Najbardziej REALISTYCZNE HORRORY
Pamiętam o Psychozie, Teksańskiej masakrze piłą mechaniczną, Szczękach, Milczeniu owiec i kilku innych produkcjach, których fabuły mogłyby się zdarzyć w rzeczywistości, a są przerażające dużo bardziej niż historie o duchach, wilkołakach i krwiożerczych bestiach z kosmosu. Są wystarczająco znane każdemu miłośnikowi kina, chociaż zrobiłem jeden wyjątek w zestawieniu. Pozostałe filmy wybrałem niezależnie od ich formalnej jakości, kierując się wyłącznie tym, jak bardzo mnie potrafiły przestraszyć, a niektóre wręcz zszokować. Dodatkowym filtrem było to, czy chciałbym wrócić do nich i zrobić sobie np. wieczorny seans grozy. Poniżej wszystkie te, których z własnej woli kolejny raz nie obejrzę.
„Ostatni dom po lewej” (2009), reż. Dennis Iliadis
Cieszę się, że po latach ktoś zdecydował się na realizację niegdysiejszego kultowego filmu Wesa Cravena. Teraz wyszło przynajmniej poprawnie technicznie, a kamera trafiała z ostrością. Krew również nie wyglądała na sztuczną, a to ważne, żeby poczuć realizm w tego typu fabule. Rozumiem, że czasy realizacji mają swoje prawa, więc należało zrealizować temat ponownie, co reżyserowi wyszło poprawnie. Chociaż nie jestem fanem tego typu kina, scena mielenia dłoni przestępcy w zlewowym rozdrabniaczu do odpadów jest mocna, zwłaszcza że nie wiadomo, kiedy się skończy. Trwa i trwa, a ofiara krzyczy i krzyczy. Wreszcie następuje kończące uderzenie młotkiem w głowę i przynosząca ulgę cisza. O to chodzi w kinie grozy, żeby widz tęsknił za tymi momentami seansu, kiedy następuje uspokojenie, a drżał ze strachu podczas morderczej akcji.
„Misery” (1990), reż. Rob Reiner
Pamiętam, że gdzieś w II klasie liceum książka kosztowała mnie kilka bezsennych wieczorów i jedną zawaloną kartkówkę z historii. Długo jeszcze po jej przeczytaniu i sugestywnym opisie Kinga zastanawiałem się, czy Katy Bates ma podobnie cuchnący oddech, co książkowa psychofanka Paula Sheldona. Wtedy raczej nie chciałem, żeby mi robiła usta-usta, dzisiaj może aż tak głupi bym nie był. Młodość ma jednak swoje uparte jak muły prawa. Co do psychofanów zaś, historia jak najbardziej realna w swoim ogólnym schemacie. Czasem nawet zastanawiam się nad swoimi fanami na tym portalu, bo trudno mi sobie wyobrazić, że komuś, kto jest przy zdrowych zmysłach, ma swoje życiowe obowiązki i pasje, chce się pisać ciągle to samo pod moimi tekstami. To zakrawa na głęboko nieuświadomione psychofanostwo, bo trwa już latami, a nic nowego nie wnosi.
„Eden Lake” (2008), reż. James Watkins
W realistycznych horrorach przerażają nie tylko krew, wylewające się wnętrzności, morderstwa, gwałty, suspens, brutalność i krzyki niewinnych ofiar. Często twórcy, żeby zwiększyć napięcie, stawiają na coś, co można nazwać „intelektualnym buntem” u widza. Przemoc lepiej zrozumieć, jeśli znamy jej motyw, przyczynę. W przypadku Eden Lake przeraża to, że do końca nie wiemy, o co chodzi. Nie znajdujemy racjonalnego wytłumaczenia dla takiej fali przemocy, zwłaszcza u tak młodych ludzi. Nie umiemy racjonalnie sobie z nią poradzić, więc zaczynamy się jej bać. Nie można odmówić historii pokazanej w Eden Lake realizmu. Dość mamy w rzeczywistości przykładów, jak bezrozumne mogą być czyny ludzi młodych, nawet dzieci, które jeszcze nie rozumieją, gdzie się zatrzymać w tym, czego nie wolno.
„Diabeł wcielony” (2020), reż. Antonio Campos
Gdzie ten diabeł wcielony tkwi? Odpowiedź znajdziemy już w tytule – jest wcielony, czyli uzyskał formę fizyczną. Znakomite dzieło Antonia Camposa prezentuje nam dwie warstwy grozy. Jedna to akty przemocy i morderstw, zrobione nietuzinkowo, zawsze poprzedzone odpowiednim przygotowaniem, żeby widz czuł, jak koszmar się zbliża i że jest bardzo realny, bazujący wyłącznie na ludzkim wynaturzeniu. Druga warstwa to sama rzeczywistość, jej zakłamana konstrukcja oparta na fanatyzmie religijnym. Diabeł wcielony doskonale pokazuje, jak człowiek tworzy religijne symbole dobra, a potem dokonuje usprawiedliwienia swoich złych czynów owymi symbolami. Jedyna w swoim rodzaju taka podwójna moralność powstaje jedynie na podłożu religijnym. A tak na marginesie miło zobaczyć Toma Hollanda w tak poważnej roli.
„Hush” (2016), reż. Mike Flanagan
Podobnie jak Eden Lake, polecam ten film wszystkim, którzy lubią się bać i przy tym nie rozumieć. Motyw samotnej obrony przed napastnikiem w domu położonym na odludziu jest często wykorzystywany w horrorach, jednak w przypadku Hush został dodany jeden istotny element. Główna bohaterka, zmuszona do obrony przed tajemniczym napastnikiem w masce, jest głucha. Jak można łatwo sobie wyobrazić, mocno utrudnia jej to obronę. Zwiększa jednak suspens, automatycznie tworzy chwile ciszy, które widz przeżywa bardziej niż sceny przemocy. Wyobraźnia działa w horrorach nieraz lepiej niż otwarta prezentacja morderstw.