MECENAS SHE-HULK. Zielona, szalona, w ciasne dżinsy obleczona [RECENZJA]
Jeśli zastanawiacie się, co to za absurdalny tytuł recenzji, to zacytowałem tylko fragment opisu głównej bohaterki na jej profilu na marvelowskim odpowiedniku Tindera, a który to opis wyczytany został w pewnym momencie serialu na głos na pełnej sali sądowej, podczas gdy Jennifer niemal dosłownie zapadała się pod ziemię. Jeśli bardziej was przytoczona scena żenuje, niż śmieszy, to możecie się rozejść. Mecenas She-Hulk nie jest dla was.
Serial opowiada losy nowo wprowadzonej do uniwersum Marvela postaci, Jennifer Walters, czyli kuzynki samego Bruce’a Bannera, Hulka. W dość pretekstowy sposób Jen otrzymuje moce kuzyna i w dalszej części serialu obserwujemy jej zmagania z nową rolą superbohaterki i jako mecenas broniącej osoby związane z szeroko pojętymi sprawami superbohaterów właśnie.
Inna strona uniwersum
Mecenas She-Hulk wprowadza do uniwersum szereg nowości. Po pierwsze jest serialem komediowym. I to nie z elementami komediowymi jak większość pozostałych tytułów tego uniwersum, ale komediowym sensu stricto. Po drugie flirtuje z kolejnym gatunkiem adaptowanym na potrzeby Marvela, w tym wypadku z serialem sądowym.
Mieszanka ta sprawia, że Mecenas She-Hulk bliżej do seriali w duchu Seksu w wielkim mieście czy – pamiętacie ją jeszcze? – polskiej Magdy M., aniżeli blockbusterowych formatów sygnowanych do tej pory nazwiskiem Kevina Feige’ego. W centrum uwagi stawiane jest codzienne życie Jen, w którym zapewne wielu przedstawicieli pokolenia milenialsów (ja tak!) może przejrzeć się jak w lustrze, a elementy superbohaterskie służą tu wykpieniu, zabawie, ukazaniu zupełnie innej strony świata Marvela. Tu z kolei serial idzie bardziej w kierunku The Boys czy Kick-Assa, ale porównania te potraktujcie umownie, bo Mecenas She-Hulk nic z nich nie kopiuje, mocno stawia na własny typ humoru i zabawy konwencją superbohaterską, jak np. doskonale użyte łamanie czwartej ściany przez tytułową bohaterkę czy przepyszny pastisz kultowego serialu The Incredible Hulk obecny w finale sezonu (serialu?).
Zalety i wady
To, co jednak zachwyciło mnie w najnowszym serialu Marvela najmocniej, to lekkość i trafność z jaką kpi on z tych z wszystkich, którzy znienawidzili serial jeszcze przed jego premierą. Twórcy Mecenas She-Hulk żartują z przeciwników tzw. poprawności politycznej, silnych kobiet na ekranie czy dywersyfikacji kinowo-telewizyjnego Marvela w czwartej fazie rozwoju tego uniwersum, np. dosłownie przytaczając prawdziwe tweety tych nienawistników czy wodząc za nos widzów, którzy oglądali serial tylko dla epizodu Daredevila (przy okazji: DOSKONAŁE wprowadzenie tej postaci do uniwersum!). Twórcom zdarza się też obierać trudniejsze cele, np. w finale drą łacha z samego Marvel Studios w sposób tak bezpośredni, że aż zaskakujący. We wszystkim tym widać świeżość i pomysł, absolutne zerwanie z każdym wyświechtanym elementem tego uniwersum.
Bez wątpienia na oddzielny akapit zasługuje wcielająca się w tytułową bohaterkę Tatiana Maslany. Aktorka doskonale radzi sobie z powierzonymi jej obowiązkami i świetnie odgrywa zarówno nieco zagubioną i szukającą życiowego spełnienia Jennifer, jak i silną i pewną siebie She-Hulk. Jest niezwykle charyzmatyczna i jak magnes przyciąga do ekranu, mając przy tym doskonałą chemię z absolutnie każdą postacią drugoplanową (a największą – ku mej radości – z Charliem Coxem, tj. ekranowym Daredevilem).
Wady? Dostrzegam je oczywiście, ale w bardzo małym natężeniu. Na pewno przynajmniej kilka żartów nie było do końca udanych, kolejne sprawy sądowe, w których bierze udział główna bohaterka lub jej koledzy z pracy, często rozwiązywane są w bardzo wygodny dla nich, ex machinowy wręcz sposób, a postać CGI She-Hulk wciąż może robić za słownikową definicję tzw. doliny niesamowitości, nawet jeśli widać znaczną poprawę względem pierwszych zapowiedzi serialu.
W moim odczuciu Mecenas She-Hulk to nie tylko bardzo udany serial, który przez ostatnie dziewięć tygodni dostarczył mi inteligentnej, oryginalnej i odważnej rozrywki, ale też po prostu jeden z najlepszych tytułów tak Marvel Studios, jak i Disney+.
Dajcie mu szansę. Warto. Nawet jeśli z pewnością nie jest to serial dla każdego.