Kiedy lubię, gdy wszystkich mordują. NAJLEPSZE SLASHERY
Nie ma Krzyku. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Produkcja Wesa Cravena nigdy nie zaskarbiła sobie mojej sympatii. Przypominała mi zawsze niedoinwestowany film telewizyjny, a przecież nawet w poniższym zestawieniu jest wiele tytułów kręconych za równie psie pieniądze. Starałem się zebrać 10 filmów, do których lubię wracać, co w przypadku slasherów nie jest częste. Wolę inną formę horroru niż tę masową nawalankę z udziałem zawsze cudownie ocalanej „final girl”, której zresztą osobowościowy topos jest ciekawym połączeniem białej dziewicy rodem z południowych stanów USA z postępową, dominującą, transgenderową przedstawicielką radykalnego feminizmu. W tych dziesięciu tytułach mieści się więc moje subiektywne patrzenie na podgatunek slashera, a nie usilna chęć wymienienia wszystkich znaczących dla tego typu horroru filmów.
W lesie dziś nie zaśnie nikt (2020), reż. Bartosz M. Kowalski
Podobne wpisy
Nasza polska „final girl” nie przypomina dziewicy, poza tym jest o wiele bardziej autentyczna – rzec by można: słowiańska – niż krzyczące wniebogłosy gwiazdki zza oceanu. Przed seansem Julia Wieniawa kojarzyła mi się jedynie z operami mydlanymi albo ze ściankami na różnych nikomu niepotrzebnych eventach, a tu taka niespodzianka. W lesie dziś nie zaśnie nikt jest wzorcowym przykładem slashera – może z małym wyjątkiem napompowanych kosmiczną siłą bliźniaków – i to polskiej produkcji. Jestem dumny z polskiej kinematografii, że nareszcie po latach posuchy w horrorach wydała na świat tak znakomicie rozrywkowy produkt. I w tym przypadku nie chodzi o to, żeby się bać. To żadna zaleta dla filmu, kiedy bezsensownie lecą na wszystkie strony flaki. Takie podejście wyniesione z lat 70. i 80. jest chyba już za nami. Teraz czas na mieszanie horroru, nawet slasherów, z patrzeniem na rzeczywistość z przymrużeniem oka. Zaczął kiedyś Wes Craven, czym wyłamał się ze swojej epoki, a kończy w wielkim, słowiańskim stylu Bartosz M. Kowalski.
Halloween (1978), reż. John Carpenter
I pomyśleć, że Michael Myers był takim niewinnym blondynkiem, nim chwycił za nóż kuchenny. Z biegiem czasu jednak stał się maniakalnym zabójcą, a także czymś w rodzaju personifikacji ludzkiego zła. Kardynalną zasadą slasherów jest to, że mordercy nie posiadają żadnych nadnaturalnych zdolności ani nie pochodzą z „innego” świata. Myers w założeniu również taki był, chociaż dla każdego fana serii Halloween jest oczywiste, że żaden zwykły człowiek nie byłby w stanie być tak wytrzymały i silny. Myers był nadludzki, a źródło jego mocy zostało okryte tajemnicą. M.in. dlatego Halloween zostało klasykiem, a rozwijany w filmie przez Carpentera suspens bezpośrednio nawiązuje do Psychozy Hitchcocka.
Piątek trzynastego (1980), reż. Sean S. Cunningham
O ile Krzyk pominąłem bez cienia wyrzutów tzw. sumienia, to Piątku trzynastego nie mogłem z co najmniej dwóch ważnych względów. Produkcja ma najlepiej zarysowany szablon slashera, a zawarty w niej suspens od 40 lat się nie zdezaktualizował, zwłaszcza na tle dzisiejszych, miernych pod względem grozy produkcji. Może początek nie jest zbyt dynamiczny, ale z czasem fabuła nabiera tempa. Mimo że traktuję ten tytuł jako wypełniacz tła i jestem w stanie np. przy nim gotować czy pracować, wrażenia, jakie mi zapewnia przy wykonywaniu innych czynności, są jedyne w swoim rodzaju. Nie zwracam nawet uwagi na wszechobecne w filmie tandeciarstwo i przeokropną grę aktorów. Obiektywnie jednak szkoda. Może gdyby Sean S. Cunningham aż tak nie brał sobie do serca stylu swojego mistrza, Wesa Cravena, byłoby lepiej?
Koszmar z ulicy Wiązów (1984), reż. Wes Craven
Jeden z najlepszych filmów Wesa Cravena, w którym nie czuć niedoinwestowania. Reżyser wyłamał się również ze slasherowej zasady, że główny czarny charakter jest człowiekiem. Owszem, Freddy Krueger był nim kiedyś, lecz w nadprzyrodzonych okolicznościach najwidoczniej świat demonów postanowił nagrodzić go za jego mordercze czyny w cielesnym życiu. Jako były człowiek spełniał więc w pewnym sensie założenia slashera, chociaż, jak to często u Cravena, wymykał się im. Powstał więc legendarny bohater, trochę straszny, trochę śmieszny, lecz z pewnością kultowy. Dzisiaj zna go każdy, kto chociaż odrobinę liznął kulturę popularną. A poza tym Freddy Krueger przez te wszystkie lata stał się postacią synkretyczną. Jest panem śmierci, a zarazem receptą na pokonanie strachu przed nią. Jest archetypem nacechowanym przemocą, a jednocześnie sprzeciwem wobec niej.