search
REKLAMA
Artykuł

Doktor Strange w multiwersum ułudy gatunkowych możliwości. Dlaczego MCU w IV Fazie spotkała krytyka?

IV faza MCU niedawno się zakończyła i dosyć powszechnie jest uważana za najsłabszą. Kevin Feige zarzeka się, że były to eksperymenty, zabawa gatunkowa, która zmierza do czegoś dużego. Czy...

Marcin Kończewski

16 lutego 2023

REKLAMA

Chcieliśmy, żeby Infinity Saga sprawiała wrażenie kompletnej po „Końcu gry” i „Daleko od domu”. W czwartej fazie chodziło o eksperymenty, wprowadzenie nowych postaci, przypomnienie o innych. Bawiliśmy się tym i eksplorowaliśmy gatunki, których wcześniej nie ruszaliśmy, w atrakcyjny sposób wykorzystaliśmy bohaterów. W piątej fazie będziemy to kontynuować. W następnych fazach też będą samodzielne filmy, ale to wszystko zmierza w stronę czegoś naprawdę dużego. Jak już ogłaszaliśmy, tym czymś jest Multiverse Saga.

Te niedawne słowa Kevina Feigego podczas światowej premiery Ant-Mana i Osy: Kwantomanii, są niejako tłumaczeniem tego, co otrzymaliśmy w IV Fazie Marvela. Teraz to historia Scotta Langa ma być czymś, co bardziej wyłoży zasady działania multiwersum, rozwinie postać Kanga itd. Tylko że wokół nadchodzącego Ant-Mana widocznie opadł już szum… Nie ma tych wielkich dyskusji w sieci, uczucia napięcia i oczekiwania na kolejny film z uniwersum.

Cóż, fani mieli nadzieję, że już film Sama Raimiego będzie dla MCU nie tylko furtką do nowych/starych światów (te zostały już otwarte w Lokim i Spider-Man: Bez drogi do domu), ale też i ścieżką prowadzącą do kolejnych zabaw formą i stylem swoich produkcji. Wszyscy liczyli na coś przełomowego w kwestii konstrukcji wieloświatów, wprowadzenie śmiałego horroru do wachlarza możliwości gatunkowych. Wyszło jak zawsze – ślady gatunkowe to tylko był puder nałożony na bardzo typowy, bombastyczny film z taśmy Marvela, a film nie wniósł wiele fabularnie. Takie też były niemal wszystkie produkcje IV fazy, które już nam pokazały, że wewnątrz mocno wyeksploatowanej formuły kina superbohaterskiego spod szyldu Marvela, można wprowadzić coś nowego, świeżego, ale… tylko w ograniczonych ilościach. Wszystko musi być bowiem znane i bliskie widzowi przyzwyczajonemu do schematów.

Zachowawcza IV faza MCU

Decydenci MCU – wbrew zapewnieniom – są chyba przekonani, że ewolucja, a nie rewolucja gatunku, któremu niejako wyznaczają trend, jest niezbędna do tego, żeby bohaterowie ubrani w peleryny i trykoty wciąż zarabiali dla Myszki Mickey miliony $. Niewykorzystanych dotąd możliwości, co udowodnił  chociażby sięgający do klimatu detektywistycznego noir doskonały The Batman Reevesa, jest całkiem mnóstwo, a gwarancja sukcesu i dochodu praktycznie pewna.  Co zatem blokuje Kevina Feigego przed pójściem na całość? Otóż okazuje się, że całkiem sporo.

Eternals, Loki, Moon Knight, WandaVision, Shang-Chi i Legenda dziesięciu pierścieni, She-Hulk czy Ms. Marvel to produkcje wyznaczające ciekawy trend, w kierunku którego może podążyć uniwersum MCU, ale też i całe kino superhero. Korzystały bowiem z dóbr kultur Dalekiego Wschodu czy Egiptu, bawiły się zgrabnie z pętlą czasu czy nowymi w uniwersum tropami mitologicznymi, ale też starały się wprowadzić elementy kina gatunkowego – dramatu psychologicznego, kina sztuk walki, sticomu, teenage dramy czy nawet epickiego dramatu historycznego. Jesteśmy w momencie subtelnej dekonstrukcji i redefinicji gatunku. Trzeba jednak zaznaczyć, że oprócz filmu Chloé Zhao były to wciąż… bardzo zachowawcze próby. O wiele odważniejsze zjawiska dzieją się w świecie seriali Amazona czy nawet… produkcji tak zgrzytającego w posadach DC – The Boys, Joker Philipsa, Legion samobójców Jamesa Gunna czy wspomniany utrzymany w klimacie kryminału noir The Batman, będący prawdziwą autorską zabawą z formułą, potężną dawką świeżości często sięgającą daleko od wyświechtanych klisz. Nie brakuje tam błędów, głupich decyzji (aj, ten ostatni akt!), ale jest też cała kopalnia złota.

DCU vs MCU – let them fight!

Z niedawnych zapowiedzi Jamesa Gunna wynika też, że na samo DC istnieje w miarę konkretny plan, widać w nim jakiś kierunek. Nie musi się on do końca wszystkim podobać, ale jest widoczny. W MCU są to tylko próby, gdzie dominantą kompozycyjną i strukturalną są te same zabiegi i mechanizmy, które przynoszą sukcesy od lat. Ba! Widzowie dali Myszce Mickey i Kevinowi Feigemu jasno do zrozumienia, że wciąż wolą dobrze im znane melodie, bo przecież bank został rozbity przez film będący definicją i uosobieniem opartego na nostalgii, pełnego fan serwisu Spider-Man: Bez drogi do domu. Zupełnie po drugiej stronie znalazł się najodważniejszy i najambitniejszy film superbohaterski MCU od lat, czyli Eternals. Na wielu portalach filmowych (chociażby RT, IMDb) jest najmniej docenianą i jednocześnie najbardziej krytykowaną przez widzów produkcją, jaka wyszła ze stajni MCU. Zupełnie niesprawiedliwie, nawiasem mówiąc. Tutaj dochodzimy jednak do kwestii najciekawszej – nawet dosyć mocno krytykowany film Chloé Zhao zarobił swoje absolutne minimum i spłacił się Disneyowi z nawiązką. Był przy tym polem eksperymentalnym, ciekawą lekcją i nauczką dla Kevina Feigego i spółki, którzy dostrzegli, że na pewne rzeczy widzowie nie są jeszcze gotowi, że nie jest potrzebna drastyczna rewolucja, a raczej stopniowa ewolucja gatunku. Dlatego w drugiej połowie IV Fazy widoczne było zjawisko, jakby twórcy bardzo usilnie chcieli pokazywać dystans do swoich poprzednich bohaterów; odbrązawiali postacie Hulka czy Thora, aby wprowadzić te nowe. Ciekawie rozwinięci zostali tylko ci drugoplanowi – Hawkeye, Bucky i Falcon. Jednak poziom ich seriali był, zwłaszcza w finale, średni. Z drugiej strony twórcy fundowali widzom też takie produkcje jak Wakanda Forever, które mocno żerowały na nostalgii, a fabularnie nie oferowały zbyt wiele. Może po kiepsko przyjętej, ale odważnej She-Hulk, gdzie nawet łamano 4 ścianę, decydenci MCU przestraszyli się, że stworzyli coś zbyt szalonego i postanowili się ratować, czyli postawić na pewnego rumaka? Nie będę się też już pastwił nad stroną wizualną, lawiną krytyki, która spłynęła na MCU po ujawnieniu tego, w jakich warunkach pracują spece od CGI. Faktem jest to, że uniwersum na ten moment wydaje się dość niespójne wewnętrznie, jakby zmierzało w wielu kierunkach, z których trudno już wyłapywać bohaterów i bohaterki, czuć do nich przywiązanie. Jest tego wszystkiego za dużo, a każdy eksperyment i tak przypomina zachowawcze zabawy z formą.

Multiwersum mieszanych emocji

Najlepszym przykładem takiej bezpiecznej drogi, będącej syntezą IV fazy, jest nowy film o Doktorze Strange’u. Wielu widzów pokładało nadzieję, że wprowadzi on na scenę elementy gatunku, którego dotąd w MCU nie było – horroru. Ta nadzieja miała bowiem całkiem logiczne podwaliny. Punktem wyjścia są, rzecz jasna, komiksy. Te mocno wyróżniały się na tle tradycyjnych historii superbohaterskich. Posiadały element fantasy, magii, ale też przede wszystkim tajemniczości, psychodeliki, oniryzmu i… grozy. Zwłaszcza późniejsze i te współczesne zeszyty o magu z serii Marvel Now, Marvel Fresh czy zeszytu Damnation to już jest czysta zabawa z konwencją – twórcy bawią się tam czasem, formą, a nawet i kreską, która fantastycznie odzwierciedla potencjał drzemiący w czarach. Solą tego wszystkiego jest mroczny klimat grozy rodem z horroru. Czarodziej zmaga się z demonami, pożeraczami dusz, a jednym z jego głównych antagonistów jest Mephisto, czyli władca Piekła/Hadesu (chociaż w wydaniu Marvela nie jest to miejsce stricte związane z chrześcijańskim piekłem czy Hadesem, a pewien zabieg językowy głównego zainteresowanego, który ma wykorzystywać ludzką wiarę w te miejsca). Były też przesłanki takie jak serial animowany What if…?, do którego nieodzownie miało odwoływać się Multiwersum obłędu i osoba Sama Raimiego, czyli twórcy takich klasyków jak Martwe zło, Armia ciemności czy Darkman. Ciekawsze CV do tej roboty ciężko znaleźć w Hollywood. Raimi ma w swoim portfolio klasyki kina grozy, ale też gigantyczne, niemal pionierskie doświadczenie w „trykociarstwie” ze Spider-Manem z Tobeyem Maguirem. Śmiało można powiedzieć, że bez niego nie byłoby nowoczesnego kina superbohaterskiego, nie byłoby MCU. Krąg życia miał zatoczyć pełne koło. Miało być multiwersum szaleństwa, ale jedyne co, dostaliśmy, to mieszanych emocji. A to i tak była jedna z lepszych produkcji obecnego MCU! Niestety skróty, niekonsekwencja fabularna, to tylko niektóre zarzuty, bo w wielu momentach jest to po prostu kiepska, leniwie napisaną historia, która w uniwersum MCU praktycznie nie popycha niczego do przodu. Najlepsza jest jednak w tych momentach, kiedy pokazuje coś nowego i autentycznie chce czerpać z dorobku horroru. Jednak takie Wszystko Wszędzie Naraz powoduje, że Raimi i spółka mogą się… tylko zawstydzić. Film o Strange’u nie był też do końca o nim, może przez to balonik jednak pękł, a krytyka obecnej kondycji Marvela stała się dosyć powszechna. Stąd tłumaczenia decydentów, w tym powyższe K.E.V.I.N.-a. Tylko że ta zabawa z gatunkami jest jedynie trochę bardziej jaskrawa w IV Fazie, ale absolutnie to nie jest novum. Przez to może nie jest czymś, co na nowo napędzi MCU. Do tego potrzeba więcej twórczej odwagi.

If you travel to the past, that past becomes your future

Uniwersum filmowe Marvela, wbrew zaznaczonemu eksperymentowaniu w IV fazie, czerpało już w tych poprzednich z kina gatunkowego. Pozostawało jednak spójne i wierne swojej własnej, bardzo charakterystycznej formule (połączenia patosu z humorem), która od 2008 dawała gigantyczne dochody i zbudowała wręcz bezdenną miłość widzów. Każda formuła, co widać na przykładzie historii westernu, ma swój czas i się wyczerpuje. Oprócz tak superbohaterskich karnawałów, jakimi byli np. pierwsi Avengersi, wiele solowych historii kolejno wprowadzanych do MCU bohaterów miało jednak swój własny gatunkowy sznyt. Czasem tylko ledwie dostrzegalny, a kiedy indziej dosyć mocno zauważalny. Zwłaszcza w drugiej fazie wraz z pojawieniem się takich produkcji jak Ant-Man, Strażnicy Galaktyki i zwłaszcza Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz zjawisko sięgania po różne formy kina stało się naprawdę mocno widoczne. Pierwszy solowy film o przygodach Scotta Langa, to tak naprawdę ubrany w bohaterski trykot… heist movie z potężnym zacięciem komediowym. Całkiem odważnie; nie dziwota, że film… nie został uznany za sukces. Był jednak szalenie istotnym elementem planu Feigego na całe uniwersum. Można go było „poświęcić” kosztem większego celu. Tutaj  wprowadzono bohatera, który poza fanom komiksów, nie był tak bardzo znany widzom i popkulturze. Ba! Był to raczej powszechnie obśmiewany heros, co postanowił… wykorzystać twórca filmu: Peyton Reed. Dlatego Ant-Man w mojej opinii broni się po latach naprawdę nieźle, bo ma do siebie dystans. Nie jest to historia, która jakoś szczególnie zapada w pamięci, raczej działa na innych zasadach – w bardzo lekki, niemal nieinwazyjny sposób wprowadza nowe figury i puzzle z arsenału komiksów i palety kina gatunkowego.

Natomiast gigantycznym już skokiem w kierunku Nowego byli wspomniani Strażnicy Galaktyki i Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz. To jedne z najlepszych produkcji w historii uniwersum, które śmiało sięgnęły do ogromnego zasobu gatunków kinematografii – Kina Nowej Przygody i szpiegowskiego akcyjniaka. To produkcje, które stoją na własnych nogach i świetnie się bronią jako autonomiczne dzieła. Nawet w oderwaniu od MCU. Zwłaszcza przygody Petera Quilla poprowadzone przez genialnego Jamesa Gunna stały się nie tyle furtką, ile gigantyczną bramą do kolejnych odważnych prób z formą i ewolucją superbohaterów.  Obydwa filmy odniosły spektakularny sukces artystyczny i finansowy i dały do myślenia decydentom Disneya, którzy dali zielone światło na nowe eksperymenty.

Feminizm, rewizjonizm superbohaterski i… arogancki czarodziej

Stąd w 3 fazie śmiało wprowadzono filmy, które miały nieść kolejne gatunkowe puzzle, ale także elementy będące komentarzem społecznym. Dlatego tuż przed Infinity War mamy filmy poruszające m.in. problematykę mniejszościową, równouprawnieniową. Amerykańskie kino lubi się rozliczać ze swoimi narodowymi grzechami (wystarczy wspomnieć western rewizjonistyczny z przełomu lat 80. i 90.), nie jest to zatem novum. W kinie superbohaterskim będącym najpopularniejszym gatunkiem w kinie XXI wieku jednak jak najbardziej. Stąd na scenie pojawiły się Kapitan Marvel czy Czarna Pantera. Zwłaszcza ten drugi film spotkał się z wielkim uznaniem krytyków i śmiałą kampanią oscarową. Gdzieś w międzyczasie wprowadzono też niejakiego doktora Stevena Strange’a, który przyniósł do uniwersum coś, czego wcześniej nie było – fantastykę i baśniowość ubraną w superbohaterski anturaż i znajome widzom schematy. O ile film ten nie osiągnął dla studia satysfakcjonujących wyników finansowych, o tyle stał się szalenie istotnym elementem uniwersum, wyznacznikiem kierunku i kolejnym dowodem możliwości wykorzystania kina gatunkowego. To na postaci Strange’a oparte są obecnie największe wydarzenia i punkty zwrotne całego uniwersum – odkrycie sposobu na pokonanie Thanosa w Avengers: Wojna bez granic i ostateczny tryumf w Avengers: Endgame nie obyłyby się bez figury charyzmatycznego i bezczelnie sarkastycznego czarodzieja. To spadkobierca Tony’ego Starka, a przy tym postać dająca o wiele większy wachlarz estetycznych i formalnych możliwości niż Iron Man. Dlatego mocno zdziwiło mnie to, że najnowszy film o magu stał się bardziej przyczynkiem do wprowadzenia Americi Chavez, eksplorowania wielkiego potencjału Wandy Maximoff podbijanej talentem aktorskim Elizabeth Olsen, ale nie dodał zbyt wiele w kwestii działania samego multiwersum.

Multiwersum bezpieczeństwa

Nie spodziewałem się po Doktorze Strange’u w multiwersum obłędu przewrotu gatunkowego. Uważałem, że będzie to raczej popis możliwości, jakie posiada MCU, które nie jest skrępowane strachem, żadnymi granicami oprócz jednej – zaspokojenia potrzeb widzów. Rozczarowałem się jednak na poziomie samej historii, z której już niewiele pamiętam. Dlatego ten jeden film jest największą syntezą całej bolączki IV Fazy. Umiejętne sięgnięcie do materiału źródłowego i wykorzystanie elementów horroru jest możliwe, ale stało się tylko jednym z kilku elementów układanki. Może to był tylko kolejny test na to, czy w kategorii PG-13 widzowie kupią konwencję grozy, czy też to będzie za dużo? Struktura filmów Marvela jest bardzo charakterystyczna, posiada nieodzowne elementy, których fani oczekują. Humor jest jednym z najistotniejszych. Czy horror pozwala na jego dużą dawkę? Uważam, że wbrew pozorom tak. Postać Strange’a, jego arogancja, pewność siebie i sarkastyczno-ironiczne poczucie humoru to coś, co ujęło fandom już od pierwszego filmu. Nie widzę też przeszkód w przyjęciu samego kina grozy, jako części składowej uniwersum. Współczesna młodzież uwielbia horror, a ona jest dosyć dużym targetem Kevina Feigego i spółki. Stąd też powstała Ms. Marvel, która w trzech pierwszych odcinkach ciekawie liznęła klimat teenage dramy. Horror to dla młodych widzów taki zakazany owoc, który rozpala wyobraźnię, jest formą buntu i przyciąga ich jak magnes. Zwłaszcza gdy krótkie internetowe historie, takie jak np. creepypasty w stylu Slendermana, Five Nights at Freddy’s mają wierną rzeszę młodych fanów. Dlatego tutaj nie widzę kłopotu. Problemu z konwencją nie powinni mieć też fani komiksów zaznajomieni ze Strangem łowcą demonów. Problem dotyczy jednak największego odsetka,  czyli typowych popcornowych widzów – tych, którzy kochają MCU, ale nie czytają pierwowzorów literackich i będą oczekiwali tych samych pieśni, niezobowiązującej rozrywki, fan serwisu, z którymi kojarzy im się Marvel. Czyżby Kevin Feige, a także Sam Raimi i spółka po sukcesie nowego Spider-Mana zrozumieli, że ta krowa jeszcze nie jest do końca wydojona i na rewolucję jeszcze nie czas? Oby tak nie było…

Marcin Kończewski

Marcin Kończewski

Założyciel fanpage’a Koń Movie, gdzie przeistacza się w zwierza filmowego, który z lubością galopuje przez multiwersum superbohaterskich produkcji, kina science-fiction, fantasy i wszelakich animacji. Miłośnik i koneser popkultury nieustannie poszukujący w kinie człowieka. Fan gier bez prądu, literatury, dinozaurów i Batmana. Zawodowo belfer (z wyboru), będący wiecznie w kontrze do betonowego systemu edukacji, usilnie forsujący alternatywne formy nauczania. Po cichu pisze baśnie i opowiadania fantastyczne dla swojego małego synka. Z wykształcenia filolog polski. Współpracuje z kilkoma wydawnictwami i czasopismami.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA