search
REKLAMA
Zestawienie

Filmowe ROZCZAROWANIA 2019

Jacek Lubiński

30 grudnia 2019

REKLAMA
Nie, to nie będzie jakaś świecka tradycja, niemniej podobnie jak rok temu prześwietlamy filmy mijającego sezonu pod względem tych najbardziej rozczarowujących, na których w taki czy inny sposób się zawiedliśmy. Nie oznacza to z automatu złych produkcji, co po prostu takie, które z różnych względów nie spełniły oczekiwań. Zaskoczenia przeczytacie tym razem u koleżanki: KLIK! W komentarzach oczywiście zachęcam do podawania własnych typów.

Ad Astra

To raczej nigdy nie miał być projekt na miarę 2001: Odysei kosmicznej. Takie filmy już dziś bowiem nie powstają. I Ad Astra udowadnia czemu. Abstrahując od kiepskiej logiki scenariusza miotającego się pomiędzy rzeczywistym podejściem do tematu i miałką, kosmiczną przygodówką, także reżyser nie jest w stanie się zdecydować, co dokładnie chce kręcić. Z jednej strony mamy więc symbolikę oraz wewnętrzne monologi rodem z kina Terrence’a Malicka, z drugiej sceny akcji na miarę Grawitacji. Raz przeważa patos i napuszenie, innym razem widzimy sceny jakby wyjęte z niezależnej, mocno umownej produkcji za grosze (Mars). Wszystko to wyjątkowo mocno odbija się na gotowym dziele, które zwyczajnie nie potrafi ułożyć się w jedną, spójną, konkretną historię, w jakiej można by się było zatracić bez pamięci. A przecież potencjału było tu aż nadto. Nie tym razem.

Bumblebee

Zapowiedzi oraz pierwsze opinie o tym spin-offie popularnej franczyzy kreowały obrazek zgoła odmienny od poprzednich kinowych odsłon przygód składających się w auta robotów (hmm, a może to auta składają się w roboty?). Film miał być bardziej od nich przemyślany, porzucać idiotyczny humor na rzecz rozbudowanej relacji nastoletniego outsidera z nową furą – a w rzeczywistości zagubioną, mechaniczną istotą nie z tego świata – a rozbuchane, pełne blachy i CGI walki o wątpliwym przebiegu używać za tło dla wielkiej, międzygalaktycznej przyjaźni. Niedaleko jednak upadło jabłko od jabłoni, bo dostaliśmy właściwie praktycznie… kalkę części pierwszej, tylko nieco krótszą, z inaczej rozłożonymi akcentami i oczywistą zmianą płci protagonisty. Dość napisać, że tu również olbrzymie roboty zdolne zdmuchnąć swoim arsenałem pół miasta zachowują się kretyńsko oraz rozwalają dom głównego bohatera, a i wojsko pokazane jest dokładnie w ten sam, schematyczny sposób. To déjà vu nie czyni automatycznie z Bumblebee złego filmu, ale ileż można?

Glass

Gdy ukazał się bardzo dobry Split, który w finale dość nieoczekiwanie nawiązał do Niezniszczalnego, apetyt fanów został pobudzony. Oczekiwania względem finału tej swoistej trylogii były więc odpowiednio duże. I niestety nie zostały spełnione. Sam film jest co prawda solidny i nawet w miarę logicznie radzi sobie z rozwiązaniem wszystkich wątków, połączeniem ścieżek trzech różnych (super)bohaterów. Do tego dobre aktorstwo i realizacja gwarantują pewien poziom. Sęk w tym, że Glass próbuje być jednocześnie podobny do swoich poprzedników, jak i mówić odmiennym, własnym językiem. Chce opowiadać o bohaterze Sama Jacksona – który, swoją drogą, zajął i tak połowę fabuły Niezniszczalnego – lecz skupia się na całej trójce „odmieńców”, tutaj dodatkowo od początku dyskredytowanych przez nową postać. Ogląda się to wszystko z zaciekawieniem, niemniej konkluzja nie przynosi satysfakcji, a zakończenie nie pozostawia złudzeń względem tego, iż całe to działanie było… puste. Choć wszystkie elementy są na swoim miejscu, Glass nie do końca działa jako spójna całość – po części dlatego, że neguje wypracowaną w dwóch poprzednich filmach mitologię. W tym momencie wypada sięgnąć po cytat ze Szklanej pułapki:

Glass? Who gives a shit about glass?

Joker

joker

O tym filmie napisałem już całkiem sporo względem rozczarowania – klik! – za co zresztą ostro mi się oberwało. Teraz dodam więc tylko, że z miejsca obwołany arcydziełem Joker jest niejakim przerostem formy nad treścią. Przerostem aktorskiej formy rzecz jasna, przez co cierpi na dokładnie tę samą przypadłość, co Mroczny Rycerz z Heathem Ledgerem – gdy wyciąć z niego diablo dobrą kreację niesfornego klauna (w tym wypadku Joaquina Phoenixa), niewiele pozostaje. To rola przytłaczająca fabułę i większa od filmu, jaki mógłby być po prostu o wiele lepszym dziełem samym w sobie.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA