search
REKLAMA
Felietony

BEETLEJUICE BEETLEJUICE – dlaczego Tim Burton zjadł swój ogon i nie chce go wypluć?

We wrześniu nastąpi ten długo wyczekiwany moment – po 36 latach premierę będzie miał sequel filmu „Beetlejuice”.

Odys Korczyński

30 maja 2024

REKLAMA

We wrześniu nastąpi ten długo wyczekiwany moment – po 36 latach premierę będzie miał sequel Beetlejuice’a, jednego z najważniejszych filmów w karierze Tima Burtona, który zdefiniował jego styl i stał się estetycznym wzorem Burtonowości, rozwiniętym potem i ugruntowanym w Batmanie i Edwardzie Nożycorękim. Na razie w sieci można zobaczyć zwiastun. Wydaje się, że to tak mało i nie można nic po tych dwóch minutach specjalnie zmontowanych fragmentów stwierdzić, a tym bardziej ocenić. W przypadku jednak jedynego w swoim rodzaju Burtona twierdzę, że można, i nie będzie to dla historii jego stylu pozytywne. Tim Burton powinien już w pierwszej dekadzie XXI wieku zostawić za sobą swoją abstrakcyjną manieryczność i pójść dalej. Nie mam nic przeciwko sequelowi Beetlejuice’a, ale widzę po trailerze, że sentymentalne powtarzane motywy mieszają się w nim z tymi samymi chwytami łączącymi horror z czarną komedią do znudzenia eksploatowanymi przez Burtona na przestrzeni ostatnich 20 lat. Nie tak to miało wyglądać, nie jak byle jakie odcinanie kuponów od kultowego hitu.

Przypomniał mi się teraz Wes Anderson, którego maniera estetyczna i narracyjna stała się w okresie minionych 10 lat nudna, odtwórcza i wręcz nieznośnie przypieczętowana przez Asteroid City. Podobnie stało się z Timem Burtonem, jakby ci dwaj twórcy nie byli w stanie wyjść poza kiedyś wymyślony na wcielanie w życie swoich filmowych marzeń szablon. Jakaż więc to rozrywka w kolejnych filmach oglądać identyczne rusztowanie, tylko przebrane w inne ciuchy i to z każdym kolejnym tytułem bardziej z odzysku? Trailer Beetlejuice Beetlejuice pokazał mi, jak wiele z tych recyclingowych motywów mogło się znaleźć w jednej dwuminutowej sekwencji. Zacznę od znanej sceny z ujęciem Beetlejuice’a, kiedy ten pokazywany jest od tyłu i podczas udawanej terapii nagle prezentuje swoje „wnętrze” Lydii i Rory’emu. Zabieg ciekawy, śmieszny, ale to już było. Poza tym fragmentem widzowie zostaną uraczeni mnóstwem innych zerżniętych z pierwszego filmu scen – małogłowy jak zwykle się będzie dziwił i udawał odklejonego, Beetlejuice przybierze kształt węża, Delia Deetz zasiądzie w poczekalni wśród trupów i zombie jak kiedyś Adam i Barbara Maitland, będzie nowa makieta miasteczka z rowem tektoniczno-piekielnym, znajoma rzeźba przed domem, zielone światła w nadmiarze, żeby stworzyć grobowy klimat zombie, nawiązania do ślubu, zaszywanie ust i zapewne wiele innych przetworzonych motywów, bo to najłatwiejsze, a stworzyć coś, co mogłoby konkurować ze starą wersją, graniczy z cudem. Dlatego chętnie zobaczę kontynuację, nie spodziewając się niczego poza odgrzanym kotletem. Mam chociaż nadzieję, że będzie to mielone dobrze zrobione technicznie i nieprzesadzające z Burtonowskim napuszeniem, bo to również już było w zbyt skondensowanej dawce, chociaż nie zaprzeczam, że na przełomie lat 80. i 90. w dobrym, legendarnym dla kina stylu. Dzisiaj to już nie może się powtórzyć z czysto logicznego powodu – jest pierwowzór, który dzieli od czasów współczesnych ponad 30 lat. Próba stworzenia jego kontynuacji jednak, co widać po trailerze, a więc tak naprawdę kopii motywów, nie wyjdzie ze względu na pokoleniową zmianę widzów, którzy patrzą na kino inaczej niż kiedyś. Oraz ze względu na wciąż żywych tych, którzy pamiętają lata 80. i starego Beetlejuice’a. Jedyne, co jest naprawdę nowe w tym sequelu, to wprowadzenie nowego pokolenia bohaterów, niestety również bazujące na kopiowaniu.

Piję do Jenny Ortegi jako Astrid Deetz. Czyżby Burton sądził, że odetnie kolejne kupony tym razem z Wednesday? Jest to doprawdy podejście żenujące i odstręczające mnie od tej produkcji. Nie od Wednesday, tylko Beetlejuice’a – uściślam. Astrid rzecz jasna, jak nakazuje rodzinna tradycja, musi poznać Beetlejuice’a, a może Betelguese’a. Michaelowi Keatonowi trudno będzie dorównać samemu sobie sprzed 30 lat. Oby tylko nie zagrał na tzw. autopilocie. W sumie bym się niestety nie zdziwił. Wychodzi więc na to, że nie daję szansy Beetlejuice’owi na sukces. Wygląda na to, że faktycznie to prawda, ale bardzo bym chciał, żeby było inaczej. Oceniam jednak to, co widzę w zwiastunie, a jest to odtwórcze i nudne, pachnące przewidywalną treścią, realizowaną wedle mało nowatorskich zabiegów Burtona znanych z kiedyś i wtedy ogranych, a na dodatek bez świadomego, twórczego podejścia do czarnej komedii. Mści się pierwowzór na każdym kroku, więc jeśli faktycznie nie ma się pomysłu na zrobienie sequela, który będzie odkrywczy, to lepiej go nie kręcić. No chyba że się celuje w tzw. średniokrytyczną amerykańską publiczność – wtedy może zażre, zwłaszcza gdy kategoria wiekowa będzie 12+. Wciąż mam Burtona za kogoś więcej niż reklamową franczyzę. Mam nadzieję, że się mylę, lecz co do autoplagiatorstwa jednak nie. Dość jest na nie przykładów, które z zasady nie jest złe, lecz z biegiem lat więżą samego twórcę w znanym i bezpiecznym świecie. Takim, który kiedyś był szczytem nowatorskiej kreatywności, a teraz niepostrzeżenie zmienił się w niemożliwy do wyplucia ogon. Problem w tym, że widać to tylko z zewnątrz, a firmom produkcyjnym w ogóle nie zależy na tym, żeby taki np. Burton odkrył, że mógłby pójść dalej, dopóki jego wizerunek przynosi wystarczające zyski.

Zakładam więc, że najnowszy Beetlejuice zarobi na tyle, żeby uznać go za opłacalny, estetycznie dopracowany, tylko co z artystyczną wartością, która nie powinna być definiowana sentymentem, a tym bardziej tego rodzaju kopiowaniem? Nie wydaje mi się, żeby Tim Burton chciał na emeryturze stać się Andym Warholem świata filmu. Bardziej sam się nie może wyrwać ze świata swoich wzorców, sentymentów i szczęśliwie zrealizowanych celów. Ogon wydaje się smaczny, dopóki nie zacznie przyduszać, a tak ryzykowny sequel jak Beetlejuice Beetlejuice może okazać się dobrym przyczynkiem do rozpoczęcia tej zabawy w bolesną dekonstrukcję Burtonowskich schematów. Jak w przypadku jednak wszelkich zmian, nieprzyjemnie będzie tylko na początku, a w ogólnym rozrachunku widzowie mogą jedynie zyskać albo zniknięcie męczącego reżysera ze świecznika, albo coś nowego spod jego ręki, co sprawi, że wszystkim szczęki opadną z zaskoczenia.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA