RĘKA BOGA. Święte powołanie do mordowania
Aktorska kariera Billa Paxtona nieco uszła mojej uwadze. Prócz Obcego – decydującego starcia, Twistera i Apollo 13 trudno mi było przypomnieć sobie, gdzie jeszcze mogłem go widzieć. A filmów zostało do nadrobienia naprawdę dużo. Jeszcze gorzej z produkcjami wyreżyserowanymi przez aktora. Chociaż to zaledwie trzy tytuły, Ręka Boga jest pierwszym filmem, który miałem przyjemność obejrzeć. W dalszej kolejności czeka Najwspanialsza gra w dziejach. Wracając jednak do Ręki Boga, Paxton zaproponował nam tu dość niepopularne podejście do horroru, zarówno pod względem typu narracji, jak i natury wydarzeń, które miały za zadanie nastraszyć widza. Film generalnie wymyka się typowemu dla gatunku podejściu, polegającym na bezrefleksyjnym wywołaniu u widza poczucia strachu. W tym tkwi siła produkcji.
Narratorem opowieści jest Adam Meiks (Matthew McConaughey), który pojawia się któregoś dnia u agenta FBI Wesleya Doyle’a (Powers Boothe) i decyduje się wyznać, kto jest tajemniczym mordercą tytułującym się „Ręką Boga”. Tak zaczyna się film – spokojnie, bez żadnych jumpscare’ów, demonów, widziadeł, potworów z zaświatów. Od samego początku stawia się na człowieka. Na nim buduje się straszność wizji życia z demonami, które funkcjonują obok i krzywdzą niewinnych. Adama wyjawia agentowi FBI, że jego ojciec kiedyś w nocy doświadczył wizji – Bóg objawił mu plan. Adam opowiada tę fantastyczną historię z lękiem, równocześnie przypatrując się zdjęciu matki, które agent Doyle postawił sobie na biurku. Czuć lęk przed wszechobecnym ojcem, niemal jak przed propagowaną w początkowych wiekach istnienia chrześcijaństwa pogańską wizją zagniewanego starca, który decyduje o zbawieniu maluczkich. Bill Paxton idealnie się sprawdził jako wojownik boży, neofita natchniony przez Najwyższego do oczyszczenia świata z demonów. Za jaką cenę jednak?
Podobne wpisy
Do fabuły równocześnie z wizjami, strachem, a w końcu morderstwami wprowadzone zostają postaci dziecięce – spowiadający się w biurze FBI Adam oraz młodszy Fenton. Celny jest to zabieg, gdyż zwiększa poczucie zagubienia i podtrzymuje suspens. Dodatkowo cały czas spokojny, błyszczący od potu, dorosły Adam snuje swoją opowieść w ten sposób, że widz z czasem traci rozeznanie, kim naprawdę jest – owym Adamem, czyli dzieckiem zmuszonym do wzięcia udziału w szaleństwie ojca, które nigdy nie zaakceptowało istnienia demonów w postaci ludzi i ich mordowania, czy młodszym bratem, Fentonem, domniemanym mordercą, następcą ojca, osobnikiem od początku zainteresowanym likwidacją osób uznanych przez ojca za potwory.
To zagubienie będzie nam towarzyszyć aż do końca. Trudno by było generalnie uwierzyć w to, że Adam mówi całą prawdę, jednak najprostsze rozwiązanie, czyli koncepcja, że to on, a nie Fenton jest mordercą, byłaby obrazą dla twórców filmu. Ręka Boga nie tak ma zadziałać. To wciąż jednak horror. A więc wychodzimy od szalonego człowieka, który przychodzi do władz federalnych, żeby zdradzić największą tajemnicę swojego życia, wkraczamy w świat chorego psychicznie ojca, w imię Boga zmuszającego dzieci do mordowania ludzi (demonów), by nieoczekiwanie coraz bardziej kierować uwagę na agenta FBI trzymającego na biurku osobliwe zdjęcie matki. Nie mam zamiaru spojlerować. Ścieżki sił nieczystych, a może zwykłej psychopatii, są jednak nieodgadnione. To do widza należy odgadnięcie lub, może lepiej powiedzieć, zdecydowanie, którą stronę woli trzymać. Stronę Boga, który w imię walki z demonami potrafi okazać najgłębszą pogardę człowiekowi, w tym niewinnym dzieciom, czy może racjonalnie funkcjonującej rzeczywistości, w której Bóg nie istnieje, natomiast religia jest mniej lub bardziej niebezpiecznym wypaczeniem ludzkiej natury, prowadzącym czasami do rozwinięcia się skłonności psychopatycznych. A może istnieje i trzecie wyjście? Podpowiem – ma ono związek ze sceną, gdy ojciec zamyka Adama w zbudowanej przez siebie piwnicy, a ten im bardziej cierpi, tym głębiej nienawidzi ojcowskiej wizji Boga. Trzeba ważyć nieszczęścia, jak to mówią skrajni racjonaliści.
Bill Paxton wziął na siebie najcięższe zestawienie filmowych funkcji – zdecydował się zagrać jedną z głównych postaci, a przy tym wyreżyserować Rękę Boga. Chociaż to nie on jest bohaterem pierwszoplanowym, można go jednak nazwać spiritus movens osobowości Adama. Gdyby kiedyś zdarzyło mi się napisać zestawienie najlepszych ról Matthew McConaugheya, ta rola z pewnością znalazłaby się wśród nich. Jest brzydka, niepokojąca, sprawia wręcz synestetyczne wrażenie odoru doświadczanego na podstawie czysto wizualnych bodźców, a to prawdziwe mistrzostwo wzbudzić takie emocje u widza.
W filmie nie zastosowano wielu efektów specjalnych, a te, które zobaczymy, są raczej tanie. Mam tu na myśli zwłaszcza spadającego ze sklepienia katedry anioła z ognistym mieczem. Gdyby nie fabuła – owe mrożące krew w żyłach połączenie ludzkiego zdziczenia, zbrodni i ich boskiego uzasadnienia – obawiam się, że produkcja mogłaby zostać mało strasznym thrillerem klasy B. Celnym zabiegiem było również zastosowanie retrospekcyjnej fabuły narracyjnej z wykorzystaniem dwóch światów przedstawionych, a nawet trzech. Być może nie wszyscy się ze mną zgodzą, ale końcowe pięć minut (mniej więcej) dzieje się w rzeczywistości odmiennej od tej, w której dokonywał spowiedzi Adam, głównie ze względu na ową radykalną i wprawiającą w oniemienie zmianę funkcji postaci odgrywanej przez Matthew McConaugheya.
Na koniec pozostaje jeszcze odpowiedzieć sobie na pytanie: jaka jest filozoficzna podbudowa Ręki Boga? Czy to tytuł dla skrajnych fundamentalistów religijnych, czy nieprzejednanych ateistów, chcących uśmiercić wszelkie pojęcie boskości i osobowego Boga? A co wtedy, gdy obydwie te grupy znakomicie się odnajdą jako wszechmocne Ręce Boga? Jak cienka granica może dzielić ich od tego, na co faktycznie odważył się Joseph Kallinger wraz ze swoim 12-letnim synem? Nie ulega wątpliwości, że twórcy Ręki Boga mocno się jego historią inspirowali.