ale gra na swoim poziomie, nie wychylając się zbytnio w stronę pochwały ani nagany. Szyc, o dziwo, nie irytuje i zalicza jeden ze swoich najlepszych występów ostatnich lat. Pieczka, za to bardziej pojawia się w typowym cameo niż w pełnoprawnej roli (jego występ trwa minutę).
Serce, Serduszko to taki dobry film na grudzień, dobrze wpisujący się w optymistyczny czas Świąt. Nie zaserwuje wam kina na najwyższym poziomie, ale po wyjściu z kina gwarantuję, że zdrowo się uśmiechniecie, co w obecnej szaro-burej późnojesienno-przedświątecznej atmosferze jest na wagę złota. Ten film to taki kubek gorącej czekolady w pochmurny wieczór.