Obecność 2
James Wan już dawno temu pożegnał się z etykietą reżysera Piły. Krwawe torture porn zamienił na nastrojowe i przemyślane straszenie widzów opowieściami o duchach, nawiedzonych domach oraz potrzebujących pomocy rodzinach. Zamiast szokować woli skupiać się na budowaniu napięcia i konstruowaniu scen, dzięki którym publiczności staje serce z przerażenia. Finał Naznaczonego oraz scena z klaskaniem w Obecności są nie tylko przykładami bezbłędnego opanowania filmowej materii, ale również popisem twórcy wciąż poszukującego oryginalnych sposobów straszenia. Pocieszający jest zatem fakt, że po reżyserii wyjątkowo niedorzecznych Szybkich i wściekłych 7 Wan postanowił wrócić do swojego ulubionego gatunku. W parze z ambicjami, aby Obecność 2 była dziełem równie stylowym i eleganckim, co poprzednik (oba filmy mocno czerpią z tradycji kina grozy lat siedemdziesiątych), idzie także zamiłowanie twórcy do bardziej fantastycznych oraz dosadnych efektów. A to czyni z kontynuacji nieco inny horror.
Rok 1977. Tropiące zjawiska paranormalne, często z błogosławieństwem i za namową kościoła małżeństwo Warrenów staje się medialną sensacją po słynnej sprawie nawiedzonego domu w Amityville. Oczywiście są tacy, którzy starają się zdyskredytować ich wiarygodność, lecz w Lorraine większe obawy budzą wizje demonicznej zakonnicy, zwiastujące nadchodzącą tragedię. Tymczasem w Anglii, w domu niezbyt zamożnej rodziny Hodgsonów, młodsza z córek, jedenastoletnia Janet, zaczyna doświadczać coraz silniejszego działania sił nadnaturalnych. Gdy jej przypadek zostaje nagłośniony przez prasę i telewizję, Warrenowie zostają poproszeni o pomoc w ustaleniu, czy opętanie jest prawdziwe.
Ale zanim Warrenowie udadzą się do Anglii, musi minąć pół filmu. Bardzo długiego, należy nadmienić – horrory rzadko kiedy trwają ponad dwie godziny, ten natomiast liczy aż sto trzydzieści trzy minuty. Powodem takiego metrażu jest wyraźna niechęć reżysera do ograniczenia się tylko do historii opętania Janet; dziewczyna, świetnie zagrana przez Madison Wolfe, jest w centrum wydarzeń, lecz Wan nigdy nie zapomina, że to Ed i Lorraine są głównymi bohaterami. W kontynuacji jeszcze większy nacisk położony jest na ich relacje oraz jej obawy przed konsekwencjami ciągłych interakcji z siłami nieczystymi. Vera Farmiga i Patrick Wilson ponownie odnajdują się w roli pełnych wiary, ale i wątpliwości Warrenów, a sceny z ich udziałem zaskakują naturalnością i ciepłem. O jakości obu filmów decyduje zwłaszcza zaangażowanie aktorów w odtwarzane postaci, bez którego nawet najstraszniejsze sceny nie miałyby takiej siły oddziaływania.
Reżyser inwestuje niesamowicie dużo czasu na zapoznanie się z bohaterami, ich środowiskiem oraz atmosferą panującą w domach Hodgsonów i Warrenów. Podobnie jak w przypadku pierwowzoru dba o to, aby przygotować grunt dla przerażających przyszłych wydarzeń, lecz tym razem chodzi nie tylko o nawiązanie więzi z postaciami dramatu. W pewnym momencie filmu bohaterowie zaczynają kwestionować rzekome opętanie Janet, wcześniej zaś praca Eda i Lorraine staje się tematem publicznej krytyki.
Jest to jeden z ulubionych motywów kina grozy – podanie w wątpliwość samej wiary w niesamowite zdarzenia.
Rzadko jednak zdarza się to w kontynuacjach, bo zazwyczaj już pierwsze części ustalają reguły gry. W tym przypadku wiemy, że duchy istnieją, Warrenowie to nie para szarlatanów, lecz doświadczeni w bojach wyznawcy, a bohaterka Farmigi rzeczywiście ma szósty zmysł, jeśli chodzi o dostrzeganie nadnaturalnych zjawisk. Jednocześnie tego samego nie możemy do końca powiedzieć o sprawie Hodgsonów – oglądamy podskakujące w nocy łóżka, poruszające się samoczynnie przedmioty, w końcu jakiegoś upiora bujającego się na fotelu, ale jest coś wyolbrzymionego w scenach, które później serwuje nam reżyser.
Pierwszą Obecność pamiętam jako oszczędny w efekty specjalne horror, w którym momenty grozy były stonowane, a demonstracja działań duchów ukazana nie w tak fantastycznym świetle. Kontynuacja idzie dwa kroki dalej.
Wan straszy nas już nie tylko odbiciami w lustrze czy kryjącymi się w ciemnościach zjawami, ale i ożywionym obrazem oraz psem, który zamienia się w potworną postać z dziecięcej rymowanki.
Są to momenty wyjątkowo efektowne, potwierdzające reżyserski talent ich twórcy, jednocześnie jednak tak bardzo przesadzone, że bliżej im do B-klasowego sztafażu Naznaczonego niż powściągliwości oryginału. Czy traktuję to jako zarzut? Niekoniecznie, bo dzięki temu powstał film straszniejszy od poprzedniego, może i nie tak zwarty i skromny, ale dający dużo więcej powodów do radości dla tych, którzy uwielbiają się bać. Reżyser zaryzykował, stawiając na swobodniejsze podejście do „autentycznej” historii, i wyszedł z tego obronną ręką.
Pozostaje jeszcze kwestia wiarygodności. Na początku filmu dostajemy wszakże informację, że jest to historia oparta na faktach. Mając w pamięci to zapewnienie, trudno nie uśmiechnąć się pod nosem, gdy na ekranie oglądamy demony z piekła rodem i inne nieziemskie pomysły. Choćby nie wiem jak bardzo Wan starał się dokładnie odtworzyć epokę i realia thatcherowskiej Anglii oraz nadać swojemu filmowi wręcz dokumentalną akuratność (ta dbałość o plansze z czasem i miejscem akcji konkretnych scen), jego zamiłowanie do wymyślania nowych sposobów na straszenie sprawia, że trudno widzom uwierzyć w całą tę historię. Na koniec dostajemy garść faktów oraz autentyczne zdjęcia prawdziwych ludzi, lecz jestem pewien, że widzowie bardziej zapamiętają tę przerażającą zakonnicę niż jakiekolwiek dowody rzeczowe. I będą mieli rację.
korekta: Kornelia Farynowska