search
REKLAMA
Recenzje

RYCERZE. Science fiction o cyborgach w najlepszym, tanim stylu

„Rycerzy” warto obejrzeć nie tylko ze względu na unikalny styl, lecz także – Lance’a Henriksena.

Odys Korczyński

20 sierpnia 2024

REKLAMA

Pisząc w tytule o tanim stylu, miałem na myśli budżet, co widać w efektach specjalnych, zdjęciach oraz w muzyce. Jedyna w swoim rodzaju, a przez to wartościowa jest jednak historia wymyślona w Rycerzach. Scenariusz napisał reżyser Albert Pyun, korzystając z najlepszych wzorców gatunkowych, które były dla niego dostępne na początku lat 90. Korzystał więc głównie z inspiracji science fiction kręconego w latach 70. i 80. Do klasycznej wizji walki robotów w scenerii zniszczonej cywilizacji dołączył jednak elementy westernowe oraz rycerskie. Rycerze są więc w pewnym zakresie futurystycznym eposem, syntezą fantastyki, fantasy, kina drogi i wampirycznego horroru. Dlatego, chociaż tani i okropnie udźwiękowieni, w historii gatunku SF nie można ich pominąć, a wręcz odwrotnie, należy dbać o to, żeby nie zostali zapomniani, a w tej chwili przez młodsze pokolenie są właściwie nieznani. Dowodem jest 496 ocen na FW oraz 2200 na IMDb. Świat powoli wykreśla z historii kina dzieła Alberta Pyuna, a ja nie zamierzam mu na to pozwolić.

Rycerze bazują na klasycznym dla postapokaliptycznej fantastyki założeniu, że ludzka cywilizacja jest zniszczona. Apokalipsa ludzkiego gatunku została wywołana przez konflikt tajemniczego stwórcy cyborgów z jego działającymi tworami, które się zbuntowały. Nie jest powiedziane, jak zdominowały świat, ale z pewnością wybuchł długi i wykańczający obie strony konflikt, bo samych cyborgów również nie przetrwało wiele. Ich dowódca, niejaki Hiob (Lance Henriksen), ma na swoje zawołanie około 20 sztucznych wojowników. Z biegiem czasu pojawił się również problem zasilania. Cyborgi rozwiązały go jednak, dostosowując swoje mechanizmy do czerpania energii z ludzkiej krwi. Co ciekawe, część ludzi im służy, nie przejmując się tym, że cyborgi mają tylko jeden cel – hodować ludzi jako niewolników, żeby móc z nich pozyskiwać siłę życiową. Nawet jednak w tak mrocznych czasach pojawia się „dobry” cyborg, który nie został przerobiony na wampira – Gabriel. Gra go Kris Kristofferson. Partneruje mu Kathy Long jako ludzka wojowniczka Nea. Gabriel chce wykonać program zaprowadzenia porządku na Ziemi, co ma umożliwić ludziom odbudowę cywilizacji. Nea zaś zabija cyborgi dla zemsty, bo Hiob przed laty zamordował jej rodziców.

Jak widzicie, nie ma w tej fabule nic, co byłoby odkrywcze, może oprócz tego, w jaki sposób cyborgi jedzą. A robią to, używając dwóch igieł przymocowanych do jednej z rąk. Za ich pomocą wysysają krew z ludzi. Mogą to zrobić, pozbawiając ofiary krwi całkiem lub częściowo. Krew zwierząt natomiast nie daje im takiej energii, więc mogą pić ją tylko w ograniczonym zakresie, żeby przez jakiś czas przetrwać. Rycerze wciągają jednak jeszcze nie tylko dlatego, że wizja cyborgów jest taka osobliwa. Mimo niewielkiego budżetu twórcy zadbali o dobrze zaprojektowane sceny walk. Jest ich naprawdę wiele. Aktorzy i kaskaderzy nie boją się wchodzić ze sobą w kontakt. Ciosy dosięgają przeciwników, a nie ich mijają, jak w wielu współczesnych produkcjach ze Stevenem Seagalem. Cały czas ktoś wyskakuje w powietrze, efektownie upada, a Nea sprawnie zabija cyborga za cyborgiem, gdyż zna ich słaby punkt na środku czoła. Najbardziej creepy jest jednak Hiob. Wybór Henriksena był najlepszy z możliwych. Nawet jego czerwony ubiór i zmodyfikowane ramię z hakowatym palcem świadczą o tym, że jest dowódcą. Problemem dla pozytywnych bohaterów jest jednak to, że podobno służy on jeszcze komuś potężniejszemu. I tu właśnie znalazło się miejsce na twist, a może i kontynuację, która powinna rozegrać się w tajemniczym mieście cyborgów, gdzie rządzi Wielki Budowniczy. Film nie trwa nawet 90 minut, a więc potencjalnie był czas na dokręcenie finałowego starcia. Z jakichś względów Albert Pyun się jednak na to nie zdecydował. Nie sądzę, żeby był to brak pomysłów. Chodziło raczej o koszty. Plan zdjęciowy trwał dość krótko, ekipa się spieszyła i pilnowała każdego dolara. Odłożenie jednak planów kontynuacji historii na inny, lepszy czas, nie jest dobrym pomysłem, zwłaszcza w kinie niskobudżetowym. Kilka lat później jednak Albert Pyun powrócił do cyborgowej postapokalipsy i nakręcił Omega Doom.

Rycerze są filmem dla okrzepłych w gatunku i uodpornionych fanów science fiction, którzy są w stanie docenić efekty praktyczne, wiele skrótów montażowych, sceny kręcone na najwyżej dwa razy, bo nie ma więcej czasu, czasem nawet błędy w dialogach, zacięcia się aktorów oraz tę bogatą, wręcz rokokową ścieżkę dźwiękową, pisaną przez fana muzyki elektronicznej. Prócz intensywnych sekwencji walk, nie brak w filmie Pyuna refleksji na temat egzystencjalnych problemów cyborgów. One doskonale wiedzą, że nie są żywe, że śmierć jest dla nich nieznanym doświadczeniem. Przeżywa to szczególnie potworny Hiob. Wyobraża sobie niekiedy, że jest prorokiem. Chce być drugi po swoim stwórczym Bogu z Miasta Cyborgów. W chwili śmierci jednak, nim jeszcze „zakończy funkcjonowanie”, cieszy się, że ubogaci swoje syntetyczne życie, którego nikt nie chciał nazwać prawdziwym istnieniem, o coś realnego – śmierć. Chociażby dla tej sceny i dla tak intensywnej obecności Lance’a Henriksena warto Rycerzy obejrzeć.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA