DIUNA – kolejny BLADE RUNNER 2049 czy raczej WŁADCA PIERŚCIENI?
A może wcale nie trzeba sięgać do filmów, żeby odpowiedzieć na to pytanie? Może wystarczy sama literatura? Frank Herbert, pisząc Diunę, stworzył powieść elitarną, z pewnością dla znacznie węższego grona odbiorców niż J.R.R. Tolkien. Władca Pierścieni jest za to opowieścią uniwersalną, która trafi zarówno do ucznia wyższych klas podstawówki, jak i dorosłego fana gatunku fantasy. Podobnie jest, gdy porównać niewielki krąg fanów Diuny Davida Lyncha z całym środowiskiem wielbicieli Władcy Pierścieni. Dlaczego z wersją Denisa Villeneuve’a miałoby być inaczej? Tym bardziej zdziwiłbym się, gdyby Warner Bros. pokładał rzeczywiste nadzieję, że najnowsza odsłona Diuny stanie się dochodową franczyzą i otworzy szansę na stworzenie cyklu adaptacji dzieł Herberta.
A to wszystko przy założeniu, że w przyszłym roku pandemia i czkawkopodobne decyzje o zamykaniu poszczególnych sektorów gospodarki ostatecznie nie wykończą kin. Przyjmijmy jednak, że nawet gdyby kina przestały istnieć, to ludzie nie przestaną oglądać filmów. Zmieni się jedynie miejsce i forma seansu, gdyż ludzie potrzebują oglądać filmy niemal tak bardzo, jak szczury płodzić wygłodzone potomstwo, zwłaszcza w covidowych czasach. Trudno więc przewidywać, że pandemia w jakiś istotny sposób wpłynie na popularność Diuny w porównaniu z popularnością Władcy Pierścieni. Prócz literackich wzorców problem tkwi również w samym Villeneuvie i jego zafiksowaniu na Blade Runnerze 2049.
Podobne wpisy
Mam takie wrażenie, że zachwyt nad samym sobą po zakończeniu Blade Runnera 2049 jeszcze Villeneuve’owi nie przeszedł. Denis wciąż unosi się jak napompowany helem balon, uskrzydlony podniesieniem gatunku science fiction do poziomu mądrego dzieła filmowego, którego nareszcie nie będą krytykować zapyziali od siedzenia w książkach i starych filmach nerdzi. W istocie udało mu się to, czego nie osiągnął Ridley Scott. Jak pamiętamy, Łowca androidów nie odniósł sukcesu finansowego, a i widzowie mieli sporo zastrzeżeń. Część z nich w ogóle nie zaakceptowała tego sposobu narracji i stylistyki w science fiction. Dopiero po latach, gdy dojrzały kolejne pokolenia fanów, Łowca androidów stał się kultowy, mimo że nie miał nic wspólnego z powieścią Philipa K. Dicka, która zresztą także należy raczej do mniej poczytnych w porównaniu z Władcą Pierścieni pozycji w literaturze gatunku.
Ów balon w postaci dumnego z siebie Villeneuve’a miał więc sprzyjające warunki do latania. Wystarczyło skopiować styl Scotta i Cronenwetha. W rzeczy samej pod tym względem reżyser Labiryntu nie wymyślił nic nowego. Nie udało sie nawet stworyzć nowej, zapamiętywalnej ścieżki muzycznej, jak to genialnie zrobił Vangelis. Trochę mam mu to za złe. Pokolenie kochające „starego” Łowcę mimo wszystko chwyciło przynętę i tytuł od razu zaskoczył. Villeneuve postanowił iść po tej linii. Przecież gdy oglądam zdjęcia i zwiastun Diuny, widzę tam estetykę Blade Runnera 2049. Villeneuve najwidoczniej nie chciał ryzykować, co w przypadku naszych rozważań o szansach na popularność adaptacji prozy Herberta na równi z Władcą Pierścieni daje jednak przewagę Peterowi Jacksonowi.
Bowiem wiemy, co się dzieje na tzw. rynku z Blade Runnerem 2049, wiemy również, jak głęboko w popkulturę wszedł Władca Pierścieni wspomagany dodatkowo przez Hobbita. Ciągle leci w telewizji, ma swoje zestawy Lego, sąsiadka mojej mamy ma wycieraczkę z napisem „You shall not pass”, w radio słychać czasem nawet piosenki z poszczególnych filmów. A czym może poszczycić się Blade Runner 2049, gdy idzie o popkulturę? Chyba nie muszę odpowiadać. To już sławetne „Tears in rain” wypada o wiele lepiej. Mam je na koszulce sprowadzanej z USA, bo w Polsce nikt takiej nie robił. A poza tym zarówno w Łowcy androidów, jak i w jego kontynuacji nie ma tak naprawdę bohatera, z którym mogłyby się utożsamić szerokie rzesze widzów. Nie ma również klimatu przygody, który tak dociera do ludzi niezależnie od ich wieku i inteligencji. Diuna zdradza podobny styl, a przez hermetyczność prozy Herberta trudno dać jej szansę na sfranczyzowanie tytułu. Jak by to zresztą wyglądało? Figurki plującego ropą z wrzodów barona Vladimira Harkonenna, naklejki dla dzieci z wizerunkiem czerwia pustyni czy gra w postaci rażącego prądem pudełka zrobiona na kształt zręcznościówek typu „Dumel. Złodziej diamentów” albo „Piggy Pop”? Jakoś się te koncepcje nie kleją, nie mówiąc już o zestawach Lego. Już słyszę odpowiedź mojej córki, gdy proponuję jej zabawę w składanie pustynnej żniwiarki do zbierania melanżu. Diuna nie ma szans na taką popularność. Jest zbyt hermetyczna, wyrozumowana i antyegalitarna.
Właściwie to nawet nie chciałbym, żeby podzieliła los Władcy Pierścieni. Literackość prozy Herberta by na tym ucierpiała, a przyznajmy to szczerze, Tolkien wcale trudnym językowo wyzwaniem nie jest w porównaniu z konstrukcjami spotykanymi w Diunie czy u Philipa K. Dicka. Obawiam się, że zastosowanie podobnej stylistyki co w Blade Runnerze 2049 może zniszczyć bogactwo prozy Herberta. Docenił ją David Lynch, równocześnie nie mając zamiaru zrobić z niej superprodukcji. Tym bardziej niepokoją plany Warnera.
Najogólniej mówiąc, podzielenie losu Blade Runnera 2049 oznacza dla Diuny ogromną szansę na stanie się filmem kultowym w tym sensie kultowości, że będzie popularny w bardzo określonych grupach widzów, odnoszenie się do niej poświadczy inteligencję rozmówcy w tzw. towarzystwie. Jeśli zaś Diuna pójdzie w ślady Władcy Pierścieni, czeka ją popkulturalna sława. Dzieci będą się zabijały o zabawki z Diunowskiego uniwersum, a dorośli masowo będą ją czytali w tramwajach i autobusach. Mało tego, w końcu Diuna podzieli w telewizji los Znachora czy Kevina samego w domu i wszyscy będziemy mieli jej dość.
Zobaczmy jeszcze, co mówi dr Google. Po wpisaniu frazy „Dune” pojawia się około 151 milionów wyników. Po wpisaniu frazy „Diuna” już tylko 1,33 miliona. „Lord of the Rings” ma 251 milionów wyników, a „Władca Pierścieni” lekko ponad 4 miliony. Przy 12 milionach dla frazy „Blade Runner 2049” widać tendencję, że Diuna będzie raczej kolejnym Blade Runnerem, a Władca Pierścieni pozostanie uniwersalną bajką dla każdego. Ten podział jest zupełnie naturalny i racjonalny.
A na koniec niewielka próbka filozoficzności Diuny spod pióra Herberta, która miałaby się stać elementem popkultury:
Groziło mu prześcignięcie siebie i musiał się trzymać swego poczucia teraźniejszości, kiedy ogarniał umysłem rzeczywistość w krzywym zwierciadle, trwającą chwilę, wieczną konsolidację tego, co nieskończone, z tym, co było. Uzmysławiając sobie teraźniejszość, po raz pierwszy odczuł bezmierną jednostajność przepływu czasu, mąconą wszędzie zmiennymi prądami, falami, gwałtownymi przepływami i odpływami, jak przybój pod urwistym brzegiem. To pozwoliło mu na nowo zrozumieć swoje widzenie przyszłości i nagle przestraszył się, ujrzawszy w tym również źródło ślepego czasu, źródło błędu.
To fragment opisu doświadczenia stanu po spożyciu esencji przyprawowej przez Paula Atrydę. Jeśli ktoś posiada wydanie Diuny Wydawnictwa Rebis z 2008 roku, całość monologu wewnętrznego Paula znajdzie na ss. 379–380.