Dlaczego OSCARY ogląda coraz mniej osób?
Nie wiem, jak było u was, ale dla mnie Oscary były corocznym rytuałem. Zarwanie nocki w celu przekonania się na własne oczy, jakie będą rozstrzygnięcia tego, jakby nie patrzeć, najważniejszego filmowego plebiscytu, jeszcze nie tak dawno przechodziłem naturalnie. Traktowałem to jako kulminacyjny moment filmowego roku, którego jako kinoman nie mogłem przeoczyć. Wszystko zmieniło się jednak po narodzinach dziecka. Czyniąc długą historię krótką, od tego momentu zacząłem cenić każdą chwilę poświęcaną na sen. Było, minęło.
Choć czasem do tego tęsknię, to ceremonii oscarowej nie oglądam już od kilku lat. Żałuję, ale tak też było z tegoroczną. Jako że udało mi się poznać niemal wszystkie filmy ze stawki, bardzo interesowało mnie, do kogo trafi statuetka. Zwycięzca z Cannes, nowy Tarantino, artystyczna adaptacja komiksu, dwa gorące tytuły Netfliksa, a także wybitne kino wojenne – głośno było o tych filmach w sezonie nagród, wiele szumu i emocji wywołały, więc oscarowy balonik miał się czym napełnić. Przeczytanie wyników z samego rana to nie to samo, co uczestniczenie w wydarzeniu razem z milionami widzów.
No właśnie, milionami. Okazuje się, że liczba widzów Oscarów nie jest tak okazała, jak mogłoby się wydawać.
Nie byłem jedynym, który postanowił nie zarywać nocki. Nie byłem jedynym, który uznał, że Oscary nie są dla niego na tyle ważne, by poświęcać im uwagę. Po ceremonii do mediów trafiła informacja, jakoby tegoroczna impreza miała najniższą oglądalność w historii. W zestawieniu z poprzednimi latami liczba 23,6 mln osób przed telewizorami wypada wyjątkowo blado. Zresztą, zerknijcie na zestawienie opublikowane przez Deadline i sami wyciągnijcie wnioski:
- 2020: 23,6 mln widzów – najlepszy film: Parasite (brak prowadzącego)
- 2019: 29,6 milionów – najlepszy film: Green Book (brak prowadzącego)
- 2018: 26,5 milionów – najlepszy film: Kształt wody (prowadzący: Jimmy Kimmel)
- 2017: 32,9 milionów – najlepszy film: Moonlight (prowadzący: Jimmy Kimmel)
- 2016: 34,4 miliona – najlepszy film: Spotlight (prowadzący: Chris Rock)
- 2015: 37,3 milionów – najlepszy film: Birdman (prowadzący: Neil Patrick Harris)
- 2014: 43,7 mln – najlepszy film: Zniewolony (prowadzący: Ellen DeGeneres)
- 2013: 40,3 miliona – najlepszy film: Argo (prowadzący: Seth MacFarlane)
- 2012: 39,3 miliona – najlepszy film: Artysta (prowadzący: Billy Crystal)
- 2011: 37,9 milionów – najlepszy film: Jak zostać królem (prowadzący: Hathaway / Franco)
- 2010: 41,3 miliona – najlepszy film: The Hurt Locker (prowadzący: Steve Martin / Alec Baldwin)
- 2009: 36,3 miliona – najlepszy film: Slumdog Millioner z ulicy (prowadzący: Hugh Jackman)
- 2008 : 32,0 milionów – najlepszy film: To nie jest kraj dla starych ludzi (prowadzący: Jon Stewart)
- 2007: 40. 2 mln – najlepszy film: Infiltracja (prowadzący: Ellen DeGeneres)
- 2006: 38,9 miliona – najlepszy film: Miasto gniewu (prowadzący: Jon Stewart)
- 2005 42,1 milionów – najlepszy film: Za wszelką cenę (prowadzący: Chris Rock)
- 2004: 43,5 miliona – najlepszy film: Władca Pierścieni: Powrót króla (prowadzący: Billy Crystal)
- 2003: 33,0 milionów – najlepszy film: Chicago (prowadzący: Steve Martin)
- 2002: 41,8 milionów – najlepszy film: Piękny umysł (prowadzący: Whoopi Goldberg)
- 2001: 42,9 milionów – najlepszy film: Gladiator (prowadzący: Steve Martin)
Generalnie rzecz ujmując, mamy do czynienia z ewidentną tendencją spadkową. Dane jasno wskazują, że z roku na rok coraz mniej ludzi ogląda Oscary. Jasne, można dokładać do tego fakt, który z tej listy jasno nie wynika – że dużo ludzi ogląda transmisję także za pomocą nielegalnych źródeł. Spadek jest jednak na tyle ewidentny, że warto nie zostawiać tej informacji gołej i spróbować odpowiedzieć na pytanie, jaka jest tego przyczyna. Według mnie składa się na to kilka czynników.
Wyjaśnijmy jedną rzecz na początek. Nie, nie sądzę, by ten trend miał większy związek z tym, że po raz drugi zrezygnowano z obsadzania roli prowadzącego galę. To raczej było wyjście naprzeciw jednemu z podstawowych problemów Oscarów, który wiąże się z ich czasem trwania. Gala od zawsze była męcząco długa. W latach ‘90. z czerwonym dywanem i właściwą uroczystością Oscary ciągnęły się nawet pięć godzin. Teraz trwają znacznie krócej, ale i tak mogą zniechęcać tych, których siedzenie kilka godzin przed telewizorem najzwyczajniej męczy. Internetowa kultura, pełna skrótowego przekazu, sekundowych filmików i zwięzłych tekstów, tę wytrzymałość w nas po prostu zabiła. Bo czy nie lepiej obejrzeć opublikowany w internecie kilkuminutowy skrót ceremonii?
Podobne wpisy
Problem może być jednak głębszy. Widzowie mogą nie widzieć już w Oscarach odbicia tego, co ich najbardziej interesuje. Słyszałem argument, jakoby Akademia obawiała się honorować blockbustery – czyli te filmy, które akurat z zainteresowaniem milionów widzów nie mają większego problemu. Tylko po części jest ten zarzut prawdziwy, ponieważ w ostatnich latach widać w tej kwestii zmianę. W ubiegłym roku do najważniejszej kategorii nominowana była Czarna Pantera. Nie rozumiem tylko, co w tym wypadku stało się z Avengers: Końcem gry, filmem nie tylko lepszym, ale posiadającym nieporównanie większy ciężar emocjonalny. Być może rację mają ci, którzy już wtedy krzyczeli, że Czarna Pantera była po prostu filmem wygodnym politycznie?
Tu wchodzimy w kolejny problem. Ludziom może powoli przejadać się polityczna poprawność, rozumiana jako medialne zjawisko, determinujące kształt publicznych wypowiedzi, inicjatyw, a czasem nawet samych dzieł sztuki. Dodajmy jednak, że to ten sam element, którym ceremonia oscarowa stała od zawsze. Bo odkąd pamiętam, Oscary niosły na swych barkach jakąś słuszną ideę. Przemówienia, komentarze, występy – zawsze w imię czegoś. Nie było w tym nic nadzwyczajnego. Być może jednak żyjemy w czasach, w których Oscary stały się najzwyczajniej niechlubnym symbolem tego odstręczającego blichtru, sztuczności i paplaniny pod publiczkę, która stoi w wyraźnej opozycji do szczerej do bólu (i momentami pełnej ignorancji) kultury YouTube’a. Kultury pozwalającej mówić wszystkim to, co się im żywnie podoba.
Ale gdy zastanawiam się nad przyczynami tego dość ewidentnego spadku zainteresowania oscarową galą, dochodzi do mnie, że być może powód jest znacznie bardziej prozaiczny. Natrafiłem w internecie na artykuł, w którym zwrócono uwagę, iż najniższa oglądalność Oscarów w historii jest częścią szerszego zjawiska, polegającego na stopniowym zmniejszaniu się publiczności wszystkich widowisk telewizyjnych. Nawet legendarny Super Bowl radzi sobie gorzej. Widownia ma wyraźny problem z byciem „tu i teraz”, oglądaniem danego show wtedy, gdy to producent lub stacja planują emisję. Widownia dzisiejsza woli oglądać wtedy i tylko wtedy, gdy ma na to czas i ochotę, wciskając przycisk „play”.
Na koniec ostatnie pytanie, które rzucam pod rozwagę. Czy w czasach Metacritic, Rotten Tomatoes, IMDb, serwisów dostarczających widowni na bieżąco informacji o tym, co jest dobre, a co jest złe, Oscar jest jeszcze komuś potrzebny? Bo może wszystkie wymienione przeze mnie powody, przebijające się w artykułach prasy zagranicznej, nie mają takiego znaczenia, jakie znaczenie może mieć fakt, że ludzie po prostu coraz mniej słuchają się autorytetów, gdyż wolą stawiać na własne sądy. Wolą w sobie widzieć eksperta, krytyka, bo materiałów dających wiedzę w danym temacie jest w Internecie bez liku. Tyczy się to także kwestii tytułowania filmu mianem „najlepszego”.
Zainteresowani wynik sprawdzą, ale żeby w imię tego nockę zarywać lub godzinami ślęczeć przed kanapą, wpatrując się w oblicza tych, którzy udają lepszych, mądrzejszych, ładniejszych? Jeśli największa, coroczna impreza, będąca skupiskiem najbardziej wpływowych ludzi z branży filmowej ewidentnie traci na popularności, to możemy mówić wówczas o jednym – o swoistym zmierzchu epoki gwiazd. Ale to temat na kolejny tekst.