Publicystyka filmowa
WOJNY KLONÓW. Doskonale przemyślane uzupełnienie prequeli GWIEZDNYCH WOJEN
WOJNY KLONÓW to emocjonująca podróż w głąb galaktyki, ujawniająca mroczne tajemnice i konflikty Republiki w czasach chaosu.
 
																								
												
												
											
Mroczne widmo, Atak klonów i Zemsta Sithów to dzieła wzbudzające skrajnie odmienne opinie. Filmy te nierzadko są mieszane z błotem przez fanów wychowanych na oryginalnej trylogii i zarazem hołubione przez tych, którzy wspominają Mroczne widmo jako swój pierwszy kontakt z serią (i przy okazji często są najgłośniejszymi krytykami/hejterami gwiezdnowojennych produkcji spod znaku Disneya). W tym zróżnicowaniu opinii niemałą rolę odgrywa nostalgiczna tęsknota za dzieciństwem i przywiązanie do własnej wizji kosmicznego uniwersum.
 Piękno i zarazem przekleństwo Gwiezdnych wojen wynika właśnie z tego, jak potężne emocje wśród całych pokoleń widzów wywołuje ta seria.
Obiektywnie mówiąc, prequele miały wiele poważnych problemów. Nadmiar umiarkowanie przekonującego CGI, drętwe dialogi, nieporywające (z wyjątkami) aktorskie występy i zaniedbanie ważnych wątków – chyba trudno kłócić się z takimi zarzutami. Z drugiej strony, otrzymaliśmy jednak fascynującą wizję pogrążonej w chaosie Republiki, skonfliktowanego Zakonu Jedi i gigantycznej wojny, która okazała się zaledwie narzędziem w rękach opętanego rządzą władzy potwora.
Wojny klonów to niewątpliwie jeden z najciekawszych rozdziałów uniwersum George’a Lucasa, nic dziwnego więc, że doczekały się one całej sterty poświęconych im książek i komiksów, a także kilku gier i dwóch seriali animowanych. Pierwsza ze wspomnianych produkcji poszerza uniwersum w niewielkim stopniu i pozostaje przede wszystkim świadectwem fantastycznej wizji artystycznej Genndy’ego Tartakovsky’ego. To udane dzieło, ale znacznie mniej ambitne niż serial, którego dotyczy ten tekst.
Niezrozumiany falstart
 
Wojny klonów zadebiutowały niemal dekadę temu w formie pełnometrażowej produkcji, którą wyświetlano w kinach. Był to średnio udany start, gdyż wspomniany film wypadał dość marnie w towarzystwie takich dzieł jak WALL-E czy Kung-Fu Panda.
Trudno jednak oczekiwać kinowych standardów po animacji przeznaczonej dla telewizji (i dysponującej 1/10 budżetu filmów Pixara), dlatego film z 2008 roku należy traktować nie jako hit multipleksów, a półtoragodzinnego pilota nowego serialu. I w tej roli sprawdza się on świetnie. Począwszy od intensywnej bitwy o Christophsis, przez fantastyczną wspinaczkę maszyn kroczących i eksplorację mrocznego klasztoru, aż po bardziej kameralną konfrontację na Tatooine – interesujących inscenizacyjnych pomysłów z pewnością tu nie brakuje.
Bardzo dobre oświetlenie, tekstury wyglądające jak namalowane farbami i odejście od fotorealizmu na rzecz nieco karykaturalnych postaci – nie każdy polubi ten styl, ale z pewnością jest on oryginalny. Wszystko to oprawiono odważną jak na Gwiezdne wojny ścieżką dźwiękową wykorzystującą gitarę elektryczną i instrumenty kojarzone z orientalną muzyką. Decyzja o użyciu gitar to kwestia dyskusyjna, ale egzotyczne nuty idealnie pasują do planety Teth, na której ma miejsce środkowy akt filmu.
 
Spisek Separatystów próbujących skłócić kartele Huttów z Republiką przedstawiono niestety dość naiwnie i trudno to traktować jako coś więcej niż pretekst do kolejnych sekwencji akcji. Siła historii tkwi jednak w jej postaciach – Anakinie, Obi-Wanie i świeżo upieczonej padawance tego pierwszego, Ahsoce Tano. Co ciekawe, początkowym zamysłem twórców było skoncentrowanie się na załodze statku przemytniczego zaludnionego przez zupełnie nowych bohaterów. Postaci filmowe miały pojawiać się wyłącznie okazjonalnie, co nie przypadło do gustu Lucasowi. Twórca Gwiezdnych wojen zadecydował, że sercem serialu będą bohaterowie, których znamy z wielkiego ekranu, w efekcie czego to właśnie o nich opowiada pełnometrażowy pilot i to wychodzi mu najlepiej (początkowy koncept zrealizowano przy następnym serialu animowanym, o którym wspomnę później).
Pełna przekomarzania się i wzajemnego szacunku przyjaźń Obi-Wana i Anakina, krnąbrna Ahsoka, w której Skywalker może zobaczyć samego siebie (i zrozumieć udrękę swojego dawnego mistrza), i senator Amidala, której nieobce są agresywne negocjacje – ten nierówny film momentami znacznie lepiej radzi sobie z tymi postaciami niż cała skupiona na nich trylogia.
Mając już za sobą wprowadzenie do tematu i wyjaśnienie kwestii pilota, pozostaje ważne pytanie: Co Wojny klonów zrobiły jak trzeba i dlaczego cieszą się taką popularnością u fanów?
 
 
Naprawienie błędów George’a Lucasa
Mnogość wątków i postaci obecnych w prequelach uniemożliwiły właściwe wybrzmienie każdemu z nich, a poczucie niedosytu pogłębiały scenariuszowe wpadki popełnione przez George’a Lucasa. Ewolucja Anakina, jego więź z Obi-Wanem, związek Skywalkera z Padmé, obraz Zakonu Jedi, wojny klonów – wszystko to przedstawiono nieco pobieżnie lub topornie. Wojny klonów niezwykle skutecznie nadrabiają te mankamenty, nierzadko kompletnie zmieniając nasz odbiór poszczególnych postaci lub wątków. Osobiście najbardziej cenię rozbudowaną i niejednoznaczną relację Anakina i Obi-Wana.
Obaj mężczyźni bardzo dobrze się znają i rozumieją, choć reprezentują mocno odmienne postawy. Mogą się ze sobą nie zgadzać, ale nawet wtedy zachowują wzajemny szacunek, podczas gdy docinki, którymi sobie dogryzają stanowią kolejne świadectwo ich zażyłości. Po sześciu sezonach serialu Anakin i Obi-Wan w moich oczach stanowią najciekawszy duet w całej serii (tak, jeszcze ciekawszy niż Han i Chewie), dzięki czemu obecnie finał Zemsty Sithów rozrywa mi serce znacznie mocniej niż podczas premiery filmu.
Dzięki Wojnom klonów inaczej postrzegamy również miłość Anakina i Padmé – serial pozwala nam rzeczywiście uwierzyć w to uczucie i lepiej zrozumieć tragiczne w skutkach późniejsze decyzje młodego Skywalkera. Między zakochanymi wreszcie są chemia i wiarygodny romantyzm, choć nie brakuje też problemów. Młoda senator kilkukrotnie ma bowiem okazję zobaczyć egoistyczną i agresywną stronę swojego męża. Anakin panicznie boi się utraty ukochanej, co czyni go niezwykle porywczym, a nawet zazdrosnym – sposób, w jaki traktuje dawną sympatię Amidali, jest niezwykle wymowny w kwestii mrocznej strony jego osobowości.
Wojny klonów znajdują perfekcyjną równowagę w sposobie przedstawienia Skywalkera. To bohater ryzykujący swoje życie dla innych i błyskotliwy taktyk wychodzący poza ograniczające schematy. Jego brawura i pragnienie ocalenia wszystkich nie zawsze jednak korespondują z realiami sytuacji, w których się znajduje. Anakin potrafi też przedkładać bezpieczeństwo bliskich nad dobro ogółu i nie ma najmniejszych oporów przed torturowaniem więźnia w celu zdobycia kluczowych informacji. To dobry człowiek, który wzbudza szacunek towarzyszy i podległych mu żołnierzy, ale rysy na jego charakterze są dobrze widoczne. Obserwując jego wewnętrzne rozterki i narastające frustracje, o wiele lepiej rozumiemy tragiczną przemianę w bezdusznego Dartha Vadera.
Danie głosu tym, którzy go nie mieli
 
Kto by pomyślał, że jednymi z najciekawszych postaci w serialu będą sklonowani żołnierze? Pozornie setki tysięcy identycznych mężczyzn w zbrojach, a w rzeczywistości cała galeria barwnych osobowości. Natury nie sposób okiełznać ani kontrolować na dłuższą metę, a indywidualizm klonów świetnie obrazuje tę prawdę. Podczas gdy w Ataku klonów i w Zemście Sithów żołnierze Republiki różnią się od swoich zrobotyzowanych przeciwników głównie skutecznością, w Wojnach klonów możemy zobaczyć targaną wojną galaktykę ich oczyma. Niektórzy z nich tracą wiarę w słuszność całego konfliktu, inni są sfrustrowani decyzjami dowództwa, a nawet buntują się przeciwko swojemu losowi.
Niesławny rozkaz 66 to kolejny element Zemsty Sithów, który zyskuje dzięki animowanej produkcji – oglądając, jak Jedi i klony walczą i umierają ramię w ramię, jeszcze trudniej być świadkiem zdrady, jakiej dopuszczają się ubezwłasnowolnieni żołnierze (nawiasem mówiąc, serial wprowadza zaskakujące wyjaśnienie tego zachowania klonów).
Swoje pięć minut dostają również zwolennicy ruchu Separatystów, którzy często mają sporo racji, zmuszając widzów i protagonistów do przemyślenia swoich poglądów i sympatii. Dzięki tym momentom tytułowa wojna przestaje być czarno-biała, a jasne (przynajmniej dla widzów) staje się, jak bardzo manipulowane są obie strony konfliktu. Uwypukla to polityczny fanatyzm hrabiego Dooku (którego postać niestety trochę spłycono w stosunku do książkowych źródeł) i perfidię planu Dartha Sidiousa, wykorzystującego życie miliardów istot dla własnych celów.
 
Satysfakcjonująca rozbudowa uniwersum
 
 
Nie ulega wątpliwości, że najważniejszym dodatkiem do gwiezdnowojennego kanonu, jaki przyniosły Wojny klonów, jest postać Ahsoki Tano. Zostaje ona oddana pod opiekę Anakina, który początkowo podchodzi do swojego nowego obowiązku z dużą niechęcią. Wszak raptem kilka lat wcześniej sam był nieposłusznym i aroganckim padawanem, którego szkolenie wymagało nieziemskich pokładów cierpliwości.
Teraz przychodzi mu poznać ciężar odpowiedzialności związany z nauczaniem, co sprawia, że dorasta i sam nabiera więcej pokory. Ahsoka początkowo bywa bardzo irytująca, ale właśnie taka miała być – to nastoletnia dziewczyna, która zdaje sobie sprawę ze swojego potencjału, a do tego jest padawanką jednego z najpotężniejszych i zarazem najbezczelniejszych rycerzy Jedi. Ahsoka, podobnie jak Anakin, myśli w nieszablonowy sposób i nie kryje się ze swoimi opiniami, niezależnie od sytuacji. Jej nadmierna pewność siebie nie zawsze kończy się dobrze dla niej, co zmusza ją do wyciągania wniosków ze swoich błędów.
Te sytuacje pozwalają dostrzec własne słabości Anakinowi, który uczy się od swojej padawanki, jak być lepszym Jedi. Ewolucja Ahsoki i dynamiczna relacja między tą dwójką to prawdopodobnie najważniejszy wątek serialu, a jego zwieńczenie uzasadnia późniejszy kompletny brak wiary Anakina w Radę Jedi.
Równie interesującą przemianę przechodzi zabójczyni na usługach hrabiego Dooku, Asajj Ventress. Z dość jednowymiarowej postaci (obiektywnie oceniając jej występy w poprzedzających serial książkach i komiksach) staje się ona skonfliktowaną i wykorzystywaną wojowniczką o prawdziwie tragicznym losie. Jej pochodzenie i zabarwiona podtekstami relacja z Obi-Wanem czynią ją intrygującą bohaterką serialu. Na tym wspomniana rozbudowa się nie kończy, jako że otrzymujemy niepowtarzalną okazję, by zobaczyć w efektownym wydaniu rozmaite elementy świata Gwiezdnych wojen, o których gdzieś słyszeliśmy albo czytaliśmy.
Kartele Huttów, poboczni (z perspektywy filmów) rycerze i mistrzowie Jedi, podwodny świat Mon Calamari, okultystyczne plemię wiedźm z Dathomiry, perypetie łowców nagród (w tym niezapomnianego Cada Bane’a w kowbojskim kapeluszu) – to tylko kilka przykładów. Jednym z ważniejszych z pewnością jest dopisanie ciągu dalszego do historii wielbionego przez fanów Dartha Maula, co prowadzi nas do kolejnego punktu.
Mrok, spektakularne widowisko i emocje na miarę kinowych epizodów
 
Być może trudno w to uwierzyć, ale kreskówka przeznaczona dla stacji Cartoon Network potrafiła przedstawiać brutalniejsze sceny i mroczniejsze wątki niż to, co znamy z kinowych epizodów. Liczba uciętych tu głów i postaci przebitych mieczem świetlnym na wylot mogłaby zawstydzić niejedną serię slasherów! Nie nazwałbym tego jednak bezmyślnym epatowaniem przemocą – te akty agresji były ważne dla postaci, które ich dokonywały i świadczyły o okrucieństwie antagonistów albo determinacji protagonistów. W Wojnach klonów złoczyńców często dosięgała kara, a refleksje bohaterów pozytywnych w połączeniu z morałem otwierającym każdy odcinek zachęcały młodszych widzów (i nie tylko) do wyciągania wniosków z oglądanych scen.
Co bardziej ponure wątki (niewolnictwo, polowanie dla sportu na rozumne istoty, rządowa korupcja) odważnie eksplorują mniej wesołą stronę uniwersum Gwiezdnych wojen, co powinno przypaść do gustu także starszym fanom.
Jeśli chodzi zaś o widowisko, to naprawdę jest w czym wybierać. Desant podczas drugiej bitwy o Geonosis, kilkuczęściowa kampania wyzwolenia Ryloth i ponura wojna na mrocznej Umbarze – to tylko niektóre z prawdziwie spektakularnych bitewnych sekwencji. Na szczególne wyróżnienie zasługuje ta ostatnia, pokazuje ona bowiem, że dla Separatystów walczą nie tylko bezduszne droidy, ale również istoty z krwi i kości. Widok klonów dobijających rannych wojowników bez mrugnięcia okiem zrobił na mnie niemałe wrażenie. Widziałem wiele brutalnych dramatów wojennych, ale nie spodziewałem się tak śmiałego podejścia do tematu w animowanych Gwiezdnych wojnach.
Naturalnie, nie będą zawiedzeni także ci, którzy najbardziej na świecie pragną podziwiać efektowne pojedynki na miecze świetlne. Tych jest tu od groma, a najciekawsze z nich mają miejsce, kiedy walczy ze sobą trójka złoczyńców (na zasadzie „każdy na każdego”), a Obi-Wan uzbrojony w dwa miecze świetlne dzielnie stawia czoło dwójce przeciwników. Nie każde starcie z udziałem broni białej imponuje pomysłem czy choreografią, ale wiele z nich ogląda się z wypiekami na twarzy.
 
 
Łyżka dziegciu i plany na przyszłość
Oczywiście nie jest tak, że Wojny klonów są wolne od wad. Poziom animacji bywa nierówny, szczególnie w dwóch pierwszych sezonach, gdzie sztywne ruchy postaci i niezachwycająca szczegółowość tekstur czasami odwracają uwagę od akcji. Należy również pamiętać, że to serial skierowany do młodszych widzów, stąd rozmaite fabularne uproszczenia i okazjonalna naiwność scenariusza. Dialogi sporadycznie wywołują przewracanie oczyma, a poczucie humoru bywa dość czerstwe – niektóre odcinki są zwyczajnie słabsze niż inne. Czy to wszystko wystarczy, by odradzić komukolwiek obejrzenie Wojen klonów? W żadnym razie!
To fantastyczna przygoda nie tylko dla fanów sagi Lucasa! Twórcy niejednokrotnie bawią się różnymi konwencjami filmowymi, nawiązując między innymi do spaghetti westernów, Godzilli, heist movies, Obcego, a nawet Inwazji porywaczy ciał.
Odcinki są bardzo zróżnicowane i jestem pewien, że każdy znajdzie wśród nich swoje prywatne perełki. Jeśli chodzi zaś o znaczenie dla obecnie tworzonego kanonu, to warto wiedzieć, że część wątków serialu podjęła niedawno zakończona produkcja Disneya, Star Wars: Rebelianci, a niektóre postaci i elementy świata powracają w Łotrze 1 i Hanie Solo.
 
Do zeszłego tygodnia Wojny klonów miały poważny problem – nie zostały zakończone. Kiedy Disney przejął markę z rąk George’a Lucasa ogłoszono zawieszenie prac nad zaplanowanym siódmym i ósmym sezonem. Na pożegnanie została wyemitowana skrócona szósta seria, a rozgoryczeni fani mogli poznać dalsze losy serialowych postaci na kartach powieści i komiksów oraz na animacjach z niedokończonych odcinków. Z jednej strony można zrozumieć politykę Disneya, który miał w planach swój serial, ale czy naprawdę nie dało się przedtem zakończyć rozpoczętej już produkcji? Na całe szczęście możemy przestać to roztrząsać, gdyż tydzień temu hucznie zapowiedziano wznowienie i należyty finał Wojen klonów.
Na chwilę obecną mówi się o 12 odcinkach, ale kto wie, może niewiarygodnie entuzjastyczne przyjęcie tych wieści przez fanów doprowadzi do zwiększenia tej liczby? Sam twórca serialu przyznał, że wskrzeszenie serialu to w ogromnej mierze zasługa wieloletnich wysiłków oddanych miłośników jego dzieła i akcji #saveclonewars. To miła niespodzianka, szczególnie w kontekście ostatnich doniesień o przykrych skutkach zachowań toksycznych „fanów”. Wojnom klonów udało się jednak zmotywować społeczność do czegoś znacznie bardziej produktywnego i, jak widać, efektywnego. Pozostaje tylko czekać do 2019 roku!
* Dla tych, którzy chcieliby rozpocząć swoją przygodę z Wojnami klonów albo odświeżyć sobie tę produkcję – pod tym punktem zamieściłem link do listy odcinków ułożonych w porządku chronologicznym. To zdecydowanie lepszy sposób na oglądanie serialu niż według kolejności emisji, natomiast przestrzegam przed listami wybranych odcinków, które warto obejrzeć (ignorując resztę). Każdy widz ma inne preferencje i to, na co jeden machnie ręką, zachwyci drugiego. Polecam przekonać się do Wojen klonów na własną rękę!
https://www.starwars.com/news/star-wars-the-clone-wars-chronological-episodeorder
 

 
																	
																															 
									 
																	 
									 
																	 
									 
																	 
									 
																	 
									 
																	 
									 
																	 
											 
											 
											 
											 
											 
											 
											 
											 
											