search
REKLAMA
Zestawienie

Filmy SCIENCE FICTION, przy których SPOCICIE się z nerwów

Kiedy myśli się o takich filmach science fiction, które sprawiają, że pocą się z nerwów ręce, od razu przychodzi na myśl „Obcy”.

Odys Korczyński

19 maja 2024

REKLAMA

Kiedy myśli się o takich filmach science fiction, które sprawiają, że pocą się z nerwów ręce, od razu przychodzą na myśli Obcy, Coś, Predator, Event Horizon czy też Oni żyją. Są jednak mniej sztandarowe produkcje, które zapewne również skojarzymy, lecz nieco później. Są mniej znane, czasem bardziej offowe, żeby nie powiedzieć, że niszowe, mieszają w swojej narracji różne gatunki stylistyczne, a nawet balansują na krawędzi kiczowatego połączenia grozy i paranaukowych teorii. I o tych produkcjach dzisiaj chciałem napisać. Jest jednak wśród nich tytuł umiejący wywołać szybsze bicie serca i pot na ciele z nerwów, lecz nie z powodu przestrachu, ale złości. Nie należę akurat do tych zbyt potliwych, gdy są podminowani, ale z pewnością znajdą się ludzie z takimi fizjologicznymi reakcjami.

„Possessor”, 2020, reż. Brandon Cronenberg

Już sam pomysł wydaje się odstręczający i niepokojący, jak przystało na syna wielkiego mistrza tworzenia takowych treści, czyli Bradona Cronenberga. Possessor  jest horrorem psychologicznym osadzonym w przyszłości i wykorzystującym elementy fantastyki naukowej w zakresie neurobiologii i psychologii. Jedną z bardziej emblematycznych bohaterek fabuły jest Tasya Vos (Andrea Riseborough), która używa implantów mózgowych, aby zasiedlać ciała innych ludzi i używać ich do popełniania zabójstw jako bezwolnych służący zatrudniającej morderczynię firmy. Ciekawa koncepcja, ale nawet dla Vos ma ona swoją cenę. Problem w tym, że oglądając Possessora, widz nie jest w stanie zgrać się, polubić, w pełni zrozumieć, utożsamić z bohaterami. Reżyser bombarduje odbiorcę mrokiem przedstawionego świata nie w sensie otoczenia, postapokalipsy, lecz tego, co jest w ludzkich emocjach. Seks, przemoc to elementy tej gry, ale nie jest źródło. Raczej efekty o wiele bardziej wyrafinowanie złej natury ludzkiego umysłu. Zwróćcie uwagę, jaką niepokojącą rolę w filmie pełni twarz.

„Nie!”, 2022, reż. Jordan Peele

I to jest przykład tego filmu, który może doprowadzić do spocenia się ze złości albo z samego przedłużającego się wyczekiwania na rozwinięcie w fabule. Ale niestety nic z tego. Nawet gdy fabuła się rozwija, niewiele zaczyna się dziać, a finał to już całkowita sztampa. Film jest w miarę świeży, więc więcej spojlerował nie będę. Przypomnę tylko, że mój zawód jest tym większy, że Jordan Peele zawiódł mnie tym bardziej że zrealizował genialny film pt. Uciekaj! Docenić produkcję jednak należy, ale nie ze względu na grozę czy też wizję obcych, lecz narysowanie ludzkiej chęci zysku, która nie ma wiele wspólnego z instynktowną siłą przetrwania naszego gatunku jako całości.

„Threads”, 1984, reż. Mick Jackson

Jeden z mniej znanych tytułów w tym zestawieniu obecnie już bez szans na sukces i status, nawet kultowej rzadkości. Wart obejrzenia ze względu na to, co pokazuje i jak tym straszy. W dzisiejszych czasach trudno sobie wyobrazić lepsze przygotowanie do wiszącej w powietrzu wojny – nie tylko tej nuklearnej, ale i globalnie konwencjonalnej. Problem jednak w tym, że nim ona wybuchnie, będą się działy rzeczy straszne, a ona sama, owa wojna, będzie jedynie podsumowaniem naszej zagłady, już wcześniej dokonanej. Threads to realistyczne spojrzenie na to, co stanie się z ludźmi, którzy dożyją momentu wojny, a nawet przetrwają aktywne działania wojenne. Przyszłość nigdy nie wyglądała tak ponuro i wstrząsająco w żadnym filmie SF.

„Uprowadzenie”, 1993, reż. Robert Lieberman

Wielu widzom zapewne nie spodoba się podtrzymywana przez film teoria, że kosmici są najbardziej zainteresowani naszymi otworami, i nie mam tu na myśli jamy ustnej. Nasz umysł ich nie obchodzi, tylko nasz odbyt. Potwierdza to jedna ze scen w Uprowadzeniu. Problem w tym, że eksperymenty analno-oralne łączą się u owych kosmitów z praktykami BDSM. Automatycznie więc zapala mi się czerwona lampka, co do prawdziwości zeznań Travisa Waltona. Mógł zręcznie to wszystko wymyślić, żeby ukryć bardzo ludzką zbrodnię. Stworzył więc nieprawdopodobne, ale tak naprawdę wyjątkowo seksualne tłumaczenie swojego stanu. Niemniej film wciąż elektryzuje i oglądany w zbyt młodym wieku może skrzywić stosunek do UFO – czy też lepiej napisać innych i inteligentnych cywilizacji. Z jeszcze innej strony, nie powinniśmy tak naiwnie wypatrywać w kosmosie przyjaciół, gdyż mamy doskonały przykład kulturowych antagonizmów na naszej planecie.

„Ciche miejsce”, 2018, reż. John Krasinski

Największe zastrzeżenia mam do finału. Całość produkcji po mistrzowsku prowadzi widza aż na skraj wytrzymałości nerwowej, że się chce krzyczeć, bo bohaterowie filmu nie mogą, a tu w finale ta bańka strzela, wylewając na widza co najwyżej confetti. Niemniej nim dojdzie do tego rozprężenia, można się spocić. Emily Blunt uniosła na swoich plecach cały film. Wciągnęła widza w jakże skrupulatną grę aktorską, polegającą na budowaniu emocjonalnego ładunku za pomocą chorobliwej dbałości o utrzymanie ratującej życie ciszy, desperackiego ukrywania małego dziecka i nierównej walce z poczwarami. A na dodatek nic nie wiemy o przeciwnikach. To, co nieznane, jest straszniejsze, a jeszcze straszniejsze się staje, gdy nasze desperackie próby poznania natury tegoż, są ciągle nieudane.

„Nie otwieraj oczu”, 2018, reż. Susanne Bier

 

Ograniczenie jakiegoś zmysłu u bohatera oraz wprowadzenie do narracji dziecka zawsze zwiększa napięcie. Wzrok jest naszym głównym zmysłem, więc jego eliminacja okazała się zabiegiem bardzo widzów uwierającym. Działał na emocje jednak nie w sposób tak oczywisty, jeśli chodzi o budowę napięcia, strachu, ale bardziej katalizuje złość. Odbiorca czuje się bezsilny, boi się o bohaterkę. Warunek został więc spełniony. Co zaś do zakończenia, również odczuwa się emocje – niespełnienie, zawód, wzrost ciśnienia, niezadowolenie, a może nawet kilka przekleństw, bo od samego początku czekało się na równie dobrą konkluzję, co wejściowy pomysł na scenariusz, a tu niestety klapa.

„Mgła”, 2007, reż. Frank Darabont

No cóż, są ludzie, na których ten film wywarł wrażenie w całości, czyli sceny poprzedzające tę ostatnią. Są jednak tacy jak ja, którzy mają w głowie tylko finał. I od razu powiem wam, że takie końcówki w kinie rzadko się zdarzają, bo nie przynoszą żadnej nadziei odbiorcom. Są jednak i inne elementy potęgujące grozę. Akcja Mgły rozgrywa się w słabo zaludnionym miasteczku położonym w stanie Maine, gdzie główni bohaterowie mieszkają z dwójką dzieci. Nad okolicę sunie burza – napięcie wzrasta. Burza nie jest tym, czym się wydaje. Wraz z nią idzie najgorszy ludzki koszmar ze snów w ciemnych pokojach, gdy rodzice byli daleko. Mgła gęstnieje, zasłaniając większość pola widzenia, przez co ucieczka staje się niemożliwa.

„Czwarty stopień”, 2009, reż. Olatunde Osunsanmi

Boimy się właśnie tego. Czwarty stopień to coś w rodzaju fałszywego dokumentu, który w sprytny sposób wykorzystuje zabiegi znane z found footage, jump scare’y i wszelkie inne dwuznaczności, a one działają na umysł jak niepokojący głód narkotyczny, tęskniący za zaspokajającymi koncepcjami spiskowymi. A boimy się tego, że zostaniemy porwani, zdominowani, wykorzystani i nie będziemy o tym wiedzieć. Jeśli więc będziemy teraz myśleć o obcych, wyliczmy sobie stadia rozwoju kontaktu i określmy stopień świadomości na każdym z nich. A więc pierwszy jest wtedy, kiedy widzimy UFO. Drugi ma miejsce wtedy, gdy odkryjemy na to dowody, chociażby te legendarne kręgi w zbożu. Trzeci stopień to już sam kontakt. Czwartego zaś już nie będziemy świadomi, bo dopuściliśmy do trzeciego. Czwarty to porwanie.

„Istota”, 2009, reż. Vincenzo Natali

Ludzie nigdy do końca nie potrafili być odpowiedzialni za swoje twory, zwłaszcza te, które wykazywały jakąś tendencję do uniezależniania się. Istota jest makabryczną wizją zemsty na takich twórcach, a to wcale nie jest takie fantastyczno-naukowe, lecz realistyczne. To znaczy: nie jest i to już od dawna w stosunku do zwierząt laboratoryjnych, ale one jeszcze nie potrafią się zbuntować. Na widok Istoty czuje się sprzeczne emocje. Historia z jednej strony podkreśla obawy dotyczące etyki i moralności związanej z inżynierią genetyczną i zabawą świadomym życiem jako „wszechmocny twórca” a z drugiej ma cechy gore, bazujące na wizualizacji sprzeczności, bo jak taka słodka, łysa osóbka uwielbiająca słodycze, może dokonać takich złowrogich czynów?

„Cube”, 1997, reż. Vincenzo Natali

Nie potrzeba było nawet 400 dolarów, żeby nakręcić ten elektryzujący film, który wywołał tyleż nerwów, co koncepcji pochodzenia sześcianu i sensu umieszczenia w nich tych, a nie innych ludzi. Najskuteczniejszym czynnikiem w tym przypadku, który wywołuje nerwowe reakcje, jest to napięcie po pierwszej śmierci, kiedy już wiemy, że przejście z komory do komory ma w założeniu być okupione śmiercią, a sytuacji ma nie przetrwać nikt. Pytanie tylko: kto zginie, w jakiej kolejności i co będzie na końcu, gdy faktycznie szczęśliwcowi uda się dotrzeć do krańca bryły. Czy tam również czeka coś bezsensownego, czy wolność?

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA