BITWA O ZIEMIĘ. Science fiction, ale zdecydowanie nie dla ciebie
Ktoś, kto ogląda Gwiezdne wojny czy Dzień niepodległości, wie, że wszystko, co widzi, to fikcja wymyślona po to, aby widz zrelaksował się, rozluźnił, zjadł popcorn, a następnie, jeśli tylko chce, może zostać miłośnikiem rzeczonego filmu, a nawet założyć fan-klub… np. Matrixa. Nie jest to niczym dziwnym. Takie są reguły gry. Problem Bitwy o Ziemię jest taki: tego filmu nie da się lubić… Jest zbyt irytujący i niedorzeczny, nawet jak na widowisko sci-fi.
Film ten reklamuje obecność w jednej z głównych ról Johna Travolty. Zadebiutował on w latach 70. świetną rolą w Gorączce sobotniej nocy. Potem nastąpił mały kryzys, ale John powrócił rolami w Grease i Blow Out. Nagle Travolta zniknął na kilka lat z panteonu gwiazd… Powrócił jednak rolą w komedii I kto to mówi. Po tym filmie znowu o nim ucichło… Wreszcie powrócił na dłuższy już czas, rolą Vincenta Vegi w Pulp Fiction; został nominowany do Złotego Globu i Oscara. Od tej pory ma status wielkiej gwiazdy Hollywood. Choć grać zaczyna w coraz (wydaje się) gorszych filmach, a przynajmniej w tych mniej “aktorsko-popisowych”, a bardziej kasowych, sztampowych (vide Córka generała, Fenomen, Michael). Hollywood go jednak szybko nie puści… Choć występem w filmie Bitwa o Ziemię swej reputacji niestety nie polepszy.
Bitwa o Ziemię toczy się w 3000 roku między ludźmi a Psychoklopami, – najeźdźcami, którzy wykorzystują biedny gatunek homo sapiens jako siłę roboczą w kopalniach i fabrykach.
Ludzie to dla Obcych zwierzęta (analogia do traktowania np. takiego psa, krowy, konia przez ludzi). Nie wszyscy są oczywiście niewolnikami. Gdzieś w górach, dolinach, jaskiniach kryją się nieliczni ocalali. Żyją podobnie do plemion koczowniczych, chodzą ubrani w “żywe” futra… Są takimi jakby Jaskiniowcami: nie mają dostępu do nowoczesnych technologii (nawet z poziomu XVIII wieku, nie mówiąc już o wieku XX), liczenie czy pisanie też jest dość dużą trudnością.
Na początku filmu Bitwa o Ziemię Jonny “Goodboy” Tyler wyrusza ze swej jaskini w poszukiwaniu jedzenia dla swych ziomków. Magik-szef trupy ostrzega go przed pochopnymi decyzjami: Bogowie mogą się pogniewać, bestie go pochwycą w swe nikczemne łapska. Młody, ambitny i złotowłosy młodzieniec nie słucha starca i wyrusza w nieznane. Żegna się ze swą ukochaną i odjeżdża w dal… Jak było mu sądzone, Obcy go podchwytują w swe sidła… Zostaje uwięziony i zmuszony do pracy wespół z innymi przedstawicielami rasy ludzkiej. Szefem więziennej ochrony jest Terl, a gra go właśnie Travolta. Obcy jednak chcą tego odważnego i chytrego człowieka wykorzystać do jakiegoś niecnego planu: wytrenują i wytresują go, tak jak człowiek uczy gadać papugę… Argumentem zmuszającym go do intensywnej nauki będzie oczywiście jego ukochana (skąd my to znamy?).
Ale młodzieniec nie da się tak łatwo wpuścić w maliny!
Do czego się najpierw przyczepić? Może do tego, że ten Bitwa o Ziemię kpi sobie z widza? Przykłady kpienia: ludzie, ciut nie zwierzęta, uczą się dość zawiłej matematyki (geometrii) w ciągu kilku minut; poza tym ludzie (przypomnę raz jeszcze: “ciut nie zwierzęta”), jaskiniowcy, nauczyli się (w ciągu kilku godzin) z powodzeniem latać na samolotach bojowych, odpalać rakiety, na ustach mając słowa Deklaracji Niepodległości itp., itd., etc… Bomba atomowa (jedna! i to do tego XX-wieczna) rozwala w drobny mak całą planetę Psychoklopów, o której wiemy, iż jest kilka (kilkanaście) razy większa od Ziemi. Obcy zmuszają Ziemian do wykopywania złota (takiego czystego z kopalni, ale tutaj ten cenny kruszec leży na powierzchni ziemi), a ci (Ziemianie) podstępem podkładają im kilka tysięcy sztabek złota, na które Obcy nawet nie mrugną okiem, przyjmując wersję więźniów jako oczywistą. A tak w ogóle to po co Najeźdźcom złoto? Dlaczego nie węgiel albo woda, a może powietrze? Film nie dostarcza odpowiedzi.
Aktorstwo? Niektórzy chwalili Travoltę za rolę złego Psychoklopa. W moim odczuciu robi to tak typowo, że przyprawia o ból głowy. Zły i chciwy do szpiku kości, strojący wciąż te same groźne i bezwzględne miny. Co w tym filmie robi Forest Whitaker? Nie wiem… Chyba po Ghost Dogu chciał sobie zarobić trochę grosza. Jego rola jest bez wyrazu… Stracił Forest w moich oczach uznanie. Travolta podobnie. Ciekaw jestem, czy znowu “zaliczy” spadek notowań w światku Hollywoodu? A jest to bardzo możliwe.
Muzyka symfoniczna po prostu przeszkadza, a co najmniej jest zbyt pompatyczna, “bylejaka”, bez np. motywu przewodniego. Efekty specjalne, choć nie najgorsze (a nawet w niektórych scenach bardzo dobre) nie są na poziomie Mrocznego widma czy Matrixa, które to teraz wyznaczają poziom efektów specjalnych w tego typu widowiskach.
Potrafię znaleźć jednak jeden plus: mianowicie zdjęcia. Są naprawdę bardzo dobre! O dziwo, bo cały film można uznać za mało udany. Bardzo ładnie sfilmowana jest scena ucieczki Jonniego przed Psychoklopami (choć nie da się uniknąć porównywań z Matrixem – te rozpryskujące się w drobne kawałki ściany, kolumny, gzymsy itp.), reszta zdjęć jest też bez zarzutu (oryginalna praca kamery: tak trochę filmowanie “pod kątem”).
I nie na miejscu są tu porównania do hitu, jakim był ID4. Gdy nastał Dzień niepodległości, czuło się pewien dreszczyk emocji sięgający aż do pięt. Tam były doskonałe efekty specjalne (któż nie pamięta tych eksplozji Empire State Building?), historia też była interesująca. Jasne, że naiwna, patetyczna i sztampowa, a na dodatek na wskroś “zamerykanizowana”. Nie miało to jednak takiego znaczenia. ID4 to było świetne widowisko…
A jak zapamiętamy film Bitwa o Ziemię? Jako kicz, nieporozumienie, film pełen niedorzeczności, kpiący z inteligencji widza? Niektórzy zapewne tak mogą sądzić (ja na pewno). Najprościej jednak rzec można tyle: Battlefield Earth to KIEPSKI film! I tyle…
Tekst z archiwum film.org.pl.