Filmy, którym ZASZKODZIŁY dokrętki
Nie ma sensu naprawianie czegoś, co nie jest popsute – to stara ludowa mądrość, którą, niestety, nie wszystkie filmowe studia wzięły sobie do serca. Choć sam proces dokrętek nie jest niczym szczególnym, to zdecydowanie zbyt często bierze się on z nadgorliwości producentów, którzy – wbrew zdrowemu rozsądkowi – gotowi są radykalnie zmienić finalny kształt filmu, byle tylko go „poprawić”. Poniżej kilka przykładów produkcji, które zdecydowanie zyskałyby, gdyby zdecydowano się pozostawić je w ich pierwotnym kształcie.
„Liga Sprawiedliwości” (2017)
Znęcanie się nad kinową wersją Ligi Sprawiedliwości przypomina trochę kopanie leżącego (szczególnie po tym, jak światło dzienne ujrzała wersja reżyserska Zacka Snydera), jednak przywołuję ją tu z kronikarskiego obowiązku. To w końcu przykład emblematyczny dla „starego” kinowego uniwersum DC – tonalnie niespójny, chaotyczny półprodukt, który padł ofiarą panicznych decyzji producentów. Gdy wskutek rodzinnej tragedii Zack Snyder (już po zleceniu przez studio dokrętek) wycofał się z reżyserskiego stołka, za kamerą filmu postawiono Jossa Whedona – twórcę o skrajnie odmiennej artystycznej wizji, co (zdaniem producentów) miało zapobiec fali krytyki, jaka spadła na Batman v Superman. W rezultacie powstał jednak pozbawiony własnej tożsamości potworek, który na dobre przypieczętował powolny rozkład kinowego uniwersum DC. Zapoczątkował również upadek samego Whedona, którego grający w filmie Ray Fisher oskarżył po latach o toksyczne zachowanie na planie. Można nie lubić autorskiego stylu Snydera, jednak jego wersja filmu – przy wszystkich swoich problemach – zachowuje przynajmniej wewnętrzną spójność. Jedynym świadectwem kinowej Ligi Sprawiedliwości pozostaną natomiast nadszarpnięta reputacja Jossa Whedona i cyfrowo usunięte wąsy Henry’ego Cavilla.
„Egzorcysta: Początek” (2004)
Kolejny na tej liście przypadek, który ostatecznie zaowocował powstaniem dwóch skrajnie różnych filmów. Pierwotna wersja Egzorcysty: Początku autorstwa samego Paula Schradera nie spotkała się z przychylnym odbiorem przedstawicieli studia, którzy oczekiwali bardziej krwawego i dynamicznego horroru. Schrader pożegnał się zatem ze stanowiskiem reżysera, a na jego miejsce wprowadzono Renny’ego Harlina, który nakręcił film od nowa – z przepisanym scenariuszem i prawie całkowicie nową obsadą. Produkt końcowy został jednak zmiażdżony przez krytyków i zignorowany przez publiczność – zaledwie rok później producenci wypuścili zatem na rynek pierwotną wersję Schradera.
Trylogia „Hobbit” (2012–2014)
Mogłoby się zdawać, że po kasowym i artystycznym sukcesie Władcy Pierścieni Peter Jackson dostanie od przedstawicieli Warner Bros. wolną rękę podczas adaptowania Hobbita. Tymczasem historia realizacji drugiej trylogii ze Śródziemia to jeden z najbardziej frustrujących przykładów konfliktu na linii studio–reżyser. Nieporównanie krótszy niż w przypadku Władcy… okres preprodukcji czy ingerencje Warnera w scenariusz i proces montażu (również w przypadku późniejszych wersji reżyserskich), wreszcie – dokrętki wymuszone podzieleniem planowanych dwóch filmów na trzy. Chociaż ta decyzja jednego z producentów miała pomóc Jacksonowi w dokładniejszym rozplanowaniu kulminacyjnej bitwy o Erebor, to jednak poskutkowała ona przede wszystkim pośpiesznym wymyślaniem nowych wątków i scen (na przykład walki krasnoludów ze Smaugiem w finale Pustkowia Smauga). Innym efektem ubocznym dokrętek jest jeden z najczęściej krytykowanych wątków trylogii (również dodany wbrew intencjom Jacksona i obsady), czyli miłosny trójkąt między Legolasem, Taurielą i Kilim.
„Przeklęta” (2005)
Nie bez przyczyny ten horror z 2005 roku jest uznawany za jeden z najgorszych filmów w dorobku Wesa Cravena. Studio Dimension zarządziło zmiany w scenariuszu i dokrętki na późnym etapie produkcji, kiedy ekipa Przeklętej była już prawie na finiszu prac nad filmem. Efekt? Prawie całkowita zmiana koncepcji fabuły, wymiana operatora i twórcy efektów specjalnych oraz całkowite usunięcie z filmu części obsady. Sytuacja pogorszyła się jeszcze na etapie montażu, kiedy film został przemontowany pod kategorię wiekową PG-13. Finansowa porażka Przeklętej była jedynym możliwym skutkiem ingerencji studia. Nic dziwnego, że do grona krytyków filmu dołączył sam Wes Craven.
„Halloween II” (2009)
Realizacja Halloween II to kolejny przykład na to, jak ingerencja studia może odbić się negatywnie na jakości filmu. Rob Zombie, który początkowo w ogóle nie był zainteresowany powrotem do serii, postanowił skierować cykl o Michaelu Myersie w bardziej eksperymentalną stronę. Na jego drodze stanęli jednak przedstawiciele Weinstein Company, którzy najpierw zarządzili zmiany w scenariuszu bez wiedzy reżysera, później zmniejszyli liczbę dni zdjęciowych, a wreszcie zażądali zmiany zakończenia na mniej przygnębiające – we wstępnej wersji filmu główna bohaterka: Laurie ginęła z rąk policji. Choć w dniu premiery Halloween II spotkało się z krytyką fanów cyklu, ostatecznie to Zombie śmiał się jako ostatni – jego wersja reżyserska, z przywróconym pierwotnym zakończeniem, jest dziś uznawana za jedyną słuszną wersję filmu.
„X-Men: Mroczna Phoenix” (2019)
Historia kinowego cyklu o przygodach X-Menów pełna jest konfliktów przedstawicieli Foxa z twórcami kolejnych filmów z serii – to właśnie za sprawą ingerencji studia dostaliśmy takie „perełki” jak Deadpool z zaszytymi ustami. Przykład Mrocznej Phoenix jest jednak szczególny – film powstał w momencie, w którym cykl (po słabym przyjęciu X-Men: Apocalypse Bryana Singera) po raz kolejny zabrnął w ślepy zaułek. Chociaż pierwotnie reboot Sagi o Mrocznej Phoenix miał przywrócić serii zaufanie widzów, to brak doświadczenia debiutującego na stołku reżyserskim Simona Kinberga (dotychczasowego producenta cyklu) wymusił szereg znaczących dokrętek, w tym gruntowną zmianę finałowego aktu. Problem w tym, że w tym samym czasie Fox (wraz z marką X-Men) stał się własnością Disneya – było więc jasne, że komiksowi mutanci zostaną wkrótce włączeni do Kinowego Uniwersum Marvela, a ich dotychczasowy kinowy cykl dobiega końca. Dokrętkom do Mrocznej Phoenix towarzyszyło zatem poczucie bezcelowości – film wszedł na ekrany niewyczekiwany przez nikogo, jako niespodziewane zwieńczenie serii. Choć na przestrzeni lat kinowy cykl o X-Menach miał (mówiąc eufemistycznie) swoje lepsze i gorsze momenty, to mutanci Marvela zdecydowanie zasłużyli na lepszą odprawę.