Polacy WIWATUJĄ, Jennifer Lopez PŁACZE. Komentarz do NOMINACJI oscarowych
W tę nominację wierzyli chyba tylko najwięksi optymiści. Boże Ciało Jana Komasy znalazło się w piątce tytułów walczących o Oscara w kategorii “najlepszy film międzynarodowy”. Jak na produkcję, która nie miała jeszcze premiery w Stanach Zjednoczonych i nie brała udziału w głównym konkursie żadnego z wielkich festiwali, jest to niesamowity wyczyn. To zresztą niejedyna niespodzianka zaserwowana przez Amerykańską Akademię Filmową.
Z grona nominowanych Boże Ciało wyrzuciło prawdopodobnie Atlantyk – nie dość, że zdobywcę Grand Prix festiwalu w Cannes, to dostępnego na Netfliksie. A w przypadku tej kategorii ma to ogromne znaczenie. Głosować mogą bowiem wszyscy akademicy i kluczowe jest nawet nie to, jaki dany film prezentuje poziom, ale czy uda się z nim dotrzeć do tych podejmujących decyzje. Wygląda na to, że osoby odpowiedzialne za promocję Bożego Ciała spisały się na medal. Ta historia jest uniwersalna i chwyta za serce; kiedy już ktoś się z nią zapozna, nie przejdzie obok niej obojętnie. Na zwycięstwo oczywiście nie ma szans – statuetka od dawna zarezerwowana jest dla Parasite, który może być zresztą także wygranym w głównej kategorii – ale znalezienie się w tym zaszczytnym zestawie nominowanych, i to w bardzo mocnym roku (Komasa wprost mówił, że trzej nominowani są poza zasięgiem i walka toczy się o dwa pozostałe miejsca), jest czymś wyjątkowym. Minister Piotr Gliński już ogłosił, że ta nominacja to dowód na wielką siłę polskiej kultury i choć z takim stwierdzeniem można by polemizować, faktem jest, że doczekaliśmy się piątego takiego wyróżnienia w XXI wieku, a kilka lat temu Paweł Pawlikowski za Idę zdobył nawet statuetkę. Statystycznie wygląda to naprawdę dobrze.
Podobne wpisy
Oczywiście Polacy najbardziej cieszyć się będą z bardzo zasłużonej nominacji dla Bożego Ciała, ale świat patrzył raczej na inne kategorie. A w nich też się działo… O miano najlepszego filmu walczyć będzie 9 tytułów i trzeba przyznać, że jest to naprawdę dobry, różnorodny zestaw. Gdyby nominować jeszcze jedną produkcję, można by tam wcisnąć Na noże albo Kłamstewko (swoją drogą, to jeden z największych przegranych – spodziewano się kilku nominacji w ważnych kategoriach, między innymi dla nagrodzonej Złotym Globem Awkwafiny, a skończyło się zerem), ale chyba mało kto będzie narzekać. Na noże słusznie zauważono w kategorii scenariuszowej.
Hit festiwalu w Wenecji Joker otrzymał aż 11 nominacji; 1917, Irlandczyk i Pewnego razu… w Hollywood po 10. Więcej niż oczekiwano, bo 6, zgarnął Jojo Rabbit. Jednym z zaskoczeń, jeśli chodzi o ten film, z pewnością było wyróżnienie Scarlett Johansson za rolę drugoplanową – owszem, pojawiała się w niektórych typowaniach, dostała nominacje do BAFTA i SAG, ale wydawało się, że wysoka pozycja na pierwszym planie (za Historię małżeńską) będzie przeszkodą i piękna Amerykanka obejdzie się tutaj smakiem. Udało się w obu kategoriach i Scarlett została dwunastą aktorką, którą nominowano w jednym roku za dwie różne role. Ostatecznie to ona, Florence Pugh lub Kathy Bates zabrały miejsce “pewniaczce”, czyli Jennifer Lopez, która w Ślicznotkach naprawdę dała czadu. Szkoda, bo to już drugi raz, gdy Lopez została obrabowana z nominacji – za Selenę również jej się należała. Boję się, że kolejnej okazji może nie być…
Jeśli chodzi o nominacje aktorskie, nie było w tym roku wielkiej sensacji na miarę Maggie Gyllenhaal z 2010 roku – oczywiście pozycje Toma Hanksa, Cynthii Erivo czy aktorów z Dwóch papieży nie były pewne, ale ich nazwiska przewijały się w tym sezonie nagród dość często. Oprócz wspomnianych już Awkwafiny i Lopez zabrakło miejsca dla Lupity Nyong’o (To my), Christiana Bale’a (Le Mans ’66), Adama Sandlera (Nieoszlifowane diamenty – tu również skończyło się na zerowym dorobku, a były widoki nawet na kilka nominacji), Eddiego Murphy’ego (Nazywam się Dolemite) i, co mnie boli chyba najbardziej, Tarona Egertona za Rocketmana (jeśli Rami Malek dostał rok temu Oscara, to Walijczyk powinien zgarnąć ich 10… Just sayin’).
Pomijany w czasie sezonu nagród Klaus otrzymał nominację za najlepszą animację pełnometrażową, podobnie zresztą jak Zgubiłam swoje ciało. Bardzo pozytywna informacja, szkoda tylko, że stało się to kosztem Krainy lodu 2. Historia być może była słabsza niż w pierwszej części, ale wizualnie jest to mistrzostwo. Będąc w temacie Disneya, nie mogę zrozumieć, jak można było pominąć rewelacyjną piosenkę Speechless z Aladyna, ale cieszy, że w piątce jest Stand Up. Cynthia Erivo będzie miała szansę zdobyć Oscara nie tylko w kategorii aktorskiej, ale też za najlepszy utwór. I choć uwielbiam Eltona Johna, to właśnie piosenka z filmu Harriet jest w tym roku moją ulubioną.
Podobnie jak to miało miejsce przed rokiem i dwa lata temu, znowu zostaliśmy zaskoczeni w przypadku pełnometrażowych dokumentów. Powoli tradycją staje się, że murowani faworyci nie tylko do nominacji, ale i do samej statuetki, zostają zastąpieni tytułami, na które nikt wcześniej nie stawiał. Tym razem jest to przypadek Apollo 11, wybitnego filmu powstałego z okazji 50. rocznicy lądowania na Księżycu – mimo 26 (!) nagród zdobytych wcześniej i pozycji “poza konkurencją”, akademicy nie wskazali na niego. To naprawdę wielki szok. Czyżby teraz głównym kandydatem do Oscara była Kraina miodu? Macedońska produkcja jest nominowana również w kategorii filmu międzynarodowego, więc cieszy się wielkim uznaniem wśród całej Akademii, nie tylko w gildii dokumentalistów. A teraz głosują już wszyscy.
A za kogo najbardziej w tym roku trzymam kciuki? Początkowo dopisałem “oczywiście poza Bożym Ciałem“, ale musiałem tę część zdania wykreślić. Dlaczego? Ano dlatego, że polska produkcja konkuruje z Parasite, w moim odczuciu najlepszym filmem ubiegłego roku. Nie dość, że jest to pierwszy tytuł z Korei Południowej nominowany do Oscara (aż trudno uwierzyć!), to wyróżniono go aż w 6 kategoriach, w tym tej najważniejszej. W zeszłym roku typowana do zwycięstwa Roma musiała zadowolić się statuetką za film nieanglojęzyczny (wtedy przyjmowano jeszcze takie nazewnictwo) i trochę boję się, że w tym roku będzie podobnie. Bardzo chciałbym jednak, aby po raz pierwszy w historii film w innym języku niż angielski (Artysty nie liczmy) zgarnął najważniejszą nagrodę wieczoru. Jeśli nie teraz, to chyba nigdy. Parasite to produkcja kompletna, szczyt artyzmu, a jednocześnie stuprocentowa rozrywka, wciągająca i zaskakująca jak najlepszy thriller, choć tak naprawdę nim nie jest. Dla mnie tych nominacji mogłoby być jeszcze więcej – na przykład dla bezbłędnych aktorów. Ale i tak jest dobrze! Oby Akademia nas pozytywnie zaskoczyła. O ile przeciętni Amerykanie nie lubią czytać w kinie napisów, tak ludzie przyznający najważniejsze filmowe nagrody powinni być do tego przyzwyczajeni. Niech wygra najlepszy, a prezenterzy głowią się jak przeczytać azjatyckie nazwiska!