CZŁOWIEK, KTÓRY SIĘ NIEPRAWDOPODOBNIE ZMNIEJSZA (1957). Czy rozmiar ma znaczenie?
Przeczytaj poprzednie odsłony Fantastycznego Cyklu
W ubiegłym roku mieliśmy okazję oglądać w kinach drugą część przygód niejakiego Ant-Mana, superbohatera ze zdolnością do zmniejszania naturalnego rozmiaru swego ciała, aż do, na przykład, poziomu mrówki. Istotne jest jednak właśnie to, że we wspomnianym dziele jest to umiejętność, a co za tym idzie, protagonista wykorzystuje ją, kiedy chce. Bohater Człowieka, który się nieprawdopodobnie zmniejsza niestety nie ma komfortu wyboru. Nieracjonalna z punktu widzenia nauki siła działa na niego w sposób niewytłumaczalny, najpierw wypełniając jego życie egzystencjalnym lękiem, a następnie czyniąc największe zagrożenie dnia powszedniego z tego, co jeszcze wczoraj można było rozdeptać butem.
Amerykański reżyser Jack Arnold został zapamiętany jako jeden ze słynniejszych twórców kina science fiction lat 50. i 60. Film Człowiek, który się nieprawdopodobnie zmniejsza to jedno z jego najlepszych dokonań. Nie tylko dlatego, że reżyser, biorąc na warsztat bardzo intrygujący, acz szalony pomysł, postarał się podejść do niego w pełni poważnie i nadał historii przypadku Scotta Careya egzystencjalny ciężar. To wyjątkowy film także, albo przede wszystkim, z tego powodu, że został po prostu brawurowo nakręcony, co przełożyło się na jego długowieczność. Nawet dziś nikt nie pomyśli o tym, by film z 1957 zrealizować ponownie. I mam wrażenie, że nie bierze się to tylko z tego, że kino dostarczyło nam już kilka wariacji historii Tomcia Palucha, ale z tego, że Człowieka, który się nieprawdopodobnie zmniejsza po prostu nie da się nakręcić lepiej.
Główna w tym zasługa niewiarygodnych jak na tamte czasy efektów specjalnych. Przyznam szczerze, że na początku seansu Człowieka, który się nieprawdopodobnie zmniejsza miałem obawy co do tego, czy twórcy efektów byli w stanie stworzyć coś na tyle realistycznego i uniwersalnego, by po dekadach od premiery filmu ich pracę można będzie określić mianem jednoznacznie udanej. Przewidując rozwinięcie akcji oraz to, że twórcy będą musieli pokazać różne etapy pomniejszania się bohatera, spodziewałem się raczej tego, że możliwości techniczne lat 50. wzbudzą we mnie prędzej uczucie politowania niż podziwu. Myliłem się, i to bardzo. Bardzo szybko przekonałem się, że mam do czynienia z jednym z najznamienitszych przykładów efektów specjalnych w kinie science fiction.
Nadzorowane przez wybitnego specjalistę w tej dziedzinie Clifforda Stine’a różnorakie trikowe zdjęcia dopracowane zostały do najmniejszego szczegółu. Paleta magicznych posunięć jest w filmie bogata – mamy w nim bowiem do czynienia z podwójną ekspozycją, tylną projekcją oraz maskowaniem. To dzięki tym sztuczkom możliwe było pokazanie bohatera najpierw pomniejszonego do rozmiaru dziecka, a następnie do rozmiaru owada. Efekty te uzupełnione zostały jednak świetną pracą scenografów, którzy postarali się o stworzenie powiększonych modeli przedmiotów – pasujących do aktualnego rozmiaru bohatera. Co ciekawe, ponoć studio wykorzystywało modele później jeszcze w kilku innych produkcjach. Największe trudności jednak stworzyła specom od efektów scena skapywania kropel wody. Słynna anegdota z planu mówi, że Jack Arnold zdecydował się wykorzystać w niej bieżnię, z której spadały woreczki z wypełnionymi wodą kondomami.
Dopracowana do perfekcji oprawa wizualna Człowieka, który się nieprawdopodobnie zmniejsza to jedno. Film jeszcze lepiej radzi sobie na poziomie przesłań. Zbudowana na podstawie książki Richarda Mathesona fabuła w pierwszej chwili wzbudziła we mnie skojarzenie metafory stanu depresyjnego człowieka. Trudno nie zauważyć analogii łączącej stopniowe kurczenie się bohatera z zaburzeniem psychicznym, skutkującym umniejszaniem swojej pozycji względem innych ludzi, wyolbrzymianiem najmniejszych problemów dnia codziennego do nienaturalnie wielkich rozmiarów. W finale jednak refleksja okazuje się znacznie głębsza. Małość bohatera ma odnosić się do małości człowieka względem wszechświata, a co za tym idzie, względem samego Boga. Dla niego bowiem nie ma znaczenia wielkość organizmów, które powołał do życia, gdyż wszystkie w równym stopniu stanowią doskonałe elementy jednego mechanizmu. Bez względu na to, jak mali, jak pokraczni się wydajemy, Bóg nas dostrzega.
Matheson miał przygotowany tekst kontynuacji, w którym żona głównego bohatera nie wytrzymuje tęsknoty i postanawia pomniejszyć się, by w mikrokosmosie odnaleźć ukochanego. Pomysł ten jednak nie doszedł do skutku. W 1981 roku nakręcono jednak komediowy remake, którego bohaterem była kobieta. Film przegrał z kretesem jakościowy pojedynek ze słynnym oryginałem. Film z 1957 to niedościgniony wzór realizacyjnej odwagi, która na naszych oczach przeistacza się w czystą magię kina.