TWIN PEAKS. The Return – Part 8, czyli najbardziej odjechana godzina w historii telewizji
W poprzednim odcinku #2: TWIN PEAKS. The Return – Part 8, czyli najbardziej odjechana godzina w historii telewizji
Na początku lat 90. XX wieku widzowie amerykańskiej telewizji zapragnęli nowych wrażeń. Tradycyjna formuła, którą reprezentowały dwa największe odcinkowe hity lat 80., czyli Dynastia lub Dallas, wyczerpała się. Potrzebne było coś świeżego, uzależniającego, innego niż wszystko, co pokazywała dotąd telewizja. Marzenie widzów ziściło się dość szybko, bo już 8 kwietnia 1990 roku otrzymali pierwszy odcinek zrodzonej w umysłach Davida Lyncha i Marka Frosta najbardziej chorej, pokręconej i dziwnej opery mydlanej w dziejach. Ryzyko stacji ABC związane z zakupem serialu, o którym wiedzieli zaledwie tyle, że będzie opowiadał o mrocznych sekretach mieszkańców małej miejscowości pachnącej cholernie dobrą kawą i daglezjami opłaciło się. Produkcja stała się fenomenem na skalę światową. Miasteczko Twin Peaks uwodziło, fascynowało, a także testowało odporność telewizyjnego widza. Jeśli wierzyć plotkom, w serial Lyncha i Frosta „wkręcił się” m.in. Michaił Gorbaczow, który przy każdej sposobności wypytywał George’a Busha, czy wie, kto zabił Laurę Palmer.
CZY TO WAŻNE, KTO ZABIŁ LAURĘ PALMER?
Davidowi Lynchowi i Markowi Frostowi zależało na tym, aby kryminalna zagadka skupiona wokół znalezionej przez Pete’a Martella (Jack Nance) martwej dziewczyny w plastikowym worku być może nigdy nie została rozwiązana. Zupełnie inaczej na tę kwestię patrzeli jednak włodarze stacji ABC. Wymusili więc na Lynchu i Froście, aby w drugim sezonie serialu ujawnili tożsamość mordercy. Twórcy Miasteczka Twin Peaks przystali na żądania ABC i w rewelacyjnym siódmym odcinku drugiej serii rozwikłali tajemnicę, którą żyły dotychczas miliony widzów. Od tego momentu wszystko się posypało. Notowania serialu, który zrewolucjonizował telewizję spadły na łeb, na szyję. Okazało się bowiem, że zagadka zabójstwa Laury (Sheryl Lee) nigdy nie była w produkcji Lyncha i Frosta kwestią pierwszorzędną. Jej śmierć była przecież jedynie pretekstem do niezwykle skomplikowanej opowieści o walce dobra ze złem, na którą być może widzowie początku lat 90. nie byli jeszcze gotowi. W 2017 roku, czyli ponad 25 lat po słynnym zakończeniu drugiego sezonu, Twin Peaks wróciło, a Lynch z Frostem udowodnili po raz kolejny, że w całym tym szaleństwie zupełnie nie chodziło wyłącznie o to, kto zabił Laurę. Najdobitniej ukazuje to ósmy odcinek Twin Peaks: The Return, który chyba najlepiej oddaje to, co o nowej serii jeszcze przed jej premierą mówił dyrektor stacji Showtime, David Nevins. Oświadczył on bowiem, że nowy sezon będzie niczym czysta heroina.
GOTTA LIGHT?
Ósmy epizod trzeciego sezonu Twin Peaks dzieli się na cztery segmenty, które tylko z pozoru nie mają ze sobą nic wspólnego. W rzeczywistości bowiem łączy je wszystko. Pierwsza dwie sekcje odcinka rozgrywają się w czasie rzeczywistym. Ray Monroe (George Griffith) strzela do złego sobowtóra Coopera (Kyle MacLachlan). Ten pada na ziemię i nagle z lasu wyłaniają się straszne zjawy (Woodsmen), które zaczynają rozmazywać krew postrzelonego po jego ciele. W wyniku ich działań z ciała złego Coopera wydobywa się mięsisty przedmiot, w którym można zauważyć twarz BOBa. Następnie przenosimy się do Roadhouse na występ zespołu Nine Inch Nails, który wykonuje specjalnie napisany na potrzeby serialu utwór She’s Gone Away. Po piosence wracamy do postrzelonego sobowtóra. Okazuje się, że mężczyzna przeżył atak Raya. To, co w ósmym odcinku Twin Peaks: Return jest najciekawsze rozgrywa się na długo przed wyżej wymienionymi wydarzeniami. Trzeci i czwarty segment epizodu Gotta Light? przenoszą widzów do lat 40. i 50. XX wieku i powodują, że przemienia się on w najpewniej najbardziej awangardową, najoryginalniejszą i jednocześnie najtrudniejszą serialową godzinę w historii telewizji.
16 lipca 1945 roku o godzinie 5:29:45 w pobliżu miasta Alamogordo w Nowym Meksyku miało miejsce wydarzenie, które nieodwracalnie zmieniło świat. Po raz pierwszy w historii ludzkości eksplodowała bomba atomowa. Amerykańska operacja o kryptonimie Trinity powiodła się, a nawet przeszła najśmielsze oczekiwania wojskowych oraz naukowców. Grzyb atomowy o wysokości 12 kilometrów, przenikająca światłość i niewyobrażalny huk wprawiły świadków tego zdarzenia w osłupienie. Chociaż byli tacy, którzy poczuli wtedy obecność Boga, to doprawdy trudno uwierzyć, że Ten chciałby mieć z tą eksplozją cokolwiek wspólnego. Test bomby atomowej na poligonie White Sands posłużył Lynchowi i Frostowi do rozwinięcia mitologii serialu, a właściwie do przedstawienia genezy najważniejszych postaci całej serii. Za sprawą hipnotyzujących obrazów i przy akompaniamencie Trenu – Ofiarom Hiroszimy Krzysztofa Pendereckiego zagłębiamy się w samo serce eksplozji. Ludzki akt niespotykanej dotąd destrukcji powołuje do życia BOBa (Frank Silva), który okazuje się jednym z elementów wymiocin kształtu zwanego Eksperymentem (Erica Eynon).
Wszystkie opisane powyżej wydarzenia z uwagą i niepokojem (chyba, bo nie daje tego po sobie poznać) obserwuje Gigant (Carel Struycken), teraz noszący imię ??????? (zgodnie z napisami końcowymi odcinka), który wraz z Senoritą Dido (Joy Nash), prawdopodobnie po to, aby ochronić ludzkość, wysyłają na Ziemię złotą kulę z wizerunkiem Laury Palmer.
Ostatni segment ósmego epizodu to już rok 1956. Jesteśmy świadkami randki dwojga młodych ludzi, a także serii wstrząsających ataków Leśników z papierosami w ustach, którzy wciąż zadają jedno dziwne pytanie: „Gotta Light?”. Następnie jeden z nich dostaje się do budynku radiostacji KPJK, zabija prowadzącego audycję i nadaje przez mikrofon komunikat, który powoduje utratę przytomności u wszystkich słuchających. Na sam koniec odcinka stworzenie będące skrzyżowaniem żaby i ćmy wpełza do ust dziewczyny, którą widzieliśmy wcześniej podczas spotkania z chłopakiem.
Odcinek ósmy trzeciego sezonu serii Twin Peaks całkowicie podzielił publiczność. Najpewniej ostatecznie odrzucił tych widzów, którzy oglądali The Return z powodu nostalgii i tęsknoty za starymi znajomymi ze słynnego małego miasteczka. Przekonał natomiast większość fanów odjazdów Lyncha i mrocznych, eksperymentalnych klimatów. Epizod Gotta Light? jest bowiem interesującym, awangardowym, mistycznym doświadczeniem, który bardziej aniżeli obrazami, przeraża przede wszystkim swoją enigmatycznością. To surrealistyczny, pozostający w głowie na zawsze, hipnotyzujący sen o złu, o ostatecznej utracie niewinności, który przypomina dziwaczną kombinację Drzewa życia, Małego księcia i filmów science fiction z lat 50. XX wieku. To ponadto odcinek, który dowodzi, że śmierć Laury Palmer była po prostu potrzebna i zupełnie nieważne było, kto stał za jej morderstwem, ponieważ ktokolwiek okazałby się być zabójcą i tak zobaczyłby w swoim lustrzanym odbiciu niezapomnianą twarz BOBa, twarz prawdziwego zła.