ISTOTY FANTASTYCZNE. Dom dla Zmyślonych Przyjaciół Johna Krasinskiego [RECENZJA]
Próbowaliście sobie kiedyś wyobrazić, jak wyglądałyby film Pixara w wersjach aktorskich? John Krasinski najwyraźniej próbował, a efektem jego rozważań okazały się Istoty Fantastyczne. Świat nadrealny, wyobrażony miesza się tu z rzeczywistością podobnie jak w Luce, To nie wypanda czy Co w duszy gra?. Scena otwierająca imituje pamiętną sekwencję montażową z Odlotu – motyw śmierci i godzenia się z odejściem bliskiej osoby odgrywa tu kluczową rolę, ustanawiając akcję i background głównej bohaterki. Michael Giacchino bawi się na soundtracku, nawiązując m.in. do swoich kompozycji z Iniemamocnych, a całość okazuje się ostatecznie wielką metaforą dorastania – normalnie w głowie się nie mieści. A jednak: choć zbudowany z podobnych elementów i na podobnych fundamentach film Krasinskiego nie potrafi zbliżyć się do jakości prezentowanej przez produkcje kultowego studia. Nawet tych z niższej półki.
Bea (Cailey Fleming), tak jak wiele filmowych dzieci, nie ma w życiu łatwo. Śmierć wisi nad jej rodziną. Matka umarła na raka, a ojciec (John Krasinski) choruje na serce i za kilka dni ma przejść poważną operację, która zadecyduje o jego losie. Z tego względu Bea przeprowadza się do Nowego Jorku i zamieszkuje z sympatyczną babcią (Fiona Shaw). Eksploracja babcinej kamienicy sprawia, że dziewczynka poznaje dzikich lokatorów z wyższego piętra: Calvina (Ryana Reynoldsa) i grupę fantastycznych stworów, tytułowych IF-ów. IF-y są czymś na kształt fizycznych reminiscencji dzieciństwa – zmyślonymi przyjaciółmi, którzy towarzyszyli dzieciakom w zabawach. Dzieciaki jednak dorosły, zamieniły piaskownicę na pracę w korpo i w międzyczasie zapomniały o swoich wyimaginowanych towarzyszach. Zadaniem Calvina jest znalezienie IF-om nowych partnerów – główna bohaterka postanawia mu w tym pomóc.
Najsilniejszą stroną Pixara zawsze były scenariusze – proste, w głębi ducha uniwersalne historie obudowane interesującym sztafażem narracyjnym, który w anglojęzycznej terminologii zwykło określać się mianem high concept. Istoty fantastyczne to natomiast zaledwie zbiór pomysłów. Zarys historii rozwleczony do rozmiarów pełnego metrażu. Mnóstwo tutaj czarnych dziur, które aż proszą się o wypełnienie. Widz przez cały seans zastanawia się chociażby, dlaczego IF-y w ogóle muszą znaleźć nowych właścicieli. Większość z nich mieszka w Domu dla Zmyślonych Przyjaciół pani Foster, to znaczy pensjonacie ukrytym we wnętrzu starej karuzeli na Coney Island – i bawi się tam chyba całkiem nieźle. Czy IF-y znikną, tak jak Bing Bong z W głowie się nie mieści, jeżeli stracą więź z człowiekiem? Nie wiemy, bo nikt nie raczy wyjaśnić nam zasad, jakimi rządzi się świat przedstawiony. Bujamy się więc z Beau i Calvinem po Nowym Jorku bez większego celu, tak jakby towarzystwo puchatych stworków miało nam zrekompensować wszechobecną nudę. Brakuje tutaj podstawowego elementu dobrego scenariusza – emocjonalnej stawki. To znaczy: stawką mogłaby być choroba ojca, ale fantastyczne elementy spychają ten wątek na całkowity margines – poza tym od początku czujemy, że bohater przeżyje. Umówmy się: chyba tylko Gaspar Noé byłby na tyle okrutny, aby w filmie dla dzieci uśmiercić oboje rodziców.
Podobne:
Przesłanie Istot fantastycznych jest bardzo proste, ale żeby do niego dotrzeć, musimy przebrnąć przez 100 minut filmu: chodzi o pielęgnowanie wewnętrznego dziecka. Unikanie stawiania definitywnej kreski między dzieciństwem a dorosłością. Czasami okoliczności zmuszają nas jednak do szybszego dorastania. Bea znajduje się w dokładnie takiej sytuacji: ma dwanaście lat, ale pod względem emocjonalnym przeszła więcej niż niejeden dwudziesto- czy trzydziestolatek. Naturalną koleją rzeczy stwory powinny służyć tu więc jako psychiczna odskocznia, pomagająca w radzeniu sobie z traumą – śmiercią matki i ciężkim stanem ojca. Nic z tego: Krasinski nie idzie w szlachetnym kierunku wyznaczonym przez Labirynt Fauna oraz Siedem minut po północy. Woli kolorowe sekwencje musicalowe, slapstickowatego Ryana Reynoldsa i cukierkowo-puchatą estetykę. Niby celuje w Pixara, ale nie dostrzega, jak poważne i niejednoznaczne potrafią być filmy tego studia. Każdy z nich ma coś do zaoferowania zarówno młodemu, jak i dorosłemu odbiorcy. W przeciwieństwie do Istot fantastycznych, które dla dorosłego widza okażą się zbyt sentymentalne i naiwne. Dla młodszego natomiast – za mało dynamiczne i okrutnie rozwleczone. Maluchy zatęsknią na sali za Psim Patrolem albo Spider-Manem i jeżeli mam być szczery: ja też zdążyłem zatęsknić.
Podczas oglądania Istot fantastycznych spokoju nie dawało mi jedno, ale za to fundamentalne pytanie: dlaczego? Dlaczego po nakręceniu dwóch cenionych horrorów, Cichego miejsca i Cichego miejsca 2, John Krasinski sięgnął nagle po kino familijne? Odpowiedź okazała się prostsza, niż myślałem: dla dzieci. A konkretniej dwójki swoich dzieci – Violet i Hazel. W wywiadzie dla CBS reżyser przyznał, że dziewczynki były Istotami fantastycznymi zachwycone. „To były dwa najważniejsze kciuki w górę, jakie otrzymałem”. Bardzo fajnie, super sprawa. Szkoda tylko, że wszyscy inni widzowie, niezależnie od wieku, musieli tak wiele dla tych kciuków wycierpieć.