Ed Wood
Autorem recenzji jest Maciej Olech “Lawrence”
Tekst z archiwum film.org.pl.
Edward D. Wood Jr. za życia był raczej mało znanym filmowcem, i dopiero po śmierci zyskał wielką sławę… najgorszego reżysera wszech czasów.
Ed Wood, reżyser, scenarzysta, producent filmowy z lat 50., a przede wszystkim wielki miłośnik kina. Niestety, kino nie odwzajemniało tego uczucia. Brak odpowiednich finansów, a przede wszystkim brak talentu sprawiły, że jego kariera filmowa to pasmo porażek, a jego najważniejsze filmy do dzisiaj uważane są za jedne z najgorszych, jakie kiedykolwiek powstały. Kariera Wooda, podobnie zresztą jak jego życie, to same niepowodzenia, które zostały przerwane dopiero nagłą śmiercią nieszczęsnego filmowca.
Smutna to historia, bez happy-endu, niezbyt nadająca się na hollywoodzki film. A jednak taki film, i to w reżyserii samego Tima Burtona, powstał. A dziwić się można, gdyż życie Eda Wooda to totalne zaprzeczenie tzw. „american dream”. Mimo wielu starań, ciężkiej pracy i dobrych chęci, Wood poniósł klęskę. Takie historie nie są w Hollywood mile widziane. Może to dlatego biograficzny film Burtona o najgorszym reżyserze wszech czasów nie odniósł komercyjnego sukcesu. A szkoda, gdyż jest to jeden z najlepszych obrazów Burtona, który na pewno zasługuje na szczególną uwagę.
Burton koncentruje się na najciekawszym okresie w życiu Wooda (świetny Johnny Depp), a mianowicie na latach, kiedy powstawały jego trzy „najsłynniejsze filmy”: Glen czy Glenda, Narzeczona potwora oraz Plan 9 z kosmosu. Możemy zajrzeć od kuchni i zobaczyć, jak powstawały te „wiekopomne dzieła”, a jest naprawdę na co popatrzeć.
Oprócz tego aspektu reżyser koncentruje się na pokazaniu przyjaźni, jaka łączyła Eda Wooda z Belą Lugosim (rewelacyjny Martin Landau nagrodzony za tę rolę Oscarem), dawną gwiazdą horrorów, znanym przede wszystkim z ról Draculi. Lugosi występował w filmach Wooda, ale nawet jego obecność niewiele im pomogła.
Utrzymany w czarno-białej konwencji Ed Wood jest naprawdę filmem niezwykłym, który trudno zakwalifikować do jakiegoś konkretnego gatunku. Z jednej strony mamy film biograficzny, który miejscami ogląda się jak dobrą komedię. Trudno się nie śmiać, obserwując, jak sympatyczny Wood niezdarnie próbuje kręcić swoje tandetne filmy. Z drugiej jednak strony opowieść przeradza się w prawdziwy dramat, kiedy obserwujemy reżysera, który bardzo chce kręcić filmy, a nic mu nie wychodzi.
Kolejnym elementem tragicznym i przejmującym jest postać Beli Lugosiego. Kiedyś wielka gwiazda, odtwórca roli słynnego hrabiego Draculi, teraz podstarzały i uzależniony od narkotyków aktor, który zaprzyjaźnia się niezdarnym reżyserem.
Mimo wielu tak różnych od siebie elementów Burtonowi doskonale udało się wyważyć film. Ed Wood to niezwykła biograficzna tragikomedia o człowieku, który po prostu kochał kino. I na pewno film nie byłby taki, gdyby nie rewelacyjna gra całej ekipy aktorskiej, ze szczególnym uwzględnieniem Johnny’ego Deppa i Martina Landau. I choć Ed Wood odróżnia się znacznie poważniejszym tonem od wcześniejszych filmów Burtona, to wciąż czuć w nim jego niezwykły styl. Ed Wood jest bezbłędnie zrealizowany, wręcz dopieszczony w każdym szczególe. Świetne czarno-białe zdjęcia w połączeniu z niezwykłą muzyką budują odpowiedni klimat, który pozwala nam poczuć, że znajdujemy się w Hollywood lat 50. XX wieku.
Ed Wood to przede wszystkim bardzo ciepła opowieść o realizowaniu marzeń. Główny bohater, mimo braku talentu i szczęścia, nie poddaje się i dalej dąży do celu, nie tracąc przy tym pogody ducha. A wszystko to nakręcone bez niepotrzebnego kiczu czy patosu. Lektura obowiązkowa, nie tylko dla miłośników twórczości Wooda i/lub Burtona.
PS Na szczególną uwagę zasługują napisy początkowe, które odwołują się do Narzeczonej potwora i Planu 9 z kosmosu Wooda i które kosztowały więcej, niż wszystkie jego filmy razem wzięte.