search
REKLAMA
Zestawienie

Filmy, w których ZŁE AKTORSTWO okazało się POMOCNE

Które filmy zyskują dzięki złemu aktorstwu?

Gracja Grzegorczyk-Tokarska

13 kwietnia 2022

REKLAMA

Gdy mówimy o złym aktorstwie, to do głowy najczęściej przychodzą dwa najczęściej występujące typy złego aktorstwa, czyli całkowicie przeszarżowane/przesadzone oraz sztywne i drewniane. Jak mawiał klasyk: nie ma nic pomiędzy, choć oczywiście złe aktorstwo ma tak wiele różnych wymiarów, że nie sposób ich wszystkich omówić i wymienić. Niniejsze zestawienie nie ma jednak na celu wyśmiewania źle zagranych ról, ale pokazanie kilku przykładów, gdzie złe aktorstwo wcale nie jest traktowane jako przeszkoda, a wręcz przeciwnie – pomogło danej produkcji zyskać rozpoznawalność. Znacie jeszcze jakieś przykłady, które można by umieścić na niniejszej liście?

Kult (2006)

Uwielbiam oryginalny Kult z 1973 roku, który dał początek gatunkowi, jakim jest horror folklorystyczny. W związku z tym miałam ogromne oczekiwania w stosunku do remake’u, który ukazał się w 2006 roku, a który to za sprawą m.in. bardzo złego aktorstwa jego gwiazdy, czyli Nicolasa Cage’a, stał się jednym z dziwniejszych tworów w historii kina i jednym wielkim memem. Popisy aktora doceniła nawet kapituła Złotych Malin przyznając mu nominację za jego przeszarżowany i przejaskrawiony do granic możliwości występ. Produkcja po premierze została zmiażdżona przez krytyków i zostałaby zapomniana na długie lata, gdyby nie złe i kampowe aktorstwo Cage’a, który wspiął się na absolutne wyżyny swoich umiejętności aktorskich. Tak naprawdę chyba już na etapie czytania scenariusza wszyscy zaangażowani w powstawanie filmu wiedzieli, że Cage nie cofnie się przed niczym i chyba niespecjalnie ktokolwiek próbował go powstrzymać. Jego szalony występ całkowicie pozbawia produkcję poczucia chociażby minimalnego realizmu, nie mówiąc już o potencjale memicznym z pszczołami na czele i ciosem wymierzonym kobiecie przez Cage’a w przebraniu niedźwiedzia. Sam aktor w jednym z wywiadów przyznał, że zagrał w taki sposób celowo, gdyż zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo absurdalny jest scenariusz.

Star Trek: The Motion Picture (1979)

 

Wszyscy fani wiedzą, że filmy z serii Star Trek o numerach parzystych są w miarę przyzwoite, podczas gdy te nieparzyste to absolutna porażka na każdym możliwym polu. Ich honor ratuje jednak mistrzowskie złe aktorstwo Williama Shatnera wcielającego się w postać Kapitana Kirka. Jest to o tyle zastanawiające, że gdy spojrzymy na sam serial, to widać przebłyski jego aktorskiego szaleństwa, niemniej jednak w ogólnym rozrachunku to solidne telewizyjne aktorstwo. Plotka głosi, że im bardziej scenariusz podoba się aktorowi, tym bardziej przykłada się do roli, a im głupsza scena, tym bardziej można się spodziewać totalnego przeszarżowania. Zaskakuje to dlatego, iż scenariusz do pierwszego filmu z serii konsultowany był m.in. ze specami z NASA. To prawdopodobnie jedna z niewielu produkcji, która koncentrowała się na tym, by być jak najbliżej prawdziwej nauki. Złe aktorstwo sprawia jednak, że do dziś mówi się o tym „najmądrzejszym” ze wszystkich Star Treków głównie ze względu na słabe i nieśmieszne żarty w wykonaniu popisującego się Shatnera, co niezwykle umila ten niezwykle – bądź szczerzy – nudny seans.

Indiana Jones i świątynia zagłady (1984)

Wiele osób nie znosi tej części przygód Indiany Jonesa i jestem poniekąd w stanie to zrozumieć. Jest to bez wątpienia mroczniejsza odsłona, która jednak nie została pozbawiona klasycznych elementów tak dobrze znanym fanom serii. Jednym z zarzutów, jaki pojawia się w stosunku do produkcji, jest irytująca postać Willie, piosenkarki, która zostaje niejako porwana przez Indy’ego; rozkapryszona, wiecznie niezadowolona i ciągle myśląca tylko o sobie, miała stanowić przeciwwagę do głównych bohaterów oraz Marion z Poszukiwaczy Zaginionej Arki. W moim przekonaniu fatalne aktorstwo Kate Capshaw określane przez niektórych mianem „najbardziej jęczącego, drażliwego i obraźliwego w historii kina” nie tylko sprzyja samej postaci, ale i całemu filmowi. Widz z politowaniem patrzy na kolejne wybryki naszej bohaterki w stylu klasycznej damy w opresji. Mnie osobiście wiele scen z jej udziałem rozbawiło i nie uważam, by braki aktorskie w tym przypadku działały na niekorzyść. Czuć bowiem iskrę pomiędzy głównymi bohaterami, gdzie występ Capshaw może i jest w zamierzeniu bolesny do oglądania, jednak dzięki temu otrzymujemy postać z krwi i kości, z którą możemy się identyfikować. Fatalny występ, który chyba nigdy nie zostanie zapomniany.

Robin Hood: Książe złodziei (1991)

To jeden z moich ukochanych filmów, które mogę oglądać bez końca. To także przykład filmu, gdzie mamy absolutnie drewniane aktorstwo Kevina Costnera w tytułowej roli i przeszarżowaną postać Szeryfa z Nottingham w wykonaniu wielkiego aktora, jakim bez wątpienia był Alan Rickman. Odnoszę nieodparte wrażenie, że kombinacja ta sprawiła, że produkcja stała się kultowym i wręcz niedoścignionym wzorem tego, jak robić filmy o księciu złodziei.  O ile sama rola Costnera była grana na jedną nutę, gdzie powaga i patos były aż trudne do zniesienie, o tyle Rickman od początku nie mógł być postrzegany jako prawdziwe zagrożenie; był zabawny, rzucał się w oczy, był całkowicie przerysowany i dało się zauważyć, że aktor bawi się rolą. Nie wiem, czy można w przypadku Brytyjczyka mówić o złym aktorstwie, czy już o aktorskim geniuszu. Bez względu na to ta karykaturalna postać ratuje dość przeciętny film, który mój ulubiony krytyk filmowy, Roger Ebert, określił mianem „mrocznego, brutalnego i przygnębiającego”.

Marsjanie atakują (1996)

Ja wiem, że to parodia i że pierwotnym zamysłem reżysera było wyeksponowanie w sposób celowy złego aktorstwa bardzo dobrych aktorów. Miało to dać niejako wrażenie, że grają u samego wielkiego mistrza bardzo złych filmów, czyli Eda Wooda. Jest to jeden z tych elementów, który sprawił, iż jest to produkcja, o której trudno zapomnieć.  Nakręcenie „biografii” najgorszego reżysera świata mogło przyczynić się do tego, iż Tim Burton powziął decyzję o nakręceniu tej mrocznej, momentami brutalnej i zabawnej parodii filmów science fiction rodem z lat 50. XX wieku, gdzie długa lista aktorów, na czele z takimi weteranami jak Jack Nicholson czy Glenn Close, popisuje się fatalnym wręcz aktorstwem, graniczącym z autoparodią. Pomaga tu bez wątpienia fakt, iż większość z nich ginie bądź zostaje poddana eksperymentom przez kosmitów. Choć krytycy nie pokochali tej produkcji, ja ją uwielbiam od początku do końca i jestem przekonana, że przesadne, karykaturalne, wręcz momentami złe aktorstwo sprawia, że do tego filmu powraca się wielokrotnie.

The Room (2003)

Jestem przekonana o tym, że gdyby nie fatalne aktorstwo i legenda wokół reżysera, scenarzysty, głównego aktora itd. Tommy’ego Wiseau, produkcja z 2003 roku nigdy nie osiągnęłaby statusu kultowej, a wyłącznie wylądowała na półce kilku zapalonych fanów filmów autentycznie złych. Trzeba pamiętać, że scena, w której Wiseau wcielający się w rolę Johnny’ego próbuje naśladować Jamesa Deana z Buntownika bez powodu, to prawdziwy popis braku aktorskiego talentu. Scena ta – podobnie jak kilka innych – przeszła już do historii kina, sprawiając, że The Room to obecnie prawdopodobnie jeden z najgorszy filmów świata, którego reżyser otrzymał zaszczytny tytuł „Orsona Wellesa totalnego bajzlu”. Jestem jednak przekonana, że nie byłoby to możliwe bez dwóch jakże ważnych elementów. Po pierwsze fatalnego aktorstwa po stronie wszystkich osób zaangażowanych w projekt oraz po drugie, gdyby nie mit jego twórcy, który robił wszystko, by przejść do historii kinematografii i zapisać się w niej złotymi zgłoskami. Aktorzy nawet nie starają się, wypowiadając coraz to dziwniejsze dialogi, nie wspominając już o fatalnych ujęciach, green screenie czy przerażających widza scenach seksu.

Bez twarzy (1997)

Prawdziwą wisienką na torcie tego zestawienia jest film w reżyserii Johna Woo, który prawdopodobnie przeszedłby bez większego echa, gdyby nie złe aktorstwo dwóch gwiazd produkcji: Nicolasa Cage’a oraz Johna Travolty. Tym razem poszli oni absolutnie na całego, gdy chodzi o złe aktorstwo. Zamiast klasycznego filmu akcji rodem z lat 90. XX wieku otrzymujemy dwa najdziwniejsze występy w historii chyba całego Hollywood. Mam nieodparte wrażenie, że obaj aktorzy założyli się przed wejściem na plan, kto zrobi najgłupszą rzecz ze swoją postacią, sprawiając, że każdy z nich – w charakterystyczny dla siebie sposób – wspiął się na wyżyny bycia tak głupkowatym, jak to tylko możliwe. Czy zaszkodziło to filmowi? Absolutnie nie. Myślę, że to jeden z tych elementów, który sprawił, iż dziś pamięta się tę produkcję i że to jeden z przyjemniejszych seansów filmów, gdzie można wyłączyć myślenie i po prostu zanurzyć się w tym całym szaleństwie.

Gracja Grzegorczyk-Tokarska

Gracja Grzegorczyk-Tokarska

Chociaż docenia żelazny kanon kina, bardziej interesuje ją poszukiwanie takich filmów, które są już niepopularne i zapomniane. Wielka fanka kina klasy Z oraz Sherlocka Holmesa. Na co dzień uczestniczka seminarium doktoranckiego (Kulturoznawstwo), która marzy by zostać żoną Davida Lyncha.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA