KOLONIA. Ten science fiction horror naprawdę miał potencjał
Dowiadujemy się z niej bowiem do czego doprowadzić może skrajne ochłodzenie klimatu, czyli zdominowanie ekosystemu ostatnią z pór roku. Temat jest to dość nośny, biorąc pod uwagę nieustające apele i wszczynane badania światka naukowego, odnośnie zagrożeń płynących z anomalii pogodowych powstałych na skutek globalnego ocieplenia.
Stosunkowo niewiele było zimowych apokalips w kinie – ta najważniejsza to z pewnością „Kwintet” Altmana, a najpopularniejsza to „Pojutrze” Emmericha. Jaka szkoda, że z tego „klimatycznego” potencjału twórcy filmu Kolonia kompletnie nie potrafili skorzystać, bo mroźnej atmosfery wystarczy w nim na niewiele ponad kwadrans, a cała reszta seansu upływa pod znakiem festiwalu otępiającej głupoty.
Na samym początku, za sprawą narratora z offu (jak zwykle całkowicie zbędnego), dowiadujemy się na czym opierać się ma prezentowana w filmie historia. Przykryta śniegiem Ziemia niczym nie przypomina już miejsca, którym była niegdyś. Ludzkość gromadzi się w podziemnych schronach tworząc kolonie ocalałych z globalnej katastrofy. Kolonia 7, do której należą bohaterowie filmu, wkrótce otrzymuje tajemniczy sygnał SOS nadesłany z innej, zaprzyjaźnionej kolonii. Zorganizowana zostaje zatem wyprawa w składzie trzyosobowym, której celem jest wyjaśnienie sytuacji w jakiej znaleźli się wysyłający wiadomość osadnicy.
Nie jest trudno przewidzieć co czeka bohaterów podczas odkrywania genezy tajemniczego sygnału. Jeśli jednak nadal posiadacie co do tej kwestii wątpliwości, obejrzenie trailera skutecznie powinno je rozwiać. Twórcy filmu Kolonia postawili bowiem na najbardziej wyświechtane rozwiązanie fabularne dla kina postapokaliptycznego, rozpowszechnione w słynnym „Ostatnim człowieku na Ziemi” i wielokrotnie później powielane. Protagonista oraz ludzie mu najbliżsi są chodzącymi wzorami humanizmu, naprzeciwko których – na odpowiednim etapie intrygi – staje grupa złowrogich wynaturzeńców, ucieleśniających głęboko skrywane pokłady zwierzęcości. Znacie ten obrazek, prawda? Z reguły, cały ten zabieg służyć ma temu, by po raz kolejny dać widzowi czytelny dowód na to, jak może wyglądać i zachowywać się człowiek oderwany od swej ludzkiej tożsamości. Ale na Boga, ileż można? Sztuka polega więc na tym, by wykorzystując pewien sprawdzony schemat, robić to z pomysłem, a nie w ramach bezrefleksyjnego wypełniania scenariusza.
Bo do tego właśnie sprowadza się cała bolączka związana z Kolonia. Nie wykorzystując ciekawego pomysłu wyjściowego, lepi się fabułę wtórną do bólu, która wszelkie oczywistości serwuje z tak śmiertelną powagą, jakby były wyżynami scenopisarstwa. A jakby tego było mało, w filmie znajdziemy całą masę scen, które odrzucają bezmyślnością. Przyznam, że długo nie zapomnę momentu, w którym uzbrojona w broń palną grupa osadników, na widok rozwydrzonej watahy kanibali sunącej w ich stronę, decyduje się na ucieczkę, całkowicie zapominając o tym co trzyma w rękach i jak się tym strzela. No ale wówczas sekwencja ta skończyłaby się w ciągu 30 sekund, a film przecież trzeba wypełnić jakąś akcją.
Ale na problemach scenariuszowych się nie kończy. Produkcja aż razi blaskiem ogólnej „taniości”, bo też wykonana została za stosunkowo małe pieniądze. Przyglądając się zimowym krajobrazom, nie można opędzić się od wrażenia, iż w całości zostały wykonane w CGI, a aktorzy nie uświadczyli nawet powiewu chłodu, gdyż podczas nagrywania materiału z pewnością nie zdołali nawet wyściubić nosa ze studia. W filmie nie odczujemy zatem ani krzty realizmu. Idę o zakład, że lwia część 16-milionowego budżetu poszła na dwie aktorskie gaże. W filmie występują bowiem dwa znane nazwiska – Laurence Fishburne i Bill Paxton – które z pewnością miały stanowić magnes dla widowni, ale chyba nikt nie ma wątpliwości, że lata ich aktorskiej świetności minęły już bezpowrotnie. I niestety, w Kolonia w żaden sposób aktorzy Ci nie dają do zrozumienia, że można by o nich myśleć inaczej. Paradoksalnie jednak najciekawszą kreację w filmie stworzył Paxton, ale może to dlatego, że jego Manson – pozbawiony skrupułów były żołnierz – nie jest postacią jednoznaczną i kierując się pobudkami czysto racjonalnymi, kontrastuje nienaturalnym i wyidealizowanym altruizmem reszty bohaterów.
Dość już strzępienia sobie języka. Choć w pomyśle wyjściowym Kolonia tkwił potencjał, sposób na wtłoczenie go w życie wypadł już zatrważająco źle. Nie da się nawet tego obrazu podpiąć pod kryterium guilty pleasure, ponieważ przez niebotyczny poziom nadęcia, przegrywa z wieloma klasykami kina klasy B, które z resztą często potrafią odznaczać się także większym polotem twórczym. Autorzy Kolonia ulepili ze śniegu tak nieporęcznego, wręcz karykaturalnego bałwana, że trudno nie patrzeć na niego z wypisanym na twarzy wyrazem politowania.
Tekst z archiwum Film.org.pl