BODIES BODIES BODIES. Gdy satyra zamienia się w pełnokrwisty slasher
Spotkałam się z ogromną liczbą różnorodnych opinii na temat tegoż dzieła i muszę powiedzieć, że część argumentów jest jak najbardziej na miejscu, a z kilkoma będę przynajmniej próbowała wejść w polemikę. Zacznijmy jednak od tego, że bardzo czekałam na film w reżyserii Haliny Reijn, pod którym podpisało się – określane już mianem legendarnego – studio A24. Krótko po premierze pojawiły się głosy, iż to w końcu pierwszy slasher z pokoleniem Z w roli głównej; pokoleniem, które wszyscy kochają przecież nienawidzić. Warto jednak pamiętać, że tak jak w przypadku millennialsów, czyli pokolenia Y generacja ta jest zróżnicowana pod względem wewnętrznym, przez co osoby urodzone pod koniec lat 90. XX wieku (1997 rok) będą odmienne od tych poczętych około roku 2010. Morał z tego taki, że nie każda Zetka będzie umiała się przejrzeć w produkcji filmowej jak w lustrze, ale przecież nie o to w tym wszystkim chodziło twórcom. Prawda?
Ale o co chodzi?
Fabuła zaczyna się w momencie, gdy poznajemy parę, czyli Sophie, w którą wcieliła się Amandla Stenberg, oraz Bee, którą zagrała znana z drugiej części Borata Marija Bakałowa. Dziewczyny zmierzają na imprezę określaną mianem „huraganowego party” w domu jednego z bogatych znajomych pierwszej z bohaterek; uwaga spoiler – huragan faktycznie nadchodzi dosłownie i w przenośni. Na miejscu poznajemy niewielką grupę „przyjaciół” Sophie, zaskoczonych jej nagłym pojawieniem się, a która została uzupełniona przez przypadkowego gościa z Tindera (świetny Lee Pace), który jest co najmniej dwie dekady starszy od całej menażerii. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nasi bohaterowie nagle nie zostali odcięci od prądu i kontaktu ze światem zewnętrznym, a pierwszy trup pojawia się całkiem nieprzypadkowo, nakręcając całą spiralę przemocy.
Bez względu na to, czy film określimy jednoznacznie jako horror, slasher czy ostrą jak brzytwa satyrę, pozostanie to bez znaczenia dla finalnego odbioru dzieła. Całość bawi się bowiem cały czas gatunkową formą; jest przecież bezpośrednim nawiązaniem do samej Agathy Christie i słynnej powieści I nie było już nikogo (ang. And Then There Were None). Interesujący wydaje się fakt, że reżyserka z jednej strony doskonale wie, na jakich założeniach opiera się gatunek, który wybrała. Z drugiej jednak, jak większość współczesnych twórców, stara się nie trzymać sztywno wyznaczonych zasad, tylko bawić się nimi bez żadnego skrępowania. Powtórny seans tylko utwierdził mnie w przekonaniu, iż cała produkcja od początku do końca została zainspirowana wieloma klasycznymi dziełami, gdzie najciekawsze, najbardziej intrygujące elementy zostały inkorporowane do nowej produkcji. Zgadzam się w pełni z innymi recenzentami, że reżyserka jest od początku świadoma tego, co robi, i dobrze się przy tym bawi; choć finałowy akt w moim przekonaniu mógłby być dużo lepszy, mimo świetnego plot twistu (zwrotu akcji). Z jednej strony całkowicie rozumiem finałowy zamysł reżyserki, a z drugiej jednak oczekiwałam czegoś soczystego na sam koniec masakry.
Bohaterowie, jakich nie znacie
O tym, że jest to film świetnie obsadzony, chyba nikomu nie trzeba mówić. Dziewczyny idealnie sobie dają radę z powierzonymi im rolami, a męska część obsady nie ustępuje im na krok. Bardzo cieszy mnie obecność Pete’a Davidsona, który udowadnia, że nie jest tylko byłym facetem Kim Kardashian, ale naprawdę bardzo dobry z niego aktor i komik; ci, którzy znają go z SNL (ang. Saturday Night Live) doskonale wiedzą, o czym mówię. Nie będę się absolutnie czepiać wieku aktorów, gdzie niektórym bliżej do 30, aniżeli 20, jednak w tym kontekście wypadają oni naturalnie (bohaterowie zgodnie z oficjalnym opisem mają po 20-parę lat). W tym konkretnym przypadku jestem w stanie przymknąć na to oko, bo nie rzuca się to tak bardzo jak chociażby w momencie, gdy prawie 30-latek odgrywa licealistę; Drogi Evanie Hansenie na ciebie patrzę.
Każdy z nich został napisany w taki sposób, by nie były to wyłącznie papierowe postacie, do których przypisana została określona cecha charakterystyczna dla pokazywanego pokolenia. Bohaterowie są jak najbardziej z krwi i kości, cała mordercza wyliczanka okazuje się zaś tym trudniejsza, że bardzo ciężko jest ich nie polubić. Oczywiście na samym początku wydają się bandą, zmanierowanych, rozkapryszonych, irytujących, bogatych dzieciaków, jednak im dalej w las, tym trudniej było mi się z nimi rozstać i nie zasmucić się, że kolejna osoba musi niestety zginąć.
A trzeba przyznać, że sama kreacja bohaterów finalnie mnie zaskoczyła. Oczywiście na temat tej generacji można spotkać się ze skrajnymi opiniami, zarówno negatywnymi, jak i pozytywnymi. Uznaje się, że to nie tylko dorastanie wśród technologii, ale również zmienność, eksperymentowanie czy poszukiwanie wrażeń. Z jednej strony mamy realizm, z drugiej materializm. To także po jednej stronie kreatywność i twórczość, podczas gdy z drugiej – niekończące się ambicje. Scenariusz napisała Sarah DeLappe, która sprawiła, że jest on naprawdę świetnie skonstruowany, idealnie oddając, czym to pokolenie tak naprawdę jest; choć wyświetla mi się informacja, że maczały w nim palce jeszcze trzy osoby. Jestem przekonana, że każdy z nas odnajdzie w bohaterach kilka swoich własnych niepewności, nie będąc koniecznie Zetką. Do tego dialogi nie wydają się na siłę wymuszone i młodzieżowe; chwalmy pana. Oczywiście, że niektóre z nich będą pretensjonalne i głupie, ale wiecie co, czasami takie rozmowy się prowadzi, jak się ma te 20-parę lat. Szok.
Samotność w sieci
Mimo że całość jawi się jako świetna rozrywka, to mamy także drugie dno historii. Koncentruje się ono na Internecie oraz wszechobecnej paranoi współczesnego człowieka, że cały czas jest obserwowany przez innych. Już w pierwszych minutach widzimy, że główna bohaterka Sophie jest krytykowana przez znajomych, bo miałam problemy z grupowym czatem. Jeśli chodzi zaś o związek pomiędzy Alice i dużo starszym Gregiem, to nikt nie traktuje go poważnie, gdyż ta dwójka spotkała się na Tinderze; wszyscy wiedzą, że Tinder służy do umawiania się na jedną noc, a nie na całe życie. Wiele osób postrzega bowiem rozwój cyfrowy jako nieodłączny element naszego życia. Wiele osób z pokolenia Z zwraca też uwagę, że tak naprawdę nie mieli w tej kwestii większego wyboru. Urodzili się bowiem w czasach, gdzie prawie wszystko można załatwić online, od zakupów, poprzez bilety do kina, nie mówiąc już o sprawach urzędowych. Niesie to jednak ze sobą także masę zagrożeń, z którymi młodzi ludzie definitywnie nie chcieliby dorastać. Kwestia ta została wykorzystana przez reżyserkę, która przyrównuje je do klasycznych slasherowych momentów, gdzie final girl ma wrażenie, że ktoś ją ciągle obserwuje.
Co dalej?
Zaskakujący wydaje się także fakt, iż studio A24 w swojej 10-letniej karierze tak naprawdę po raz pierwszy postanowiło zrobić coś takiego. A co dokładnie? Zaufali osobie, która nigdy w życiu nie napisała ani jednego scenariusza. Kristen Roupenian, bo o niej mowa, zasłynęła krótkim opowiadaniem dla „The New Yorkera”, które z miejsca stało się viralowe. Zachęciło to przedstawicieli studia do zapoznania się z jej pozostałą twórczością. Ta, nie zastanawiając się długo, wręczyła im gotowy scenariusz do Bodies Bodies Bodies, który niedługo potem stał się faktycznym tworem. Wydaje mi się, ale mogę się mylić, że studio stara się rozpocząć zupełnie nowy rozdział w swojej historii, który nie będzie koncentrował się wyłącznie na filmach z najciekawszymi plot twistami; bardzo upraszczając. To przede wszystkim dalszy rozwój, poprzez produkcje właśnie tego typu, gdzie twórcy bazują już na gotowych scenariusza i pomysłach. Myślę, że dywersyfikacja w tym przypadku nie będzie miała negatywnego wydźwięku, a wręcz przeciwnie.
W ogólnym rozrachunku jestem bardzo zadowolona z seansu. I choć Bodies Bodies Bodies w żaden sposób nie zmieni dotychczasowych reguł ani filmowych, ani gatunkowych, to był to naprawdę dobrze spędzony czas. Jest ciekawy plot twist, są – może nie przesadnie wymyślne – sceny śmierci poszczególnych bohaterów, są prawdziwe emocje. Czyli wszystko to, co poniekąd chcemy oglądać w kinach. Nie jest to dzieło wybitne, jak pozostałe produkcje sygnowane przez A24, ale jest ono na pewno warte zapamiętania. Cieszy mnie, że twórcy chcą się bawić gatunkiem, że chcą podejmować ryzyko i nie boją się realizować nowych pomysłów, jednocześnie nie zawsze stosując się do świętych zasad slashera. Jeśli wiecie, o czym mówię.