TERRIFIER 2 – KRWAWY powiew ŚWIEŻOŚCI
Podobno na seansach Terrifiera 2 w amerykańskich kinach ludzie wymiotowali, mdleli (oby nie w odwrotnej kolejności, bo można skończyć jak gwiazda rocka), wzywali karetki i wychodzili z kina w połowie seansu. Być może po prostu na siku, a szukające szumu media zrobiły z tego wielką sensację. Dziwni ci Amerykanie, chyba nie widzieli trailera albo nie doczytali, że to slasher, i wybrali się w Halloween rodzinną wycieczką do kina na film o klaunie z trąbką i w śmiesznym kapelutku. A na seansie, jak już najmłodsza z pociech zaczęła rzygać, dalej szło prawem serii po całej rodzinie i klops gotowy. Tak czy inaczej, info o amerykańskich kinomanach-mięczakach poszło w świat, co zrobiło Terrifierowi 2 darmową promocję, i dobrze, bo nie darowałbym sobie, gdybym przegapił to cudo. O co tyle hałasu i co się tak podniecam? Przeczytacie poniżej, chyba że same krwiście kolorowe obrazki zachęcą Was do obejrzenia Terrifiera 2. Też dobrze.
Era panowania horrorowych zabijaków tkwiących korzeniem w ubiegłym stuleciu chyba dobiega końca. Freddy Krueger w wykonaniu Roberta Englunda odwiesił rękawicę, którą w XXI wieku z niemałą porażką próbował podjąć Jackie Earle Harley, a Jason Voorhees skończył się na Kill ‘Em All… to znaczy ostatni raz widziany był z maczetą bodaj w roku 2009. Ostatnie podrygi rejestruje Chucky, który finalnie trafił do telewizji, oraz seria Krzyk swoim rebooto-sequelem, która do franczyzy wciąż odgryzającej kupony od oryginału wniosła tyle nowego, co gotowane parówki do badań pewnej komisji. Za to zdecydowanie, ale to tak naprawdę serio przysięgam, tak było, zabity został Michael Myers w tegorocznym Halloween. Finał, choć doskonale wiemy, że to nie finał. Dla zamaskowanych psycholi z zamierzchłej epoki, których przemarsz przez kina potrwał solidnych kilka dekad, nadszedł czas emerytury. A jako że natura, w tym również natura horroru, nie znosi próżni, nastąpiło też nieuniknione przekazanie noża w sztafecie grozy. I w ten oto sposób dostaliśmy kapitalnego klauna z remake’u To!… Tego! (pomijam wątły sequel), bardzo ciekawą trylogię Ulica strachu 1994 / 1978 / 1666 z prawdziwym zatrzęsieniem zamaskowiczów, a ostatnio niczym grom z jasnego nieba ekranami wstrząsnął skitrany pod przekozacką maską psychol grany przez Ethana Hawke’a w Czarnym telefonie. Do tego iście epickiego i zacnego grona kultowych horrorowych masek dziś dołącza w glorii i chwale Art the Clown z Terrifiera 2. Brawa, dziękuję.
Dlaczego dopiero z Terrifiera 2, skoro Art w wykonaniu Davida Howarda Thorntona ćwiartował już pięć lat wcześniej? Pierwsza odsłona cyklu była ot seryjnym slasherem z intrygującą postacią slashującego swoje ofiary klauna. Ale Art the Clown nie wykorzystał wówczas swojego ogromnego potencjału, jaki, jak się okazało w roku 2022, w tej postaci drzemał. Ćwiczenie czyni mistrza, można by rzec, pierwsza część Terrifiera to lekkie rozczarowanie wśród krytyków, bo zaledwie 56% pozytywnych ocen, i wysypany kubeł popcornu plus 53% pozytywów u widzów. Część druga natomiast to już na Rotten Tomatoes odznaka świeżości i 87% od krytyków oraz uznanie publiczności w postaci 81% świeżości. A to już nie w kij dmuchał sukces!
Postać klauna Arta towarzyszy jego twórcy Damienowi Leone, reżyserowi nędznego Frankenstein vs. The Mummy, od roku 2011, kiedy to powstała średnio przyjęta krótkometrażówka The 9th Circle z udziałem Arta. Wówczas grał go Mike Giannelli, który swoją rolę powtórzył w już cieplej przyjętym krótkim metrażu Terrifier z 2011. Patrząc więc na ewolucję postaci i skoki jakościowe filmów, można śmiało porównać wytrwałość Damiena Leone do niezwykłego przypadku Sama Raimiego (Within the Woods / The Evil Dead / Evil Dead 2) czy Jamesa Camerona (Terminator / Terminator 2: Dzień sądu), którzy realizując sequelo-remaki własnych obrazów, pokazali światu, jak bardzo na plus z filmu na film może ewoluować warsztat reżysera, ekipy filmowej i aktorów. Zgodnie więc ze znaną zasadą w sequelu mamy więcej zbrodni, więcej postaci itd., ale przede wszystkim wszystko w dwójce zostało względem jedynki ulepszone. Mamy tu zatem RE-WE-LA-CYJ-NE-GO antagonistę oraz świetną protagonistkę w kapitalnym outficie, bo odzianą w finale filmu – a jest to czas Halloween – w skrzydła anioła i zbroję własnego projektu. Grana przez Lauren LaVerę (aktorka znająca sztuki walk sama wykonała na planie wszystkie numery kaskaderskie) Sienna to postać z krwi i kości, prawdziwa mocna postać kobieca, niewykrojona z netflixowego szablonu. Nie została napisana pod publiczkę dla odhaczenia jakichś parytetów, osadzona jest głęboko w fabule, i może z podniesioną głową iść pod rękę z Sidney z Krzyku czy Laurie z Halloween.
Terrifier 2 nie biorąc jeńców, z przytupem i wielkim hukiem wyważa drzwi do nowej jakości horroru. Film za sprawą doskonałych zdjęć, klimatycznego oświetlenia planu, dynamizującej akcję muzyki Paula Wileya, stałego współpracownika reżysera, i oczywiście granego przez Davida Howarda Thorntona głównego bohatera, jego przydupaski Małej Bladej Dziewczyny (Amelie McLain) i wspomnianej już Sienny, ma nieziemski klimat, a w finale jakby na deser ociera się mocno o kapitalne fantasy. Nie ma tu śladu cyfrowej krwi, sposoby mordowania zaskakują, a ujęcia pastwienia się nad ofiarami szokują, choć też bawią, gdy już przypomnimy sobie, że to film, a nie fragmenty dokumentu Z kamerą wśród seryjnych morderców. Co ważne, Terrifier 2 może się poszczycić jednymi z najlepszych efektów praktycznych w historii gatunku. Nie wiem, jak oni zrobili tak naturalistyczne obcięte głowy, chyba kurde pocięli tych aktorów naprawdę, no bo jak? Do tego Art the Clown wzorem najlepszych kolegów po fachu niewypowiadający w filmie ani jednego słowa posługuje się w odróżnieniu od nich zróżnicowaną bronią, nie to, co ten nudziarz Ghostface nożykiem, czy szablonowy Jason maczetą. Tutaj w ruch idą wszelkie piły, kije okraszone gwoździami i widelcami, ale też klasyczna dwururka i – o Chryste panie na gumowym bananie – karabin maszynowy Tommy Gun!
Uwielbiam tego rodzaju pomysłowość i czyste, nieskalane żadnym światopoglądem czy polityczną poprawnością zabiegi formalno-fabularne, mające w nosie to, czy kogoś urażą lub sprawią przykrość pani Teresce spod dwójki. To iście hollywoodzkie, choć przecież tak bardzo niezależne antykino! Film gwarantuje soczystą, krwiście zabarwioną ucztę od pierwszej do ostatniej minuty seansu. W dodatku po napisach jest dodana scena tak odjechana, że niemal przeskakuje to, co widzieliśmy podczas całego seansu. A wszystko to w spektakularnym jak na gatunek czasie 140 (!) minut. No powiem Wam, że ostatnio tak dobrze bawiłem się tylko na Mandy z Nicholasem Cage’em, czy X (plus prequel pt. Pearl w bonusie), które też polecam z całego serca wyjętego i zjedzonego przez Klauna Arta.
Bo najważniejszy jest ON! Grany przez Davida Howarda Thorntona, który brał aktywny udział w pisaniu swojej postaci, Art The Clown w Terrifierze 2 przykuwa widza do ekranu i nie puszcza. Hipnotyzuje z podobną siłą przyciągania, jak Joker czy Pennywise, z którymi mógłby śmiało zbić jakościową piątkę. Zachowuje się w przerażająco groteskowy sposób; jego mimika, gestykulacja, zestawienie piekielnego uśmiechu z biało-czarnym kostiumem i pociesznym kapelutkiem na głowie, tworzy z niego horrorowego złola kompletnego i z miejsca kolejną ikoniczną postać gatunku. Aż trudno uwierzyć, jaki progres poczynił aktor, dla którego rola Arta w pierwszym Terrifierze była debiutem przed kamerą. Nie wiem, czy Thornton korzystał z metody Stanisławskiego, ale on, kurcze pieczone, nie gra tego klauna, on, motyla noga, JEST tym klaunem. Dzięki mocnemu wejściu w postać mogły powstać sceny tak surrealistyczne, jak np. sekwencja we śnie głównej bohaterki o telewizyjnym krwawym show w Kawiarence Klauna czy irracjonalna scena w sklepie z akcesoriami na Halloween, gdy Art, stojąc przy stojaku z okularami, przymierza kolejne z nich, mizdrząc się do naszej głównej bohaterki podglądającej go przez ramię.
To momenty tak odjechanie, niepokojące, strasznie zaskakujące i zabawnie odrealnione, że niemal przebierałem nóżkami z radochy, którą czerpałem z ich oglądania. O ile w części pierwszej Art miewał tylko przebłyski zajebistości, tak tutaj każda sekwencja, scena, ujęcie z jego udziałem zasługuje na miano perełki i minioscara; podobno zresztą w internecie śmiga jakaś petycja o zgłoszenie Terrifiera 2 pod ocenę Akademii, TEJ Akademii. To, co aktor wyczynia oczami, mimiką, grymasem, uśmiechem, rękoma, ciałem, całym sobą, zasługuje na najwyższe uznanie. Charakteryzacja Arta i jego sposób bycia nawiązuje zresztą do legendarnego mima Marcela Marceau, cenionego za niezrównaną pantomimę poruszającą publiczność bez wypowiedzenia ani jednego słowa. Spinając wszystko wielką klamrą, cała oprawa wizualna perfekcyjnie dopełnia dzieła krwawego zniszczenia, jakie sieje postać Arta. A ten klaun z piekła rodem nie dość, że wyrywa serca, to wgryza się w bijący narząd ze smakiem. Nie to, co słabiak Rambo, który też kolesiowi ostatnio serce wyrwał, ale przed zjedzeniem się w ostatniej chwili powstrzymał. Może w następnej części.
Terrifier 2 wymyka się wszelkim szablonom, fabularne wolty zaskakują, a równie dobrze działają tu klasyczne jump scare’y, co zachowujący stoicyzm Art wzbudzający niepokój samą swoją obecnością, STANIEM bez ruchu przed kamerą. Obok scen rozstrzeliwania ofiar karabinem maszynowym mamy tu klasyczne ćwiartowanie ofiar, czy wciskanie puree do wnętrza głowy rozwalonej chwilę wcześniej strzałem z dwururki. Generalnie nie polecam w trakcie seansu jeść na przykład obiadu, ale jeśli ktoś wychował się na Martwicy mózgu, Bad Taste, The Toxic Avenger i innych filmach gore czy slasherach, nie powinien mieć problemu z jedzeniem choćby budyniu przy jednoczesnym oglądaniu, jak Art skalpuje swoją ofiarę. Jeśli więc lubisz budyń… tfu, tego rodzaju kino, na Terrifierze 2 będziesz bawił się jak prosię. Jeśli zaś nie lubisz takiego kina… nie będziesz bawił się jak prosię. Nie wiem w takim przypadku, jakim w ogóle cudem dotrwałeś do tego momentu recenzji i co tu jeszcze robisz.