Filmowe ROZCZAROWANIA 2019
Nie, to nie będzie jakaś świecka tradycja, niemniej podobnie jak rok temu prześwietlamy filmy mijającego sezonu pod względem tych najbardziej rozczarowujących, na których w taki czy inny sposób się zawiedliśmy. Nie oznacza to z automatu złych produkcji, co po prostu takie, które z różnych względów nie spełniły oczekiwań. Zaskoczenia przeczytacie tym razem u koleżanki: KLIK! W komentarzach oczywiście zachęcam do podawania własnych typów.
Ad Astra
To raczej nigdy nie miał być projekt na miarę 2001: Odysei kosmicznej. Takie filmy już dziś bowiem nie powstają. I Ad Astra udowadnia czemu. Abstrahując od kiepskiej logiki scenariusza miotającego się pomiędzy rzeczywistym podejściem do tematu i miałką, kosmiczną przygodówką, także reżyser nie jest w stanie się zdecydować, co dokładnie chce kręcić. Z jednej strony mamy więc symbolikę oraz wewnętrzne monologi rodem z kina Terrence’a Malicka, z drugiej sceny akcji na miarę Grawitacji. Raz przeważa patos i napuszenie, innym razem widzimy sceny jakby wyjęte z niezależnej, mocno umownej produkcji za grosze (Mars). Wszystko to wyjątkowo mocno odbija się na gotowym dziele, które zwyczajnie nie potrafi ułożyć się w jedną, spójną, konkretną historię, w jakiej można by się było zatracić bez pamięci. A przecież potencjału było tu aż nadto. Nie tym razem.
Bumblebee
Zapowiedzi oraz pierwsze opinie o tym spin-offie popularnej franczyzy kreowały obrazek zgoła odmienny od poprzednich kinowych odsłon przygód składających się w auta robotów (hmm, a może to auta składają się w roboty?). Film miał być bardziej od nich przemyślany, porzucać idiotyczny humor na rzecz rozbudowanej relacji nastoletniego outsidera z nową furą – a w rzeczywistości zagubioną, mechaniczną istotą nie z tego świata – a rozbuchane, pełne blachy i CGI walki o wątpliwym przebiegu używać za tło dla wielkiej, międzygalaktycznej przyjaźni. Niedaleko jednak upadło jabłko od jabłoni, bo dostaliśmy właściwie praktycznie… kalkę części pierwszej, tylko nieco krótszą, z inaczej rozłożonymi akcentami i oczywistą zmianą płci protagonisty. Dość napisać, że tu również olbrzymie roboty zdolne zdmuchnąć swoim arsenałem pół miasta zachowują się kretyńsko oraz rozwalają dom głównego bohatera, a i wojsko pokazane jest dokładnie w ten sam, schematyczny sposób. To déjà vu nie czyni automatycznie z Bumblebee złego filmu, ale ileż można?
Glass
Podobne wpisy
Gdy ukazał się bardzo dobry Split, który w finale dość nieoczekiwanie nawiązał do Niezniszczalnego, apetyt fanów został pobudzony. Oczekiwania względem finału tej swoistej trylogii były więc odpowiednio duże. I niestety nie zostały spełnione. Sam film jest co prawda solidny i nawet w miarę logicznie radzi sobie z rozwiązaniem wszystkich wątków, połączeniem ścieżek trzech różnych (super)bohaterów. Do tego dobre aktorstwo i realizacja gwarantują pewien poziom. Sęk w tym, że Glass próbuje być jednocześnie podobny do swoich poprzedników, jak i mówić odmiennym, własnym językiem. Chce opowiadać o bohaterze Sama Jacksona – który, swoją drogą, zajął i tak połowę fabuły Niezniszczalnego – lecz skupia się na całej trójce „odmieńców”, tutaj dodatkowo od początku dyskredytowanych przez nową postać. Ogląda się to wszystko z zaciekawieniem, niemniej konkluzja nie przynosi satysfakcji, a zakończenie nie pozostawia złudzeń względem tego, iż całe to działanie było… puste. Choć wszystkie elementy są na swoim miejscu, Glass nie do końca działa jako spójna całość – po części dlatego, że neguje wypracowaną w dwóch poprzednich filmach mitologię. W tym momencie wypada sięgnąć po cytat ze Szklanej pułapki:
Glass? Who gives a shit about glass?
Joker
O tym filmie napisałem już całkiem sporo względem rozczarowania – klik! – za co zresztą ostro mi się oberwało. Teraz dodam więc tylko, że z miejsca obwołany arcydziełem Joker jest niejakim przerostem formy nad treścią. Przerostem aktorskiej formy rzecz jasna, przez co cierpi na dokładnie tę samą przypadłość, co Mroczny Rycerz z Heathem Ledgerem – gdy wyciąć z niego diablo dobrą kreację niesfornego klauna (w tym wypadku Joaquina Phoenixa), niewiele pozostaje. To rola przytłaczająca fabułę i większa od filmu, jaki mógłby być po prostu o wiele lepszym dziełem samym w sobie.