WSKRZESZENIE. Seans grozy z Rebeccą Hall

O tym, że macierzyństwo to nieprzebrana niemal kopalnia psychologicznych kontekstów napędzających kino grozy, wiadomo nie od dziś. Jest to motyw powracający często w różnych konwencjach, przebraniach i w towarzystwie rozmaitych innych metafor czy erudycyjnych refleksji (dość wspomnieć, co by nie powiedzieć, frapujące mother! Darrena Aronofksy’ego). W kontekście tego lineażu należy umieścić Wskrzeszenie Andrew Semansa z Rebeccą Hall w roli głównej. Jest to przy tym podejście do tematu „macierzyńskiego horroru” raczej klasyczne, hołdujące bardziej żelaznym gatunkowym schematom niż ich subwersywnej reinterpretacji. Nie znaczy to jednak, że film należy zaszufladkować jako generyczne odkurzanie znanych tropów.
Bohaterką Wskrzeszenia jest grana przez Hall Margaret, spełniona zawodowo matka 18-letniej Abby. Jej życie rozpina się między dwiema scenami – firmą farmaceutyczną, w której zajmuje wysokie stanowisko, służąc mentorskim ramieniem młodszym koleżankom, oraz domem, w którym ostatnie tygodnie przed wyprowadzką na studia spędza córka. Dodatkowym łącznikiem między dwiema sferami jest Peter, z którym Margaret łączy ukrywany, ale stały i dający wrażenie relatywnego partnerstwa romans. Jednym słowem, życie Margaret jest poukładane, szczęśliwe i bezpieczne. Jak można się domyślić, idealny obrazek jest jednak ledwie punktem wyjścia dla fabuły dreszczowca, opierającej się właśnie na jego systematycznym rozpadzie.
Podobne:
Pierwsze pęknięcia na idealnym obrazku pojawiają się, gdy poznajemy dokładniej relację Margaret z Abby – matka jest zauważalnie nadopiekuńcza i przejawia niezbyt zdrowe tendencje do kontrolowania życia swojej już niemal dorosłej i przechodzącej przez okres buntu córki. To, co można uznać za w gruncie rzeczy niegroźne skrzywienia samotnego rodzica, przeradza się w niepokojącą obsesję po tym, jak na konferencji Margaret dostrzega (obdarzonego unikalną aparycją Tima Rotha) Davida – mężczyznę, z którym łączyła ją w przeszłości niejednoznaczna relacja. Z każdym kolejnym momentem, gdy bohaterka widzi tajemniczego mężczyznę, pogłębia się jej przekonanie, że wyłonił się on z mroku ich wspólnej przeszłości, by zagrozić jej, a przede wszystkim – jej córce. Z tego miejsca Wskrzeszenie podąża sprawdzonymi torami thrillera psychologicznego, w ramach których narasta napięcie między Margaret a Davidem, coraz bardziej wyprowadzając kobietę z równowagi w drodze do pełnej grozy kulminacji.
Środki stosowane przez Semansa są proste, ale skuteczne – kompozycja poszczególnych scen sprawnie podprowadza kolejne, mniej lub bardziej łagodne, jump scare’y, Rebecca Hall znakomicie odmalowuje mimiką i głosem kolejne etapy paranoicznego i konfrontacyjnego zarazem nastawienia swojej bohaterki, a całość utrzymana jest w przygaszonej palecie barwnej, wydobywającej duszny i niepokojący klimat szczęśliwego świata, zatruwanego przez mroczną przeszłość. Twórcy mają też w zanadrzu kilka elementów zaskoczenia, wziętych już wprost z horrorowego przybornika, którymi doprowadzają macierzyńskie koszmary do sugestywnych ekstremów. Bez spojlerów powiedzieć można tylko, że choć Semans trzyma się mocno realistycznego, raczej oszczędnego wizualnie klucza, w ostatnim akcie filmu serwuje niemal kampowy spektakl inspirowany krwawym slasherem i giallo.
Cała dramaturgiczna konstrukcja opiera się we Wskrzeszeniu na niejednoznaczności tego, co naprawdę wydarzyło się między Margaret a Davidem dwadzieścia dwa lata wcześniej, i na ile realne, a na ile wyimaginowane jest zagrożenie ze strony mężczyzny. Tutaj niestety Semans najbardziej się potyka, ponieważ po kilku frapujących scenach, w których zaciera granicę między rzeczywistością a paranoją protagonistki, porzuca balansowanie pomiędzy jawą a projekcją na rzecz zawierzenia w 100% perspektywie kobiety. Choć nie ma tu dopowiadania rozstrzygającego, co jest prawdą, a co majakiem, w dalszych segmentach filmu brakuje podania w wątpliwość percepcji głównej bohaterki na poziomie realizacyjnym. W efekcie narracja może momentami nużyć, zbyt dużo tu literalnych powtórzeń, a za mało kreacji. Podkopuje to też efekt, który wywołują kluczowe przewrotki fabularne oraz spektakularny finał, do jego momentu ramy opowieści nasiąkają już nieco banałem.
W znacznym stopniu ten brak formalnego dociśnięcia Wskrzeszenia rekompensuje inscenizacja poszczególnych scen, a także kreacja Hall, która napędza film w podobny sposób, jak niegdyś Mia Farrow czy Catherine Deneuve u Polańskiego. Dzięki głównej roli trudniej też przejść obok filmu Semansa jako przerysowanego, wtórnego czy topornego fabularnie. Mając na pokładzie Rebeccę Hall, w zasadzie wystarczyło zadbać o dość dobrą oprawę, by stworzyć satysfakcjonujący seans grozy. Andrew Semans dokładnie to robi, tkając mimo wszystko niezłe metafory i podteksty, a przy tym dowodząc rzemieślniczej biegłości w filmowym gatunku.