X. To nie jest SEX dla starych ludzi
Swego czasu kultowe Boogie Nights było filmem, które obalało pewne branżowe tabu, bo pokazywało, jak kręci się te wstydliwe filmy, których niby nikt nie ogląda, ale jednak każdy kątem oka zerka. To teraz wyobraźcie sobie kolejną metaopowieść w tym duchu – film w filmie, też porno, ale jednocześnie podszyty strachem. Przed wami… X.
Był taki czas, gdy seks na ekranie nie był rzeczą oczywistą. Przez to ci, którzy czuli potencjał w kręceniu pierwszych filmów pornograficznych, szybko dostrzegli, że jest to biznes dochodowy. W filmie X przenosimy się do roku 1979, czyli do czasów już po rewolucji społecznej i seksualnej w USA. Kilka lat wcześniej, w 1972, słynne Głębokie gardło wiele w temacie soft-porno zmieniło, pieczętując niejako obecny w kinie już wcześniej (lub jego bocznej, mniej chlubnej linii) nurt sexploitation. Już nie było czego ukrywać, tabu upadły, dlatego kamera bez ogródek, z należytym skupieniem, poczęła ukazywać miłosny akt w pełnej krasie i ze wszelkimi szczegółami.
Interes w tym zwietrzył jeden z bohaterów filmu X. Zbiera on ekipę filmową, pakuje do furgonetki i rusza poszukiwaniu dogodnego miejsca do kręcenia „przyrodniczego” filmu. Trafiają oni na farmę pewnego wiekowego rednecka, który wynajmuje im barak. Wydawać by się mogło, że wszystko od tej pory będzie układać się w zgodzie ze scenariuszem przygotowanym przez filmowców amatorów. Jest plan zdjęciowy, jest kamera, aktorzy gotowi, co ma stać, stoi – czas na miłość. Ale stary człowiek ma starą żonę. A ta nabrała ochoty na nieco wrażeń i… krwi.
Znamiona artyzmu
Skojarzenia z takimi filmami jak Wzgórza mają oczy, Droga bez powrotu czy rzecz jasna Teksańska masakra piłą mechaniczną nasuwają się samoistnie. Kluczem jednak do zrozumienia charakteru widowiska autorstwa Ti Westa (wcześniej mi znanego chociażby z nowelowego V/H/S – polecam) jest postać młodego operatora, który ma wątpliwą przyjemność kręcenia scen zbliżeń. Wkłada on bowiem wiele pietyzmu w swoją pracę, rozpatrując ją w kategoriach sztuki. Według niego nie ma znaczenia temat – wszystko, nawet największy badziew, nawet pornografię, można kręcić tak, by nosiło to znamiona artyzmu. Czyż nie?
Jestem przekonany, że jest to ukryty komunikat wysłany ze strony reżysera w naszym kierunku. Niejednokrotnie widać na ekranie, iż twórcy włożyli wiele wysiłku w budowanie napięcia poprzez kompozycję poszczególnych scen, sposób kadrowania oraz, co może wydać się zaskakujące, montaż. To są smaczki, które wywołują wrażenie, iż nawet na oklepanej przestrzeni (jaką niewątpliwie jest konwencja slashera) da się uzyskać coś nietuzinkowego. Wzorem tego stylu jest dla mnie kapitalna scena kąpieli w stawie jednej z bohaterek. Niby nic, niby banał. Dziewczyna wskakuje do wody nago, by zaznać orzeźwienia. Ale gdzieś w oddali czai się aligator. W jaki sposób postanowił budować napięcie tej sceny Ti West? Zawiesił nieruchomo kamerę w górze, filmując powracającą na pomost dziewczynę. Już po chwili w kadr wchodzi płynący aligator, a widz zaczyna obgryzać paznokcie z nerwów, pomimo faktu, iż sytuacja obserwowana jest z oddali.
Przestrzeń diabła
Takich realizatorskich niuansów jest w X znacznie, znacznie więcej, co jest jednym z wartościowych punktów tej produkcji. Innym jest drugie dno, które skrupulatnie kreśli się w wydźwięku tej historii już od samego początku seansu. Tak, mamy tu więc do czynienia z horrorem, który nie jest horrorem głupim. Najlepszą sceną filmu jest według mnie scena dialogowa – paradoksalnie, jak na kino grozy. Ta, w której po skończonej, intensywnej „pracy”, ekipa filmowa siada do wspólnej kolacji. Okazuje się, że jedna z dziewczyn, która dotychczas biernie uczestniczyła w całym przedsięwzięciu (jako dźwiękowiec dbała tylko o technikalia), podczas doglądania harców aktorów sama nabrała ochoty, żeby w nich uczestniczyć. Budzi to rzecz jasna zdziwienie ekipy, ale przede wszystkim budzi zdziwienie jej chłopaka – operatora, który na skutek tego wzbrania się przed kontynuowaniem prac.
Jej decyzja o udziale w filmie wynika z tego, że aktorzy zapewnili ją, iż to wszystko tak naprawdę to tylko gra i tylko seks. No właśnie, czy tylko? To prowadzi do bardzo ciekawego dylematu, podającego w wątpliwość istnienie rozdziału między emocjami a samym zbliżeniem. W dodatku seks jest tu przedstawiony jako narzędzie demoralizacji. W poszczególnych scenach co rusz pojawia się w telewizji pewien kaznodzieja, który opowiada o szerzącym się zepsuciu. Plan filmu pornograficznego jawi się zatem jako przestrzeń samego diabła. Prawda jest jednak taka, że bez względu na postawy, wiek, sumienie każdy z nas myśli i marzy o bliskości, której seks jest najbardziej namacalną postacią.
Nieszablonowo
Bliskości, wynikającej z naturalnych potrzeb, wyraźnie brakuje postaci, która w tej historii ma budzić strach. Starsza, dość zaniedbana, obskurnie i przerażająco wyglądająca kobieta w mig podchwyciła, co takiego święci się w baraku. Najpierw biernie podgląda, co dzieje się za oknem. Doskonale wie, że najlepsze lata ma już za sobą. Zamiast wpatrywania się w lustro preferuje stare zdjęcia, będące wspomnieniem jej młodości. Podglądając rozpustę, nabiera ochoty na dołączenie, ale wie, że nie jest to możliwe. Więc zabija. Jej działania – brutalne mordy – mają więc podtekst czysto zmysłowy. Są sposobem ujścia pewnych głęboko skrywanych emocji.
Film X zaskoczył mnie zatem na kilku płaszczyznach. Przez bitą godzinę budowane jest napięcie, przed właściwym, trzecim aktem, który tonie w kałuży krwi. Jeżeli nastawiliście się na seks – otrzymacie go. Jeśli wolicie solidną przemoc i konwencję slashera – i na to moment przyjdzie. Najbardziej jednak zaskakujące jest to, że ta szablonowo poprowadzona historia została w nieszablonowy sposób nakręcona. Ponadto pod warstwą sztampy skrywa ona ciekawy komentarz. Ja na X nie patrzę przez pryzmat horrorowego pornosa, jakim wydawał się na etapie promocji. Byłoby to dalece krzywdzące dla tego projektu. Według mnie to przede wszystkim film o trudzie ucieczki od żądzy, która pomimo upływu lat nie gaśnie, oraz o smutku starości, która okazuje się w tym wypadku końcem ciała, ale nie umysłu.
Wbrew chwytliwemu tytułowi – niech czasem nie zachęca was do tego, by na filmie postawić krzyżyk. Warto obejrzeć!