Najgorsze KOSTIUMY SUPERBOHATERSKIE w filmach i serialach
Rozwój kina superbohaterskiego bardzo zaważył na jakości kostiumów, a więc im filmy starsze, tym przebrania bardziej ubogie, mniej stylowe, bardziej bajkowe, a wręcz naiwne. Jednym słowem, zupełnie nieprzekonujące, że jakikolwiek superbohater w takich strojach byłby w stanie nie tylko wyglądać na kogoś więcej niż przebierańca z cyrku, ale i wykorzystywać swoje supermoce. Większość przykładów więc to starsze kino, lecz znalazło się też miejsce na dwa bardziej współczesne tytuły. Gdyby format moich zestawień składał się z więcej niż 10 pozycji, znalazłbym jeszcze przynajmniej dwa filmy, a tak liczę jeszcze na wasze propozycje, które przebrania uczyniły z superbohaterów bardziej pośmiewiska modowe niż faktycznych herosów.
Kapitan Ameryka, „Kapitan Ameryka”, 1979, reż. Rod Holcomb
Całkiem niedawno pisałem o tym filmie w zestawieniu o produkcjach z lat 70. dzisiaj już zupełnie nieoglądalnych. A akurat ta wersja przygód Kapitana Ameryki jest nieoglądalna m.in. ze względu na strój superbohatera. Jest to estetyczna cegiełka, która dokłada się do całej makabry tej produkcji. Tak więc Ameryka nosi kask motocyklowy na głowie, maskę, względnie gogle narciarskie, a wisienką na torcie jego przebrania jest przezroczysta tarcza, którą silniejszy wiatr potrafi wygiąć. Widać to zwłaszcza, gdy Rogers szaleje na motocyklu, równie okropnym wizualnie, co kostium superbohatera.
Batman i Robin, „Batman i Robin”, 1997, reż. Joel Schumacher
Sutki wcale mi aż tak bardzo nigdy nie przeszkadzały, bo to normalna część ciała. Nie bardzo jednak znajduję uzasadnienie, dlaczego akurat na superbohaterskim ubiorze muszą one być odtworzone. Może mieścił się w nich jakiś specjalny mechanizm obronny, względnie czujniki ruchu, światła, przyspieszenia etc. Bardziej jednak przyczepiłbym się tej wersji kostium Clooneya, w której są srebrne wstawki. Estetycznie zbyt krzyczą, chociaż rozumiem intencje, że w starciu z Freeze’em trzeba było przebrać się zgodnie z trendem wprowadzonym przez antagonistę.
Batman, „Batman i Robin”, 1949, reż. Spencer Gordon Bennet
Pozostanę jeszcze przy Batmanie, lecz tym razem przypomnę wam jego wizerunek sprzed kilkudziesięciu lat, o którym zapewne dawno zapomnieliśmy, głównie dzięki wspaniałej estetyce filmów Tima Burtona. Otóż w wersji z końca lat 40. Batman przypomina połączenie zapaśnika z obwoźnego cyrku ze złodziejem, który się na dodatek przebrał z okazji napadu na pociąg z forsą, bo dorabia na boku. Nie wiadomo jednak, po co mu peleryna. Niestety w tamtych czasach tak obcisłe stroje obnażały wszelkie niedostatki figury superbohaterów, a Batmanowi przydałoby się zrzucić nieco z brzuszka.
Zod i spółka, „Superman II”, 1980, reż. Richard Donner, Richard Lester
Kiedy patrzę na Zoda i jego kompanię, przychodzą mi na myśl dwa skojarzenia. Patrzę na grupę rosyjskich baletmistrzów, którzy zaraz odtańczą mi Sen nocy letniej, albo na grupę równie rosyjskich, lecz tym razem cyrkowców, którzy zaprezentują mi zapierającą dech w piersi sekwencję ćwiczeń na trapezach. W obu wypadkach stroje Zoda i jego grupy nie mają nic wspólnego z kinem superbohaterskim. Trudno poważnie traktować najeźdźcę z kosmosu, kiedy ma na sobie jedwabistą koszulę z odsłoniętą nonszalancko klatą. Gdyby tak dać Zodowi gitarę?
Kapitan Ameryka, „Kapitan Ameryka”, 1990, reż. Albert Pyun
Od 1979 roku, kiedy to Kapitan Ameryka nosił narciarskie gogle i kask motocyklowy, niewiele się zmieniło. W 1990 ten niskobudżetowy film Marvela miał za zadanie zrealizować dużo wierniej wizję komiksową Steve’a Rogersa. Okazało się jednak, że przeniesienie kreski z papieru na fizycznie istniejący kostium spowodowało, że Kapitan Ameryka wygląda jak gość z eventu w galerii handlowej ubrany w tani gumowy kostium. Skrzydła na hełmie, chociaż już nie malowane, wyglądają jak z plastiku. Znów jednak najgorsza jest tarcza. Mogłaby chociaż lepiej udawać, że jest z metalu.
Hulk, „The Incredible Hulk”, 1977–1982
Serial miał swoją premierę w telewizji CBS w 1977 r. Jego pierwszy odcinek był dwugodzinnym filmem pilotażowym. Był emitowany od końca 1977 do 1982 roku i obejmował pięć sezonów i 82 odcinki. To całkiem sporo, a dzięki czasom, w którym się ukazywał, widzowie przeżyli jakoś „kostium” Hulka. Na zdjęciu macie przykład. Bez CGI, i to dobrze zrobionego, co nawet w Mecenas She-Hulk się nie udało, nie sposób stworzyć dostatecznie przekonującego wyglądu Hulka. Mimo że serial ukazał się ponad 40 lat temu, nadal można go znaleźć w sieci i jest oglądany. Najwidoczniej gumowy zielony heros z przerostem łuków brwiowych bawi bardziej, niż sądziłem.
Superman, „Superman”, 1978, reż. Richard Donner
Idea oceny kostiumu trochę łączy się z przebraniem Batmana z lat 40. XX wieku i cielesnością aktora, który nie odpowiada już dzisiejszemu archetypowi superbohatera, bo jest po prostu fizycznie zbyt wątły. Christopher Reeve nie miał jednak brzuszka jak powojenny Batman, lecz również jak na Supermana brakowało mu tkanki mięśniowej, zwłaszcza w obrębie pasa, co widać na kostiumie. Gdyby materiał był grubszy, pewnie brak sześciopaku i rozwiniętych skośnych brzucha by się zgubił, a tak całość sprawia wrażenie taniego przebrania na bal maskowy w przedszkolu, kupowanego w chińskim sklepie.
Cheetah, „Wonder Woman 1984”, 2020, reż. Patty Jenkins
Komiksowość postaci niemożliwa do przeniesienia w sposób dosłowny na realistyczny obraz, gdyż zawsze będzie pretensjonalna. Cheetah jest gepardem, a postać superantagonistki, żeby nią/nim zostać, musi się w niego przeobrazić, więc sami rozumiecie. Cheetah grana przez Kristen Wiig najpierw próbuje stać się złoczyńcą, ubierając się w duży futrzany płaszcz. Tak chce przywołać kota, od którego wzięła imię. Płaszcz jest rzeczywisty, ale kot później staje się złoczyńcą w pełni renderowanym w CGI. Obydwa kostiumy są niestety bardzo nieudane.
Steppenwolf, „Liga Sprawiedliwości”, 2017, reż. Zack Snyder
Ta pierwsza wersja Steppenwolfa faktycznie wyglądała dość biednie – antagonista przypominał pół-człowieka, pół-barana, na pewno nie diabła ani mroczny charakter zdolny zagrozić Lidze Sprawiedliwości. Po upgradzie, albo liftingu, Steppenwolf miał się stać straszniejszy, potężniejszy, tyle że zmiana jego wizerunku polegała na radykalnym zwiększeniu liczby tworzących go elementów – złotych, błyszczących i ruchomych. Steppenwolf po modyfikacjach wygląda jak ktoś, kto przesadził z ilością operacji plastycznych. Mnie przypomina choinkę. Na pewno nie jest straszniejszy, tylko bardziej się błyszczy.
Juggernaut, „X-Men: Ostatni bastion”, 2006, reż. Brett Ratner
Juggernaut przypomina mi bardziej gladiatora ze współczesnej rekonstrukcji jednej z imprez rozgrywanych w starożytnym Koloseum. Gorszym wyobrażeniem jest jednak to, w którym widzę go na imprezie jak najbardziej współczesnej, gdzie wynajęto go na stripteasera albo testera jakiejś broni obuchowej. Juggernaut w wersji w skórzanych paskach albo w niezwykle masywnym pancerzu nie został stylistycznie wymyślony ani do ozdoby, ani tym bardziej do walki. Vinnie Jones w niektórych momentach wyraźnie nie czuł się dobrze w roli. Z trudem pokazywał tyle odsłoniętego ciała. A jego hełm zasługuje na szczególną uwagę, bo w zależności od tego, jak pada światło, jest mniej lub bardziej kamienny albo – jak kto woli – styropianowy.