Roger Ebert 1942-2013
“W tym dniu refleksji jeszcze raz dziękuje wam za to, że towarzyszyliście mi w tej podróży. Do zobaczenia w kinie.“
To ostatnie słowa Rogera Eberta, legendy amerykańskiej krytyki filmowej, który – po latach walki z rakiem – zmarł w wieku 70 lat.
Dziś, w dobie internetu, listy TOP 100 IMDB, Zgniłych Pomidorów, filmowych społeczności i domorosłych krytyków, nazwisko Rogera Eberta i siła jego słynnych “kciuków” zdają się nie mieć już takiego znaczenia jak kiedyś. Teraz, gdy każdy film musi być oceniony, skatalogowany, porównany do poprzedników i osadzony w naszych subiektywnych rankingach, archaiczny, iście cesarski gest z kciukami wydaje się być niewystarczający, przestarzały, a sam Ebert stał się po prostu jednym głosem pośród wielu tworzących zalew filmowej publicystyki; znanym nazwiskiem cytowanym na okładkach domowych wydań filmów. Łatwo przy tym wszystkim zapomnieć, jak istotny jest jego wkład w dzisiejszy stan okołokinowej dyskusji. Określenie “najsłynniejszy amerykański krytyk filmowy” nie oddaje w pełni zasług człowieka, który w dużym stopniu odpowiedzialny jest za atmosferę, w jakiej rozmawiamy dziś wszyscy o kinie.
Roger Ebert, urodzony 18 czerwca 1942 roku w mieście Urbana w stanie Illonois, rozpoczął swoją karierę jako krytyk pod koniec 1967, pisząc regularnie dla Chicago Sun Times, dziennika, z którym współpracował przez resztę swojego życia. Dzięki temu Ebert był jednym z najbardziej płodnych krytyków w historii, opisując jedne z najważniejszych dla tego medium wydarzeń i będąc odpowiedzialnym za popularyzację dzieł wielu przyszłych mistrzów kina. Ogólnonarodową sławę zdobył w 1982, gdy wraz z Gene’em Siskelem – zaprzyjaźnionym krytykiem z Chicago Tribune – połączyli siły na planie cotygodniowego programu telewizyjnego “At the Movies”, dla Tribute Entertainment. W 1986 opuścili stację, by stworzyć nową wersję zatytułowaną “Siskel & Ebert & the Movies”, na rzecz Disney Buena Vista Entertainment. Nadawany w soboty w porze obiadowej program, w którym obaj prowadzący gawędzili, wymieniali poglądy i często prowadzili ze sobą gorące debaty, dla wielu zmienił zupełnie sposób patrzenia na kino. Ebert i Siskel swoimi luźnymi dyskusjami poddali filmową krytykę demistyfikacji. Zanim nastały czasy internetu, analiza filmowa była postrzegana jako elitarna sztuka, uprawiana jednie przez tych, którzy odbyli niezbędną do tego akademicką filmową edukację. Ebert i Siskel pokazali podejście, które dzisiaj nazwalibyśmy pasją kinomaniaka. Unikali oni pułapek tradycyjnej krytyki, ich dyskusje pozbawione były jakiejkolwiek pretensji, jednocześnie będąc bardzo rzeczowymi i pełnymi ognia.
Jako duet, Ebert i Siskel byli łatwo rozpoznawalną parą. Ich przeciwieństwa nadawały im niemal komediowego uroku. Ebert był niski, pulchny i rozczochrany; Siskel wysoki, chudy i łysiejący. Ich gusta czasami się różniły i do dziś za najlepsze odcinki programu uważane są te, w których obydwaj prowadzą ze sobą zażarte dysputy. Ich werbalne potyczki potrafiły być tak samo pouczające jak i zabawne. Duet krytyków szczególną popularnością – która przerodziła się w późniejszych latach w otoczkę kultowości – cieszył się wśród młodych, nastolatków zafascynowanych kinem, którzy uwielbiali chodzić na filmy, uwielbiali rozmawiać o filmach, ale nie mogli znaleźć wspólnego języka z ówczesnymi – w ich mniemaniu – pretensjonalnymi i wyniosłymi krytykami kina, których publikowano wtedy w gazetach. Młodzi doceniali to, że Ebert z Siskelem przekazują im fachową wiedzę, wyjaśniają jakie są według nich mocne i słabe strony filmów, ale robią to bez protekcjonalnego tonu. Dla wielu z tych ludzi “At the Movies” było główną inspiracją, dzięki której sami później związali swoją przyszłość z kinem.
Od Eberta zawsze biła czysta pasja do filmów, nawet wtedy, gdy bezlitośnie rozkładał jakiś – w jego mniemaniu – gniot. Nie wykorzystywał on wyjątkowej pozycji, jaką dawał mu własny ogólnonarodowy program, po to, by – tak jak inni krytycy – prowadzić kulturowe kazania. Zamiast tego Ebert popularyzował kino, promował filmy, które uznawał za dobre, starał się zwrócić uwagę publiczności na świetne tytuły, które pozbawione były masowej promocji. “Mogliśmy powiedzieć intelektualiście czy maniakowi kina – ‘oto popularny film, który może Ci się spodobać’. Mogliśmy powiedzieć zjadaczowi popcornu – ‘oto dokument, film artystyczny lub film obcojęzyczny, który może Ci się spodobać” – wyznał kiedyś w wywiadzie. “Staraliśmy się sprzedać różne rodzaje kina przeciwnym typom widowni”.
Na potrzeby nowszej edycji programu duet wymyślił swój słynny system oceniania. Kciuki w górę. Kciuki w dół. Dwa duże kciuki w górę były największą możliwą pochwałą, jaką film mógł otrzymać w “At the Movies”. Opinia Eberta i Siskela z czasem stała się tak znacząca dla amerykanów, że wystawiony w górę lub w dół kciuk mógł zwiększyć lub pogrążyć wynik kasowy danego filmu. Ebert był świadom tego wpływu. Z upływem lat “dwa kciuki w górę” były tak często używane, że z czasem stały się częścią języka. “Two thumbs up” używane jest dziś wszędzie, ale nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że powiedzenie to zapoczątkowali Ebert i Siskel, którzy w pewnym momencie nawet złożyli na to patent.
“At the Movies” jest powszechnie uważane za jeden z najważniejszych czynników, które przyspieszyły transformację środowiska filmowej krytyki i wytworzył dzisiejszy klimat kinowej dyskusji. Program, który wychował całe pokolenia. Wielu z tych, którzy później zakładali pierwsze filmowe portale, blogi i fora; ludzie stojący za Rottentomates, Metacritic, Chud czy Joblo to właśnie kinomaniacy, którzy sposobów rozmawiania o kinie podpatrywali u Eberta i Siskela. Nowe pokolenie krytyków-pasjonatów, którzy nie uczyli się filmów na uczelniach wyższych, tylko na sali kinowej lub zdzierając taśmy VHS. I chyba nie byłoby przesadą napisać, że ten wpływ – choćby pośrednio – odczuwalny jest również w KMF.
Byli także i tacy, którym nie podobało się to, co robili Ebert i Siskel. Przeciwnicy ich podejścia – głownie inni krytycy – obawiali się, że styl prezentowany w “At the Movies”, wpłynie na “MacDonaldyzację” filmowej krytyki. Ci sami ludzie do dziś zarzucają Ebertowi, że ten przyczynił się do obecnych nastrojów ery informacji, gdzie wszystko musi być poddane ocenie, zmierzone, zredukowane do prostych, definiowalnych wartości. Gwiazdki, kciuki i wszelkie inne systemy i skale oceniania, które z tego wyrosły, według nich zrujnowały dzisiejszy filmowych dyskurs, zniszczyły całą generację krytyków. Ciężko jednak brać takie zarzuty na poważnie.
Prawdą jest, że dzisiejszy widz nie zaśnie w spokoju, jeżeli obejrzanego przed chwilą filmu nie skataloguje i nie umieści wygodnie na szczeblu swojego osobistego rankingu najlepszych i najgorszych tytułów; rankingu, który – pomimo swej rzekomej urojonej obiektywności – jest zmienny i kapryśny tak, jak chwilowe widzimisię widza. Jednak choć oceniane filmów według jakiejś metryczki może dla niektórych mijać się z celem, to sam poziom analizy nie jest przez to uboższy, a bezpretensjonalne, otwarte podejście do kina spopularyzowane przez Eberta sprawiło, że filmowe dyskusje są teraz bardziej szczere. Nie mogę też oprzeć się wrażeniu, że wielu z przeciwników podejścia Eberta krytykuje go głownie ze względu na format prowadzonego z Siskelem programu. Z pewnością “At the Movies” nie było przykładem najbardziej przenikliwej czy głębokiej filmowej analizy. W końcu jak dogłębnie można omówić dany tytuł w ciągu 6 minut rozmowy. Jednak dla wielu “At the movies” było tym “narkotykiem inicjacyjnym”, wstępem i zachętą do szerszego świata filmowej analizy, który do tej pory był im obcy. Zresztą sam Ebert jako recenzent był dużo bardziej płodny i wnikliwy poza telewizją.
Oprócz licznych recenzji filmowych (ponad 5000) i esejów przedrukowywanych w setkach gazet na całym świecie, Ebert był także autorem 17 książek. Jego pióro wypełnione było dociekliwym entuzjazmem człowieka nastawionego reaktywnie na kino, zawsze gotowego na dialog. Był szczery w swojej krytyce i nie bał się przyznać do błędu, gdy zdarzało mu się niesłusznie zbesztać jakiś film. Był też otwarty na dyskusję z czytelnikami i potrafił zmienić pierwotne stanowisko na skutek wymiany poglądów. Pisał zarówno z perspektywy wykształconego studenta kina, jak i zwykłego fana. Był bodajże pierwszym krytykiem, który pokazał masowej publiczności, że można zachwycać się zarówno Obywatelem Kane’em, jak i oczekiwać godnej ekranizacji przygód Spidermana. Dla niego nie istniał tradycyjny podział na kulturę wysoką i niską. Jego eseje dogłębnie analizowały nie tylko czysto formalne aspekty danego obrazu, ale także bardzo subiektywne odczucia, jakie towarzyszyły seansowi, opisy tego, w jaki sposób dany film wpłynął na niego samego, wszystko bez nuty pretensji czy gromkopierdności.
Po tym, gdy Siskel zmarł w 1999 na raka mózgu, Ebert połączył siły Richardem Roeperem, krytykiem Sun-Times, z którym wspólnie kontynuował “At the Movies” do 2006 roku, kiedy w wyniku raka tarczycy Ebertowi usunięto dolną szczękę, przez co stracił zdolność mowy. Lekarze przeprowadzili zabiegi, by chociaż w jakimś stopniu przywrócić mu dawny wygląd; Ebert żartował ze swojego nowego wizerunku, bez ogródek mówiąc, że przypomina teraz “to coś wyskakujące z trzewi gościa w Obcym“. Jednak nawet, gdy utracił fizyczną możliwość artykulacji głosu i przestał być obecny co tydzień w telewizorach milionów amerykanów, wciąż pozostał bardzo aktywny w sieci.
Ebert był jednym z pierwszych krytyków, którzy otworzyli się na dobra internetu. Zawsze ciekawy technologicznych zmian, był jednym z wczesnych inwestorów Google. Podczas, gdy tak wielu jego kolegów po piórze dąsało się jeszcze i biadoliło na nowo powstałe medium, on wykorzystał je w pełni, będąc wręcz bardziej aktywnym jako sieciowy publicysta (szczególnie podczas swoich ostatnich lat) niż kiedykolwiek wcześniej w swej dziennikarskiej karierze. Utrzymywał bardzo aktywny profil facebookowy, konto na twitterze z ponad 843,000 obserwujących oraz internetowy blog, na którym publikował swoje recenzje, eseje i podejmował najróżniejsze tematy. Gdy Ebert nie był już w stanie mówić, używał internetu jako swojego głosu. Jego strona rogerebert.com była prawdziwym centrum aktywności, zawierając więcej konkretnej treści niż niejeden filmowy portal prowadzony przez sztab ludzi. Oprócz własnych tekstów zamieszczał tam również prace swoich przyjaciół i stałych współpracowników z całego świata, między innymi polskiego krytyka Michała Oleszczyka, którego teksty były częścią działu “foreign correspondents”.
Jego rak i późniejsze kalectwo nie powstrzymały Eberta przed kontynuowaniem tego, co kochał – recenzowania filmów, pisania rubryk i komunikowania się z czytelnikami, z którymi często prowadził dyskusje na przeróżne tematy. Najsłynniejszy przykład takiej interakcji miał miejsce, gdy Ebert stwierdził publicznie, że gier komputerowych nie można zdefiniować jako dzieł sztuki, co – jak łatwo można sobie wyobrazić – wkurzyło pół internetu. Debata ciągnęła się przez kilka lat, będąc zdecydowanie najczęściej komentowanym i kontestowanym tekstem Eberta. Po wielu ostrych dyskusjach krytyk częściowo złagodził swoje pierwotne stanowisko i przyznał przeciwnikom rację w wielu, choć nie wszystkich kwestiach.
W 1999 roku krytyk założył EbertFest, coroczny festiwal filmowy, odbywający się każdej wiosny w mieście Champaign w stanie Illinois. Znany również jako Roger Ebert’s Overlooked Films Festival, EberFest – w przeciwieństwie do tradycyjnych festiwali – nie przyjmował zgłoszeń, zamiast tego będąc selekcją filmów, które krytyk uważał za świetne, ale zupełnie pominięte przez masową publiczność czy dystrybutorów. W 2005 doczekał się własnej gwiazdy w Hollywood Walk of Fame, a cztery lata później otrzymał honorowe członkostwo Amerykańskiej Gildii Reżyserów. Za swoją wieloletnią pracę Ebert został nagrodzony Pulizerem – jak dotąd jedyny krytyk filmowy, który może pochwalić się tym wyróżnieniem.
Osobiście jestem za młody, by samemu obserwować zmiany, jakie przebiegały w środowisku kinomanów za sprawą jego pracy. Gdy zaczynałem swoją filmową edukację, przyszedłem już “na gotowe”. Dziś Ebert wtopił się nieco w tłum, który sam pomagał stworzyć. Przestał być dawną wyrocznią, a stał się jednym głosem pośród wielu, dzieląc miejsce w przestrzeni ze swoimi licznymi naśladowcami oraz nową generacją kinowych publicystów, którzy inspirowali się jego programami. Nie będzie jednak przesadą stwierdzenie, że drugiego takiego krytyka już nie spotkamy. Na kogoś o tak dużym jednostkowym wpływie po prostu nie ma już dziś miejsca. Wraz z Ebertem skończyła się pewna era. Jego wkładu nie można przecenić, a to jak bardzo był uwielbiany, widać chociażby w zalewie pośmiertnych, upamiętniających artykułów z całego świata, z których wyłania się obraz człowieka będącego dla wielu dużo więcej niż tylko “najsłynniejszym amerykańskim krytykiem”. Wielu kinomanów miało do niego stosunek osobisty, był katalizatorem dla ich filmowej pasji, najważniejszą osobistością kina spośród tych, których nazwisk nie wyczytamy w napisach końcowych filmów.
Ebert w latach 80. wyniósł krytykę filmową na nowy poziom, który większość z nas uznaje dziś, w dobie internetu, za rzecz oczywistą. Pokazywał, że nie chodzi o lubienie czy nielubienie jakiegoś tytułu, ale o otworzenie się na wszystko, co film oferuje i docenienie tego w towarzystwie podobnych sobie pasjonatów. Ciepło wypowiadał się o aktorach, zawsze podziwiając wszystkich, którzy “podejmowali ryzyko aktorskiej kreacji”. Bywał kontrowersyjny. Ja sam wielokrotnie nie podzielałem jego punktu widzenia, ale nawet gdy nasze opinie skrajnie się od siebie różniły, nie zdarzało mi się często marudzić na jego teksty. Publikacje Eberta potrafiły angażować również wtedy, gdy się z nim nie zgadzałem.
Zawsze miałem problem z zamykaniem tego rodzaju wpisów. Pisząc o kimś ku pamięci, szukamy jakiejś końcowej głębi i refleksji, które pomimo szczerych intencji, często wypadają sztucznie i patetycznie. Pisanie o wyjątkowym, niepowtarzalnym dorobku i zasługach zmarłego jest szczególnie ryzykowne w przypadku krytyka filmowego, czyli profesji, którą dziś zdaje się uprawia każdy z dostępem do internetu. Przeczytałem kiedyś wypowiedź, w której ktoś nazwał Rogera apostołem filmów. Brzmi pompatycznie, ale w przypadku Eberta jest to trafne epitafium. Niełatwo byłoby mi wskazać drugą osobę, która zdziałała równie dużo dla dialogu pomiędzy kinem a przeciętnym widzem.
See You at the movies, Roger.