MÓW DO MNIE. Jeszcze i jeszcze! [RECENZJA]
Zaczyna się jak każdy inny slasher i nic nie zwiastuje tego, że z biegiem akcji się od nich odróżni. Para nastoletnich przyjaciółek wymyka się z domu na imprezę, na której głównym punktem programu będzie zabawa z udziałem tajemniczej zabalsamowanej ręki. Ktokolwiek schwyci dłoń i wypowie zdania: „mów do mnie” oraz „pozwalam ci wejść”, zaprasza do siebie ducha zmarłej osoby. Takie mikroopętanie jest bardzo przyjemne, ale nie można pozwolić duchowi pozostać w ciele dłużej niż 90 sekund, bo wtedy zostaje w nim już na zawsze. Dziewczyny widziały wcześniej takie zabawy na viralowych filmikach udostępnianych przez znajomą ze szkoły, ale nie uczestniczyły w nich osobiście. Jedna z nastolatek – trochę nudna, dziewica, wpisująca się w archetyp final girl – jest sceptyczna względem całej akcji i nie wierzy w prawdziwość nagrań. Druga z przyjaciółek – osierocona przez mamę, niespokojna – jest jednak jak granat bez zawleczki: głodna wrażeń i jakiejś formy odskoczni od depresyjnych myśli. Przeczuwamy, że to ona będzie zapalnikiem spodziewanej tragedii. Tak samo, jak spodziewamy się, że obecność na imprezie młodszego brata jednej z przyjaciółek to fatalny pomysł, a chłopak porządnej Jade, który podoba się im obu, prędzej czy później doprowadzi do konfliktu między dziewczynami.
I tak się dzieje – szybko jednak orientujemy się też, że to nie będzie kolejny sztampowy horror o grupie głupawych nastolatków padających w kolejnych scenach jak muchy. Twórcy umiejętnie żonglują tropami i kliszami, zmieniając tonacje i style. Mniej więcej od połowy film konsekwentnie staje się coraz mroczniejszy i bardziej oniryczny. Chociaż operuje ogranymi motywami, zaskakuje i nie tak łatwo odgadnąć, w którą stronę popłynie cała historia. Wszystkie drobne nielogiczności (dlaczego policja nie aresztuje grupy nastolatków, którzy sami dostarczyli na siebie dowody w postaci krążących po sieci nagrań?) również mieszczą się w konwencji gatunku.
Australijski horror wyreżyserowany przez youtuberów z kanału RackaRacka to dowód na to, że w kinie czasem wystarczy zadbać o wysoką jakość każdego ze składników, by osiągnąć bardzo dobry efekt. Pełen zwrotów akcji, pozbawiony dłużyzn, ale poświęcający odpowiednią ilość czasu na zbudowanie relacji między postaciami scenariusz dał solidną podstawę pod zbudowanie opowieści. Wspaniale wypada cała młoda obsada: ogromnym plusem są nieopatrzone twarze i duża naturalność australijskich aktorów i aktorek, rzadko w horrorze mamy do czynienia z sytuacją, że bohaterowie niebędący antagonistami są zapamiętywalni. Do tego bardzo miło jest zobaczyć Mirandę Otto na drugim planie. Charakteryzacja, w większości praktyczne efekty specjalne dają bardzo realistyczny efekt.
Przede wszystkim jednak Mów do mnie stoi bardzo wysoko pod względem operatorsko-montażowo-audiowizualnym, czyli działa bez zarzutu tam, gdzie kryje się prawdziwy sekret umiejętnego straszenia widza. Niemal pozbawiony typowych jump scare’ów film potrafi rozmaitymi środkami zbudować napięcie, atmosferę, przeplatać grozę elementami komizmu i realizmu. Na długo zostaną ze mną przede wszystkim wizyjne sekwencje z drugiej połowy filmu, np. ta w sypialni Daniela. Sprawić, by widz czuł się jak uwięziony w cudzym koszmarze, to prawdziwa sztuka.
Mów do mnie jest bardzo wdzięcznym materiałem do różnorakich społecznych odczytań. Satyra na social media i kulturę internetowych challenge’y, igranie z duchami jako metafora eksperymentów z narkotykami – to te najbardziej oczywiste interpretacje. Jest to również psychologiczna podróż po wewnętrznym świecie straumatyzowanej nastolatki, którą stopniowo pokonują jej własne demony. Twórcy wiedzą jednak, na czym polega dobra horrorowa zabawa i metafora w żadnym miejscu nie szkodzi opowieści. Nie jest to film grozy przyciężki od nadmiaru metaforyki (ekhem, Men). Końcówka, która – bez wchodzenia w spoilery – nie przynosi żadnych jasnych odpowiedzi i nie nadaje sensu ani nie wyjaśnia, co właściwie się wydarzyło, też jest formą pstryczka w nos dla widzów oczekujących od horroru przemyślanego komentarza na temat współczesności. Czasem opowieść o duchach ogląda się właśnie po to, by o tej współczesności zapomnieć.
Czy film jest przehajpowany, a zachwyty przesadzone? Troszkę tak. Marketingowy szum dookoła Mów do mnie tradycyjnie zawyżył oczekiwania względem faktycznej wartości dzieła. Na pewno nie jest to „nowy głos w horrorze”, moim zdaniem nawet nie „najlepszy horror 2023 roku”, bo ten tytuł na razie dzierży u mnie Skinamarink. Film braci Philippou pozostaje świetnym debiutem i świadectwem ich doskonałej znajomości filmowego rzemiosła; bardzo przyjemnym seansem dla tych wszystkich, którzy uwielbiają czuć się w kinie nieprzyjemnie.