NAJLEPSZE HORRORY XXI wieku! Ranking czytelników
Już od samych początków kinematografii horror należał do jednych z najpopularniejszych filmowych gatunków. I choć niejednokrotnie wszem wobec obwieszczano, że w kinie już nic nie będzie w stanie widzów zaskoczyć, a tym bardziej przestraszyć, to kino grozy w XXI wieku co rusz udowadnia, jak bardzo nietrafione były zapowiedzi śmierci tego gatunku. XXI-wieczni twórcy horrorów doskonale zdają sobie bowiem sprawę z tego, co najbardziej przeraża współczesną publiczność oraz kogo lub czego boi się ona najsilniej. Wiedza ta, a także zaskakująca kreatywność reżyserów filmów grozy zapewniły nam w ciągu minionych prawie 24 lat co najmniej kilkanaście arcydzieł w tym gatunku oraz wiele po prostu doskonałych strasznych produkcji.
Drodzy Czytelnicy, jakiś czas temu zaprosiliśmy Was do głosowania na najlepsze horrory XXI wieku. Oto, w jaki sposób ułożyły się Wasze głosy!
50. „To: Rozdział 2" (2019)
Dawno nie widziałem tak umiejętnego zespolenia grozy z humorem – który, w odpowiedniej dawce, jest niezbywalnym elementem gatunku. Aktorsko króluje tu samo dobro, wyraźnie ukrywające niedociągnięcia obrazu na innych polach – widz chce po prostu z tymi bohaterami być, przeżywać, przetrawiać pewne wydarzenia, bo wszystko wychodzi tutaj niezwykle naturalnie – cały zespół odpowiadający za film wyraźnie czuje, że ten horror u Kinga zazwyczaj był tylko pewnym kompozycyjnym wytrychem, mającym otwierać drzwi obyczajowych rozterek. I właśnie w opowieściach o ludziach i ich wewnętrznych demonach tkwi prawdziwa siła tej prozy. I ja ją w dziele Muschettiego czułem na każdym kroku. [Radosław Pisula, fragment recenzji]
49. „Pandorum" (2009)
Pandorum to jedno z tych dzieł, które usterki logiczne oraz pomniejsze niedorzeczności potrafi rekompensować solidną dawką mrocznego klimatu, wartkiej akcji oraz intrygującego pomysłu wyjściowego. [Jakub Piwoński, fragment recenzji]
48. „Obcy: Romulus" (2024)
Chociaż nie każdemu Obcy: Romulus do końca przypasuje, spokojnie mogę przyznać, że na takiego Aliena wszyscy zasługiwaliśmy. Według mnie Fede Álvarez dowiózł wszystko to, co jest najlepsze w tej serii. Jest w tym odtwórstwie autorski sznyt i świeżość, które mogą przyciągnąć młodych widzów. Może i twórca Nie oddychaj nie odkrył czegoś nowego, bo to bardziej swoisty recykling serii (raczej skondensował to, co widzieliśmy we wszystkich poprzednich filmach, a zwłaszcza pierwszych trzech), zrobił to jednak na swoich warunkach i z totalnie indywidualnym zacięciem. Ostatnie 15–20 minut to jest jakieś upiorne szaleństwo z podbijaniem napięcia. Siedziałem jak na szpilkach i to wyjątkowo ostrych. Dowód na to, że w tej serii jest jeszcze mnóstwo do odkrycia. Ja jestem kupiony. Czasem w prostocie jest siła. [Marcin Kończewski, fragment recenzji]
47. „Mów do mnie!" (2022)
Mów do mnie jest bardzo wdzięcznym materiałem do różnorakich społecznych odczytań. Satyra na social media i kulturę internetowych challenge’y, igranie z duchami jako metafora eksperymentów z narkotykami – to te najbardziej oczywiste interpretacje. Jest to również psychologiczna podróż po wewnętrznym świecie straumatyzowanej nastolatki, którą stopniowo pokonują jej własne demony. Twórcy wiedzą jednak, na czym polega dobra horrorowa zabawa i metafora w żadnym miejscu nie szkodzi opowieści. Nie jest to film grozy przyciężki od nadmiaru metaforyki (ekhem, Men). Końcówka, która – bez wchodzenia w spoilery – nie przynosi żadnych jasnych odpowiedzi i nie nadaje sensu ani nie wyjaśnia, co właściwie się wydarzyło, też jest formą pstryczka w nos dla widzów oczekujących od horroru przemyślanego komentarza na temat współczesności. Czasem opowieść o duchach ogląda się właśnie po to, by o tej współczesności zapomnieć. [Katarzyna Kebernik, fragment recenzji]
46. „Koszmar z ulicy Wiązów" (2010)
Czy stawiając przeróbki legendarnych filmów na równi z nimi, popełniamy błąd? Nie wiem. Może i tak. Dlatego, gdy do Koszmaru z ulicy Wiązów z roku 2010 podejdzie się zupełnie bez myślenia o kultowym oryginale, można wydobyć z niego coś w rodzaju radości. Radości wynikającej z malowniczości ukazywanej tu masakry i z rozrywki, jaką może zagwarantować niektórym widzom tylko wakacyjny slasher. [Przemysław Mudlaff]
45. „Barbarzyńcy" (2022)
Dwójka nieznajomych sobie osób, przypadkiem rezerwuje w tym samym terminie domek w Detroit… za oknem szaleje ulewa, a właściciele nie odbierają telefonu… dodajmy do tego, iż jedno z nich ma niepokojącą aparycję Billa Skarsgårda, a w tle majaczy upiorna piwnica. Z pozoru dla potencjalnego widza oraz na podstawie samego opisu fabuły mogłoby się wydawać, że to kolejny sztampowy horror; jednak nic bardziej mylnego. Twórcy udowadniają bowiem, iż pozornie wyświechtany już koncept – opowiedziany do tej pory na milion możliwych sposobów – może stanowić punkt wyjścia do przedstawienia przerażającej historii o traumie i upadłym mieście, korzystając na każdym kroku z dobrze znanych nam horrorowych tropów, wywracając je do góry nogami, ku uciesze fanów tegoż gatunku filmowego; dodatkowy punkt dla twórców za naprawdę błyskotliwe podejście do tematu, gdzie to, czego się spodziewamy, okazuje się najbardziej niespodziewane. [Gracja Grzegorczyk-Tokarska]
44. „Shutter - Widmo" (2004)
Jeden z wzorców azjatyckiego kina grozy, które prostymi, wręcz sztampowymi środkami osiąga niesamowite efekty. Klarowny motyw wyjściowy – pojawiające się na fotografiach niepokojące widmo dziewczyny – stopniowo przeistacza się w porażającą rozprawę o winie i zemście zza grobu, a oferowany w tajskim filmie plot twist do dziś przyprawia o spadanie kapci. [Tomasz Raczkowski]
43. „Zombieland" (2009)
Horror komediowy to ciekawy gatunek, bo wbrew pozorom nie jest łatwo śmiać się z rzeczy nieprzyjemnych. Jak to robić, pokazuje w Zombieland Ruben Fleischer. Zombie apokalipsa spadła na świat i każdy orze jak może – stwarzając sobie listę żelaznych reguł, jak Columbus (Jesse Eisenberg) lub idąc na żywioł, jak Tallahassee (Woody Harrelson). Kiedy się przypadkowo spotykają, nie można spodziewać się niczego poza rozkosznie zabawną katastrofą. Zombieland to już dzisiaj klasyk, na którego kontynuację fani czekali latami, bo nie mieli tej historii dość. I nie dziwota. [Agnieszka Stasiowska]
42. „Martyrs. Skazani na strach" (2008)
Jeden z najważniejszych reprezentantów Nowego Francuskiego Ekstremizmu. W ramach nurtu francuscy filmowcy podnosili poprzeczkę, przesuwając granice filmowego sadyzmu. Napisany i wyreżyserowany przez Pascala Laugiera horror zaczyna się dosyć sztampowo – od motywu zemsty za wyrządzone krzywdy. Nastolatce udaje się uciec z ośrodka, w którym była wiele miesięcy maltretowana. Po 15 latach odnajduje posiadłość swoich oprawców i dokonuje samosądu. To, co na pierwszy rzut oka wygląda jak fabuła przeciętnego thrillera, jest w istocie początkiem niewydeptanej ścieżki prowadzącej do piekła. Tytułowe martyrs już dobrze naprowadza na temat, z jakim mamy do czynienia – chodzi bowiem o stan męczeństwa, niewyobrażalne okrucieństwo i agonię, gdzie granica między życiem a śmiercią jest minimalna. Mocno niekomfortowy film, którego oglądanie jest (nomen omen) męczące i jest to efekt udanego filmowego eksperymentu. [Mariusz Czernic]
41. „Martwe zło" (2013)
To, co w pewnym momencie zaczyna się dziać na ekranie, przerasta najśmielsze oczekiwania – druga połowa filmu to właściwie jeden wielki horrorowy rollercoaster, w którego sercu bije ta sama energia, która trzy dekady temu napędzała klasyk Raimiego. Fede Álvarez najlepiej czuje się w scenach krwawej łaźni, na co najlepszym dowodem jest ostatnie czterdzieści minut jego filmu. Bohaterowie przechodzą chyba wszystkie znane fanom gatunku stadia umęczenia: demon przejmuje ich ciała z zaskakującą łatwością i zmusza widzów do oglądania istnego festiwalu obrzydliwości. Płaty skóry odpadają od mięsa, kończyny są ucinane i odstrzeliwane, w ruch idą piły łańcuchowe, gwoździarki i elektryczne noże do mięsa. Dawno nie było w głównym nurcie filmu grozy tak niewyobrażalnie brutalnego, krwawego i ohydnego. [Grzegorz Fortuna, fragment recenzji]
40. „To my" (2019)
Peele to absolutny fanatyk horroru i z każdej klatki jego nowego filmu przebija miłość do tego gatunku. Jednak nie jest odtwórczy i z gracją podobną do Quentina Tarantino przetwarza utarte rozwiązania przez swoją własną już wyraźnie rozpoznawalną autorską wrażliwość. To my znakomicie działa na kilku poziomach. Film jest rasowym straszakiem, inspirowanym kultową Strefą mroku, gdzie misternie budowana atmosfera skrajnego niepokoju jest dużo bardziej efektywna od epatowania rozlewem krwi. [Radosław Pisula, fragment recenzji]
39. „Obecność 2" (2016)
Pierwszą Obecność pamiętam jako oszczędny w efekty specjalne horror, w którym momenty grozy były stonowane, a demonstracja działań duchów ukazana nie w tak fantastycznym świetle. Kontynuacja idzie dwa kroki dalej. Wan straszy nas już nie tylko odbiciami w lustrze czy kryjącymi się w ciemnościach zjawami, ale i ożywionym obrazem oraz psem, który zamienia się w potworną postać z dziecięcej rymowanki. Są to momenty wyjątkowo efektowne, potwierdzające reżyserski talent ich twórcy, jednocześnie jednak tak bardzo przesadzone, że bliżej im do b-klasowego sztafażu Naznaczonego niż powściągliwości oryginału. Czy traktuję to jako zarzut? Niekoniecznie, bo dzięki temu powstał film straszniejszy od poprzedniego, może i nie tak zwarty i skromny, ale dający dużo więcej powodów do radości dla tych, którzy uwielbiają się bać. Reżyser zaryzykował, stawiając na swobodniejsze podejście do „autentycznej” historii, i wyszedł z tego obronną ręką. [Krzysztof Walecki, fragment recenzji]
38. „Kod zła" (2024)
Kod zła wyraziście pachnie dreszczowcami z lat 90., z Milczeniem owiec i Siedem na czele. Zamiast jednak stawiać na zabawę wykorzystanymi figurkami, lekki ton i mrugnięcia okiem, proponuje immersję w świat przedstawiony, złożony z klocków z innych filmów, ale złączonych razem silnym spoiwem autorskiej dojrzałości. Do gatunku posępnego kryminału spod znaku neonoir, osadzonego w apatycznym świecie pozbawionym jakiejkolwiek nadziei, z czasem trwania seansu zostaje zaaplikowane coraz więcej satanistycznego i brutalnego horroru. Film czerpie więc garściami z wielu innych zasłużonych realizacji, ale paradoksalnie pozostawia po sobie wrażenie świeżości. [Maciej Kujawski, fragment recenzji]
37. „Dog Soldiers" (2002)
Pełnometrażowy debiut brytyjskiego reżysera Neila Marshalla łączący wojenne kino akcji z horrorem o wilkołakach. Bohaterami są żołnierze uczestniczący w treningu przygotowującym do operacji wojennych. Ćwiczenia wkrótce zamieniają się w bitwę z wrogiem, o którego istnieniu nie mieli pojęcia. Dehumanizacja przeciwnika, będąca jednym z najistotniejszych propagandowych narzędzi, jest tu potraktowana dosłownie, ponieważ wróg faktycznie nie jest człowiekiem. Brytyjskich żołnierzy w górach Szkocji atakuje armia wilkołaków niedająca się zabić zwykłymi kulami, więc oprócz umiejętności strzelania protagoniści muszą użyć sprytu. Przede wszystkim jednak, aby przetrwać, muszą działać w grupie – jak wataha. Intensywny i wciągający survivalowy thriller z przewagą efektów animatronicznych nad cyfrowymi. [Mariusz Czernic]
36. „Nie!" (2022)
Peele doskonale rozumie zarówno odbiorców, jak i gatunki, w których się porusza. Nie inaczej jest w przypadku Nie!, w którym horror skutecznie splata się z science fiction, a także z westernem i czarną komedią. Ba! Peele nie tylko zdaje się czuć się w nich jak ryba w wodzie, ale także nierzadko wychodzi poza ich ramy, ustanawiając nowe reguły gry. Twórcy zresztą nie szczędzili pieniędzy, aby ten kinematograficzny, gatunkowy patchwork zrobił na odbiorcach wizualne wrażenie. Wykorzystanie kamer IMAX i zaangażowanie w projekt absolwenta łódzkiej filmówki Hoyte van Hoytema, który na swoim koncie ma zdjęcia do m.in. Interstellar czy Dunkierki Christophera Nolana, to przecież gwarancja pełnowymiarowego doświadczenia kina. Kina, które przyśpiesza bicie serca, elektryzuje i zachwyca. [Przemysław Mudlaff]
35. „mother!" (2017)
Mother! jest kinem filozofującym, ale nie pretensjonalnym. Filmem mierzącym się ze starotestamentowym wizerunkiem Boga, przepisującym zawarte tam przypowieści w ramy innego gatunku, ciągle obracającym się wśród wątków z Księgi Rodzaju. Aronfosky unika jednak banału, a w kilku przypadkach stawia intrygujące pytania, rzucając znaną problematykę w nieco inny obszar. Tym samym reżyser po niekanonicznym (i nie do końca spełnionym) Noem kontynuuje swoją podróż przez ten fundamentalny dla Zachodniej kultury tekst. Mother! ma też w sobie osobność i nietypowość, ale w żadnym wypadku nie jest filmem hermetycznym. Każdy widz powinien odnaleźć się w zawiłym kodzie symboli i metafor wykorzystywanych przez Aronofsky’ego. [Maciej Niedźwiedzki, fragment recenzji]
34. „Anihilacja" (2018)
Alex Garland jako reżyser okazał się jeszcze ciekawszym twórcą niż jako tylko scenarzysta. Jego drugi film to pełne rozmachu widowisko na pograniczu SF, grozy, ekologicznej rozprawy i psychologicznego dramatu. Silnik Jądra ciemności wykorzystany jest tu do stawiania ciekawych pytań, ale przede wszystkim wciągającego i trzymającego w napięciu spektaklu. [Tomasz Raczkowski]
33. „X" (2022)
Rewelacyjne oddanie atmosfery lat 70., świetna obsada i autentycznie niepokojący nastrój. X jest najlepsze w pierwszej połowie, gdy klimat zagęszcza się z każdą minutą, ale jako całość daje mnóstwo frajdy. Znakomita Mia Goth (w podwójnej roli!) i Jenna Ortega, która udowodniła tym filmem, jak swobodnie odnajduje się w horrorze. [Łukasz Budnik]
32. „The Ring" (2002)
Chociaż Krąg Verbinskiego nie dorównuje pod względem grozy swojemu japońskiemu pierwowzorowi, to amerykańskim twórcom remake udał się całkiem nieźle. Chyba dlatego, że Verbinski nie próbował wymyślać Kręgu na nowo, ale właśnie starał się uchwycić styl i ponury nastrój filmu Nakaty, a Naomi Watts stworzyła naprawdę rewelacyjną kreację aktorską. [Przemysław Mudlaff]
31. „1408" (2007)
1408 to precyzyjna, pełna napięcia i doskonałego tempa wyprawa do wnętrza ludzkiego umysłu. Umysłu człowieka przepełnionego żałobą, smutkiem i wściekłością, który pozuje na kogoś, kim tak naprawdę nigdy nie był, co z kolei budzi jego wewnętrzne demony. Świetna rola Johna Cusacka, która w innych rękach mogłaby przeistoczyć się w bezsensowną szarżę. [Przemysław Mudlaff]