search
REKLAMA
Recenzje

ULICA STRACHU – CZĘŚĆ 2: 1978. Kto się boi mordercy z siekierą w dłoni?

Jeśli kochacie slashery, jeżeli kochacie lata 80. bądź chcecie do nich wrócić, koniecznie sięgnijcie po drugą część filmu „Ulica Strachu”.

Gracja Grzegorczyk-Tokarska

16 lipca 2021

REKLAMA

Jeśli podobała się wam pierwsza część Ulicy strachu, to jeszcze mocniej pokochacie slasherową drugą odsłonę, dziejącą się pod koniec lat 70. Jeśli część pierwsza była dla was rozczarowaniem, to w części drugiej zakochacie się bez dwóch zdań. Twórcy idą o krok dalej i dają nam niczym nieskrępowaną rozrywkę, upaćkaną wszystkim, co najlepsze w slasherach, z zabójczymi kawałkami muzycznymi przywołującymi na myśl lata świetności serialu Supernatural. W dodatku bohaterów nie sposób nie lubić, cała historia zaś jest prawie perfekcyjna od początku do samego końca. Spodziewałam się po tej odsłonie wielkiej laurki dla kina gatunkowego, a otrzymałam twór, który przeszedł moje najśmielsze oczekiwania.

UWAGA – SPOILERY!!!

Fabuła części drugiej skupia się na opowieści C. Berman, ocalałej z rzezi na obozie Nightwing w 1978 roku. Bohaterowie pierwszej części, czyli Deena oraz jej młodszy brat Josh, starają się od niej dowiedzieć, jak przerwać klątwę i odzyskać Sam, która zamieniła się w mordercze zombie. Kluczem do sukcesu okazuje się odcięta ręka czarownicy Sary Fier, jednak zanim do tego dojdzie, dowiemy się, co takiego stało się na letnim obozie, że po raz kolejny członkowie miasteczka Shadyside w brutalny sposób stracili życie.

Uwielbiam slashery w klimacie Piątku trzynastego, dlatego byłam niezwykle ciekawa drugiej części Ulicy strachu. Byłam pewna, że po obozie będzie biegał maniak z siekierą, ale nie sądziłam, że produkcja, choć mniej krwawa od poprzedniczki, będzie w stanie dać mi tak dużo frajdy i popkulturowej zabawy. Część drugą trzeba obejrzeć co najmniej kilka razy, by wyłapać wszystkie smaczki, nawiązujące do klasycznych filmów gatunkowych, w tym slashera. I każdy kolejny seans dalej będzie wart uwagi. Każdy, kto kocha horrory z lat 70. i 80., będzie wręcz wniebowzięty. A trzeba pamiętać, że nie jest to tylko bezmyślne kopiowanie dzieł znanych i lubianych, gdyż twórcy Ulicy strachu starają się opowiedzieć historię na swój nowatorski sposób, bawiąc się formą i dając plot twista, jakiego nie powstydziłby się sam Stephen King. Mamy więc klasyczne filmowe tropy oraz rozszerzenie uniwersum w sposób niezbyt nachalny dla widza, co jest dużo lepszym zagraniem niż ekspozycje z pierwszej części.

Ciekawe jest, że twórcy nie idą wyłącznie drogą horroru per se, ale przedstawiają inny horror, z jakim muszą mierzyć się bohaterki tej odsłony. Bo o ile większość slasherów skupia się na tym, by zginęło jak najwięcej osób, tak w tym przypadku dostajemy rozbudowane charaktery i backstory, które sprawiają, że śmierć Cindy czy Alice (bohaterek tejże odsłony) będzie dużo bardziej gorzka, niż nam się początkowo wydawało. Miasteczko Shadyside to nie tylko morderstwa, ale również problemy socjoekonomiczne, z których większość jego mieszkańców nigdy nie wyjdzie. Ziggy, czyli ocalała C. Berman, pogodziła się z tym, że jej matka pije, a ona nigdy nie wyjdzie poza życie, w którym jest wyszydzana przez obozowiczów za to, skąd pochodzi. Z kolei jej siostra Cindy jest przekonana, że jeśli będzie się zachowywała jak mieszkanka konkurencyjnego miasta, w którym wszystko jest idealne, to wtedy ludzie będą ją traktowali inaczej, a ona sama będzie czuła się wygrana. Kwestia klasowej przynależności została mocno zaznaczona w drugiej części, pokazując, że morderstwa morderstwami, ale bieda zawsze będzie stanowić niekończący się problem. Bohaterowie nie tylko walczą o przetrwanie w trakcie dramatycznej nocy. Starają się także przetrwać w ramach systemu, który skazał ich na porażkę. Nawet uczucie rodzące się pomiędzy Ziggy a przyszłym szeryfem Goode’em jest skazane na klęskę, gdyż nastolatek, przed którym jest świetlana przyszłość, nie może powtarzać za swoją ukochaną, że masakra jest dziełem wiedźmy, a nie zwykłej osoby, która po prostu „pękła”.

Ogólnie strasznie dużo w serii aktorów z serialu Stranger Things, ale nie przeszkadza to niczemu, gdyż po raz kolejny bohaterki są fantastyczne od początku do końca. I uwaga! Poprzez różne postacie z drugiej części widzimy typowe slasherowe archetypy, które jednak nie zgadzają się z regułami horrorowej gry. Cindy jest dziewiczym archetypem final girl w koszulce polo, a mimo to ginie. Alice, która uprawia seks i bierze narkotyki, więc zgodnie z konwencją powinna być traktowana jako przysłowiowe mięso armatnie, okazuje się inteligentną, złożoną postacią. Można by wymieniać bez końca, ale zmiana typowego podejścia do slashera bardzo mi się spodobała. Widać postmodernistycznego ducha przemawiającego przez dwie z trzech części trylogii, co daje nadzieję na nietypowe podejście do gatunku, jakim jest horror folklorystyczny, w kolejnej odsłonie zatytułowanej 1666. Cieszy ta samoświadomość i fakt, że twórcy nie boją się podejmować ryzyka, które w większości przypadków po prostu im się opłaca.

Jestem bardzo zadowolona z seansu i autentycznie czekam na więcej. Oczywiście pozorna kontrola nad historią, którą mają młodzi bohaterowie, pokazuje, że w ostatecznym rozrachunku nikt, kto pochodzi z Shadyside, nie uniknie rozlewu krwi, czy to dosłownego, czy przysłowiowego. Jednak każdy, kto złamie choć jedną zasadę gatunku, musi wiedzieć, że jego zachowanie nie pozostanie bezkarne. Dużym plusem jest ukazanie siostrzanych relacji, pokazujące, iż pewne różnice – bez względu na wszystko – są do pokonania. Ale bohaterki ukazują również, że nie potrzebują mężczyzn do tego, by skopać parę tyłków czy spuścić łomot mordercy. Girl power ponad wszystko.

Pod względem emocjonalnym historia jest angażująca, ale nie przesłania frajdy z oglądania seryjnego mordercy, przemierzającego noc z siekierą w poszukiwaniu nowych ofiar. Część druga to fantastyczna produkcja sama w sobie, która jest o niebo lepsza od poprzedniej, rozwijając opowiadaną historię oraz popychając fabułę do przodu. Dla mnie pozycja wręcz obowiązkowa dla fanów kina gatunkowego!

Gracja Grzegorczyk-Tokarska

Gracja Grzegorczyk-Tokarska

Chociaż docenia żelazny kanon kina, bardziej interesuje ją poszukiwanie takich filmów, które są już niepopularne i zapomniane. Wielka fanka kina klasy Z oraz Sherlocka Holmesa. Na co dzień uczestniczka seminarium doktoranckiego (Kulturoznawstwo), która marzy by zostać żoną Davida Lyncha.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA