KULTOWE filmy z lat 90., o których ZAPOMNIELIŚCIE
Być może zabrzmię jak stetryczały 35-latek, ale doprawdy trudno oprzeć się wrażeniu, że z perspektywy czasu lata 90. jawią się jako ostatni złoty okres Hollywood. Franczyzy i sequele nie zdominowały jeszcze wówczas tej kinematografii, a publiczność bardziej od efektów specjalnych zadziwiały świetnie napisane, wciągające historie. Sformułowanie „film kultowy” można by zastosować właściwie do co dwudziestej produkcji powstałej w tym okresie. Nic zatem dziwnego, że wśród tak wielu znakomitych i inspirujących filmów są również te, które jakimś sposobem większości odbiorców umknęły. Niniejsze zestawienie ma na celu ocalić najciekawsze z nich od zapomnienia.
Więcej czadu (1990)
Więcej czadu Allana Moyle’a to napędzany energetyczną muzyką analogowy, przedinternetowy film stanowiący tour de force najgorętszego nastoletniego aktora 1990 roku – Christiana Slatera. Jego bohater Mark Hunter to nieśmiały nastolatek, który codziennie o godzinie 22.00 przemienia się w megahercowego hakera Twardego Harry’ego i prowadzi piracką audycję radiową skierowaną głównie do uczniów uczęszczanej przez siebie szkoły. Chociaż nikt nie zna prawdziwej tożsamości prowadzącego, ten szybko zaskarbia sobie sympatię rówieśników i wzbudza złość nauczycieli oraz rodziców. Twardy Harry gra swoją ulubioną muzykę, prowokuje oraz rozśmiesza, imitując i rozsyłając w eter dźwięki towarzyszące masturbacji, a przede wszystkim mówi, co mu leży na duszy. Tym samym jak nikt inny rozumie problemy swoich rówieśników, ich ból dojrzewania. Podczas gdy dorośli w filmie Moyle’a ukazywani są w sposób karykaturalny, anarchia nastolatków wydaje się prawdziwa. Uwikłane w konieczność spełniania zachcianek i dostosowywania się do zasad dorosłych stłamszone nastolatki pod wodzą Marka buntują się, pokazują swoją prawdziwą twarz. Więcej czadu jest zatem obrazem celebrującym młodość i młodych, którzy mają światu do zaoferowania zdecydowanie więcej niż potulne trwanie w okowach reguł tworzonych przez dorosłych. Mów twardo! Niech tak będzie! Niech świat się o tobie dowie! Jesteś prawdziwy, wyjątkowy, wolny! Powyższe przesłanie produkcji Moyle’a powinno się ogłaszać również dziś, zwłaszcza w obliczu ogromu samobójstw wśród nastolatków. Robią to zresztą przeróżni blogerzy, vlogerzy i prowadzący podcasty. Świadczy to wyłącznie o tym, że Więcej czadu znacznie wyprzedził swoje czasy i należy go nazywać filmem uniwersalnym. Jak dla mnie ze swoją cudownie eklektyczną ścieżką dźwiękową jest również dziełem kultowym.
Slacker (1990)
Slacker to twór skromny, afabularny i paradokumentalny, w którym odnajdziemy większość cech charakterystycznych późniejszych filmów Richarda Linklatera. Przy budżecie zaledwie 23 tysięcy dolarów okazał się być dziełem trafnie – a może nawet najlepiej spośród innych podobnych tematycznie – portretującym całe pokolenie X. Linklater ukazuje, jak małe momenty przyziemnego życia składają się na coś dużo szerszego i ważniejszego. To niezwykle wyrafinowany, do bólu realistyczny debiut reżyserski jednego z najważniejszych współczesnych twórców kina. Dziwaczna, celebrująca nudę opowieść o lunatykujących na jawie ekscentrykach, których zamknięto w pojęciu generacja X.
W mgnieniu oka (1992)
Teraz czas na moment, w którym większość moich rówieśników oraz przede wszystkim osób ode mnie trochę starszych zaklnie w myślach z pewną dozą aprobaty. Mam na myśli coś w stylu: “O cholera! Rzeczywiście był taki film, widziałem go i był zajebisty!”. W mgnieniu oka był bowiem niezwykle popularnym tytułem krążącym wśród kinomanów na kasetach VHS. Dziś jest jednak produkcją nieco zapomnianą i warto przypomnieć o niej młodszym odbiorcom. W mgnieniu oka Tony’ego Maylama to świetne kino klasy B. Jest tu przecież wszystko, czego od takiego rodzaju filmów oczekujemy: piękne kobiety, duże spluwy, straszny potwór, futurystyczny (2008 rok), zalany wodą Londyn, litry krwi oraz jedyny w swoim rodzaju Rutger Hauer w roli głównej. To efektowna mieszanka horroru, akcji i science fiction, która przywodzi na myśl produkcje Alberta Pyuna. Jeśli nadal nie do końca was to przekonuje, to pomyślcie o filmie Maylama jak o połączeniu Blade Runnera, Predatora i Zabójczej broni. Wynik takiego dodawania nie może oznaczać niczego innego niż kultowe kino.
Empire Records (1995)
Empire Records to młodszy, mniej poważny brat Więcej czadu. Oba filmy łączy temat trudnego dorastania i wspólny ojciec – Allan Moyle. Jeśli jednak wyżej opisywana produkcja z Christianem Slaterem w roli głównej wyrastała raczej z tradycji lat 80., to Empire Records ewidentnie przynależy do czasów ostatniej dekady XX wieku. Produkcja z 1995 roku to zresztą hołd dla tego okresu. Okresu, w którym każdemu momentowi dojrzewania towarzyszyła starannie dobrana muzyka, w którym każdy chciał grać w kapeli, w którym przyjaźnie były trwalsze, praca przynosiła radość i spełnienie, a kradzież w dobrej intencji mogła ujść na sucho. Zobaczycie tu również cudowny sklep muzyczny pełen winyli, płyt CD i kaset magnetofonowych, które można było odsłuchiwać w specjalnych kabinach. Film Moyle’a jest optymistyczny, energetyczny, ale też nieco głupkowaty. W czasie swojej premiery okazał się gigantyczną kasową klapą. Dopiero lata później zyskał w Stanach Zjednoczonych status produkcji kultowej. U nas wydaje się jednak filmem wciąż stosunkowo mało znanym. Na szczęście istnieje możliwość, aby to naprawić, ponieważ Empire Records można znaleźć na platformie Amazon Prime Video. To zresztą wyjątkowa okazja do zaznajomienia się z początkami aktorskimi m.in. Liv Tyler i Renée Zellweger.