search
REKLAMA
Ranking

Z maczetą po plaży w sezonie ogórkowym. Najbardziej zabójcze filmy wakacyjne

Tomasz Bot

29 czerwca 2017

REKLAMA

Uśpiony obóz (Sleepaway Camp, 1983), reż. Robert Hiltzik. Nie śpij, bo cię dopadnie

Kolejny obóz nad jeziorem. Znowu młodzież i personel placówki. Piękno przyrody i morderca, który zabija raz za razem, a wszyscy dookoła i tak myślą, że dochodzi do nieszczęśliwych wypadków. Pośrodku wszystkiego Angela – wyobcowana i wrażliwa nastolatka po ciężkich przejściach. Co z tego wynikło? Mamy tu rzecz na poziomie Podpalenia – solidny slasher, który posiada wszystkie te cudowne składowe (dobry klimat, niezłą scenerię, sporo egzotycznego dla nas amerykańskiego etosu) sprawiające, że na każdym kolejnym obozie dla młodzieży z radością wciągamy w nozdrza zapach jeziora i strachu. Morderstw nie ma zbyt wielu, ale są dobrze wykonane. Polecam zwłaszcza dwa: śmiertelne poparzenie i atak za pomocą gniazda os na człowieka zamkniętego w toalecie.

Poza tym dominują obrazki z życia typowych dla takiego kina figur: miłostki, macanki, głupie żarty i walka o dominację w grupie. Wyróżnia się zakończenie, które zaskakuje i dodaje filmowi oryginalności. Obraz zapoczątkował cykl, w ramach którego nie powstało już nic ciekawego.

Droga bez powrotu (Wrong Turn, 2003), reż. Rob Schmidt. This is the road to hell

Nie napiszę, że jest to hołd dla Teksańskiej masakry czy Wzgórza mają oczy; byłoby to nadużycie i pewna przesada. Droga bez powrotu zmierza z tamtego kierunku (górzysto-teksaskiego), ale poza tym to po prostu sprawnie zrobiony produkt, który przede wszystkim miał swoje zarobić, ściągając przed ekrany miłośników staroszkolnej masakry.

Cóż, założenia zostały spełnione. Los styka ze sobą grupę młodzieży i lekarza. Wszyscy są w podróży i trafiają przypadkiem w podejrzane okolice – z (oczywiście!) uroczą stacją benzynową jako przedsionkiem piekła. Muszą połączyć siły, by przetrwać na terenie należącym do rodziny zmutowanych kanibali.

Oto tytuł, który fabularnie zapożycza się w kinie sprzed dekad, a od siebie daje sprawną realizację i szybką akcję. Obiera też bardziej zachowawczy kierunek: makabra i krew – owszem, ale bez festiwalu gore; klimat osaczenia i śmiertelnej pułapki – jak najbardziej, lecz bez podtapiania widza w beczce z mentalną ohydą. Filmowa rodzinka to galeria okrutnych brzydali, uzbrojonych w łuk, siekiery czy kawałki drutu. Nie oznacza to jednak, że  miastowi pozostają bierni. Nie, nasi bohaterowie staną do walki z mutantami, w wyniku czego otrzymamy survivalowe widowisko pełne biegania, strzelania i skradania się.

Droga bez powrotu ma niezłe zdjęcia, niezłą muzykę i bohaterów, których da się znieść. Klimat jest zacny, sceneria wielkich lasów – efektowna i dobrze wykorzystana. Ostre narzędzia w rękach zwyroli, krótkie spodenki na udach dziewczyn – wszystko na swoim miejscu. Widzowie polubili ten sympatyczny horror, więc dorobiono cztery kolejne odcinki. Seria szybko zamieniła się w szkaradnego mutanta – nie dotykajcie ich nawet zdalnie sterowanym kijem. Jedynka występowała także pod tytułem Zły skręt.

Eden Lake (Eden Lake, 2008), reż. James Watkins. Dzieciaki, kłopoty i my

Michael Fassbender – już po dużym sukcesie filmu Głód, ale jeszcze przed Prometeuszem, więc w pół kroku ku wielkiej sławie – pojawił się w brytyjskim obrazie, który został wysoko oceniony przez miłośników thrillerów. Mam wrażenie, że obecnie aktor nie próbowałby już swoich sił przy tak niszowej i chropawej produkcji.

Steve i Jenny wyjeżdżają za miasto, żeby odpocząć. Zamiast spokoju znajdują śmiertelne zagrożenie. Banda agresywnych, bezwzględnych dzieciaków zamieni ich życie w piekło.

Dlaczego? Właściwie dlatego, że chcą i mogą to zrobić. Głębszych przyczyn możemy się tylko domyślać. Przytłaczające, na wskroś brytyjskie kino. Realistyczne (mimo pewnych potknięć), ponure i zupełnie na serio. Napięcie nie spada ani na chwilę, a wylewająca się z ekranu agresja domaga się pytania o przyczyny. Eden Lake to konsekwentna wycieczka w mroczne rejony umysłu i policzek wymierzony w poczucie bezpieczeństwa i zadowolenia. Chwilami czuć tu Teksańską masakrę, chwilami drapieżność kina Kena Loacha. Z jednej strony tak mógłby wyglądać koszmar senny przeżartego mieszczucha, z drugiej – pechowy dzień każdego z nas.

Poza dobrym Fassbenderem mamy tu jeszcze kapitalną Kelly Reilly i przerażające w swym autentyzmie role dziecięce (przy tych postaciach Jason wydaje się lekko flegmatycznym introwertykiem). Identyfikacja z zaszczutymi bohaterami wypruwa fizycznie i psychicznie. Filmowy cios w jak najbardziej realne bebechy.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA