CZŁOWIEK WIDMO. Świetne i widowiskowe science fiction
Pamiętacie RoboCopa i jego pojedynek z robotem ED-209? Pamiętacie “trupa ścielącego się gęsto” w filmie Pamięć absolutna?
Nie wmówicie mi już na pewno, że nie pamiętacie “robali” z Żołnierzy kosmosu! Że to niby mało ambitne kino z bezsensowną dawką ekranowej przemocy? Co w takim razie powiecie na Nagi instynkt i “teksańską masakrę… szpikulcem do lodu” w wykonaniu (jeszcze wtedy) seksownej Sharon Stone? Filmy te zapadły w pamięć, prawda? O tak! Co? Panu w pierwszym rzędzie się nie podobały? Proszę wyjść! Dobrze…, rozumiem, że reszta nie ma nic przeciwko filmom Paula Verhoevena? Jeżeli ktoś jeszcze ma, proszę również opuścić niniejszą recenzję i nie czytać moich pochwał pod adresem jego filmu Człowiek Widmo.
Nie wstydzę się przyznać, iż kino robione przez Verhoevena bardzo lubię oglądać, choć oczywiście jest to przeważnie dosyć płytka fabuła, okraszona dużą liczbą ofiar zabijanych na 100 i 1 sposobów. Nie inaczej stało się w Człowieku widmie, w którym popis “demonicznych” umiejętności (kolejny raz, po Dzikiej rzece i Uśpionych) daje nam Kevin Bacon (świetna rola w Tremors i Morderstwie pierwszego stopnia). Sebastian Caine (Bacon) pracuje wraz z byłą sympatią (Elisabeth Shue), jej nowym chłopakiem i zespołem pomocników z różnych dziedzin nauki nad wynalezieniem substancji, która powodowałaby powrót (!) do widzialności. Właśnie tak, akcja filmu nie zaczyna się na próbach wynalezienia eliksiru niewidzialności… tylko jego przeciwieństwa. Gdy próba na gorylu udaje się i wraca on do świata w jednym kawałku, Sebastian postanawia wypróbować eliksir na człowieku. Na ochotnika wyznacza sam siebie… Sebastian znika… pod wpływem antidotum pojawia się, po czym… znika na dobre. Wraz z upływem dni popada w paranoję i, jak sam twierdzi: “gdy nie widzisz swojego odbicia w lustrze, puszczają wszelkie hamulce”. Gdy dodatkowo dowiaduje się o romansie byłej dziewczyny z kolegą z pracy, oraz o tym, że ich wspólny projekt wisi na włosku, hamulce puszczają całkowicie i samochód zwany Sebastianem Caine zaczyna powoli staczać się z górki. Najpierw zabija niewidzialnego psa…
Efekty specjalne w filmie Człowiek widmo to kolejny kamień milowy w tej dziedzinie. Czegoś takiego jeszcze nie oglądaliśmy. Sceny, gdy goryl czy Sebastian powolnie znikają, ukazując wszystkie narządy wewnętrzne (niczym Samuraj podczas SEPUKU), naprawdę zapadają w pamięć i dają przysłowiowego “kopa”. Polecam również zwrócić uwagę na scenę likwidacji hałaśliwego psa oraz kąpieli Sebastiana w basenie. Jednak najlepiej wygląda Sebastian w momencie nałożenia na twarz gumowej maski, w której ma wycięcia na oczy i usta. A już scena, w której straszy dzieciaki, pokazując im wyżej wymienione otwory (z których wieje pustką), dosłownie powala z nóg (humorem)!
Paul Verhoeven zrobił kolejny film, który mimo tego, że nie jest zbyt ambitny, ogląda się znakomicie i chyba o to chodziło.
Wiele mądrych głów psioczy na film Człowiek widmo za to, że miał on szansę stać się inteligentnym moralitetem na temat psychiki człowieka, sensu badań tego typu, może nawet sensu istnienia (?), a jednak stał się tylko “kolejnym horrorem, gdzie krew leje się litrami” (dosłownie!). Dziwne podejście… Gdyby Verhoeven zrobił kolejny, schematyczny film o “niewidzialnym”, ściganym przez służby rządowe i scenariusz skupiłby się na jego problemach psychicznych, rozterkach i sensie prowadzenia badań nad niewidzialnością, krytycy psioczyliby z kolei na to, że: “otrzymaliśmy kolejny mdły moralitet na temat ludzkiej psychiki, niebezpiecznych badań… bla bla bla”.
Tu natomiast reżyser zrobił rzecz rzadko spotykaną. Sebastian, trochę szalony (choć niegroźny) bohater pozytywny i budzący sympatię widza (szczególnie, gdy opowiadał kawał o Supermanie)… przemienia się w “antybohatera” w pełnym tego słowa znaczeniu. Wskażcie drugi film o takim niezwykłym zwrocie akcji… Prawda, że nic nie przychodzi do głowy? Proszę więc nie czepiać się filmu Człowiek widmo i jeśli lubicie dobre (i przyjemne do oglądania) kino, to marsz na film.
Tekst z archiwum film.org.pl.