EINSTEIN I BOMBA. Science fiction, które spełniło się w rzeczywistości
Netflix coraz poważniej inwestuje w filmy dokumentalne. Po produkcji o Aleksandrze Wielkim do streamingu trafił kolejny równie ważny tytuł o Albercie Einsteinie. Jest to coś w rodzaju biografii, ale traktującej o kilku aspektach życia wielkiego naukowca – jego odkryciach w kontekście zrzucenia bomby atomowej na Hiroszimę i Nagasaki, jego stosunku do nazizmu oraz działalności politycznej, od której za wszelką cenę chciał uciec, lecz mu się to wtedy nie udało. Mamy szczęście, że Albert Einstein żył w czasach nam aż tak nieodległych, gdy istniała fotografia i film, i że dużo pisał, nie tylko o nauce, lecz również o świecie, ludzkiej moralności, kulturze i historii. Tę schedę po nim wykorzystał teraz Netflix w drobnym, lecz jakże znaczącym wycinku, żeby opowiedzieć nam o pewnej wstydliwej porażce tego historycznie wielkiego naukowca. Porażce, z której wciąż nie wyciągnęliśmy prawidłowych wniosków.
Einstein paradoksalnie zawsze uciekał od rozgłosu. Chciał sobie spokojnie pracować w jakimś cichym kącie i badać naturę wszechświata. To jednak okazało się niemożliwe już na początku XX wieku, gdy sformułował zasady Teorii Względności, przez co związał swoje życie na zawsze z polityką, która w tamtych czasach w historii Europy obawiała się terminu „względność”. Einstein nie poprzestał na tej jednej teorii. Obserwował i odkrywał naturę rzeczywistości, równocześnie coraz głośniej dając o sobie znać poprzez swoje odkrycia. Problem w tym, że żył w Niemczech i był Żydem, a po przegranej I wojnie światowej w jego „ojczyźnie” coraz trudniej było żyć jako Żyd mówiący coś o atomach i względności. Rodzący się nazizm nienawidził wszystkiego, co relatywne, zależne od interpretacji i niestałe, bo te cechy zagrażały jego szowinistycznemu istnieniu. Einstein więc czy chciał tego, czy nie, został wplątany w politykę przez swoje teorie. W końcu musiał uciekać z Niemiec. Zawsze był pacyfistą, ale w pewnym momencie swojego życia stwierdził, że niemożliwe jest uciekać w odmawianie udziału w walce. Nawet pacyfizm dociera do takiego momentu, że musi przeciwstawić się nienawistnej sile z energią jeszcze większą, inaczej świat pogrąży się w wojnie, i nie ostanie się w nim żadne państwo oparte na wolności i dobrostanie jednostki. Cena jednak za to przeciwstawienie się czasami jest nie do przewidzenia wysoka, z czego Einstein nie zdawał sobie w pewnym momencie sprawy, zwłaszcza gdy podpisywał list do Roosevelta z prośbą o intensyfikacje prac nad bombą atomową, czego potem żałował i uważał za swoją największą pomyłkę, spowodowaną wyłącznie strachem przed tym, że Niemcy pierwsi stworzą ten rodzaj broni. I na tym głównie skupia się dokument Netflixa, na tej rozterce, a może sprzeczności, którą Einstein pod koniec życia w sobie boleśnie dostrzegł.
Dla obiektów lub świadomych obserwatorów, dla wszystkiego generalnie, co się porusza z różną prędkością, również czas płynie w innym tempie. Czasu nie da się zdefiniować, ale można go doświadczyć i opisać. Czas jest względny. Rozciąga się i kurczy. Godzina dla nas na Ziemi może być stuleciem na innej planecie i odwrotnie. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość więc to tylko iluzja. Nie ma zasadniczej różnicy między masą a energią. Energia równa się masie pomnożonej przez prędkość światła do kwadratu, zatem bardzo nikłą masę da się zamienić na ogromną ilość energii. Masa i energia są różnymi przejawami tego samego fenomenu. Tak więc brama do świata filmowej fantastyki naukowej została paradoksalnie otwarta przez te teorie Alberta Einsteina. Jeśli do tych odkryć dołożymy udowodnienie istnienia atomów i opisanie natury światła, otworzyła się także w realu brama do stworzenia bomby atomowej, a przecież bohater naszego dokumentu był radykalnym pacyfistą. Sądził, że niemożliwe jest za jego życia praktyczne udowodnienie tezy, że da się z niewielkiej masy stworzyć tak dużą ilość energii zdolną do zabicia w jednym momencie kilkudziesięciu tysięcy osób.
Dokument Netflixa od wypowiedzi do wypowiedzi, od starego kadru do zrekonstruowanych fabularnie scen z udziałem aktorów pokazuje, jak Einstein się miotał między swoją wyidealizowaną wizją pokojowej nauki, a jej morderczym wykorzystaniem w czasie II wojny światowej i później, gdy USA i ZSRR walczyły ze sobą o supremację nad światem. Kanwą tej opowieści stały się dwa miejsca, zwizualizowane na potrzeby dokumentu, lata 30. Roughton Heath w Norfolk w Anglii jako część majątku komandora Lockera-Lampsona oraz rok 1955, czyli ostatni rok życia naukowca w Princeton, New Jersey. To tu Einstein spotyka się z wizualizacją japońskiego dziennikarza Katsu Harą i dokonuje czegoś w rodzaju spowiedzi, podsumowania swojej odpowiedzialności za bombę atomową oraz generalnie za rolę nauki w ludzkiej cywilizacji. W rzeczywistości korespondowali, ale w tym przypadku warto było stworzyć aktorski wizerunek Hary, by mocniej dotrzeć do widzów. Produkcja trwa godzinę i 16 minut, więc odpowiednio, żeby nakreślić problem, pozwolić na refleksję i jednocześnie nie zmęczyć. Nie jest to film popularnonaukowy, a raczej biograficzny, nastawiony na prezentację aspektu życia Einsteina, który ma znaczenie dla naszej dzisiejszej cywilizacji oraz dla odbioru postaci naukowca, który jest przecież ikoną nie tylko nauki, ale i popkultury, wykorzystywaną m.in. w kinie science fiction.
Science fiction często posługuje się motywem totalnej zagłady oraz koncepcji broni do niszczenia całych planet, która jest tak naprawdę modyfikacją naszej dzisiejszej broni atomowej. Oto najważniejszy wkład w rozwój katastroficznego gatunku SF, jaki stworzył poniekąd Einstein, chociaż na różnych etapach życia zmieniał zdanie co do zakresu wpływu swoich teorii na możliwość powstania broni atomowej. Pod koniec życia jednak nie zaprzeczał, że nie tyle jego działalność naukowa, co polityczna, mogła przyczynić się do przyspieszenia prac nad bombą, chociaż chyba w tym zakresie swojej działalności Einstein przecenił swój wkład. Przecież to Oppenheimer kontrolował przebieg prac, a Einsteina całkowicie od nich odsunięto, uznając go za element niebezpieczny z powodu pacyfistycznych poglądów i skłonności do wypowiadania się w tematach pozanaukowych w sferze społecznej. Dokument Netflixa Einstein i bomba aż tak mocno nie akcentuje tego, aczkolwiek mocno skupia się na interpretacji refleksji naukowca na temat bomby atomowej, roli nauki oraz sposobów wykorzystania jej do zaprowadzenia pokoju na świecie. I trzeba przyznać, że montażowo, dialogicznie i aktorsko (Aidan McArdle jako główny bohater) robi to świetnie. Znając wizerunek Einsteina, czytając jego wypowiedzi, oglądając z nim filmy, widzowie mogą się poczuć, jakby faktycznie obcowali z przywróconym do życia geniuszem. Refleksja jednak, jaką ten wybitny człowiek snuje nad życiem i otoczeniem, nie jest pełna radości, a raczej przegranej. Wygląda na to, że jednak nie ma innego sposobu, żeby wprowadzić pokój na świecie. Trzeba go krwawo wyrąbać ostrymi toporami, inaczej każdy pacyfista i zwolennik obywatelskich wolności zawiśnie na hakach nacjonalistów i szowinistów jako przykład tych elementów wywrotowych, które trzeba eksterminować, bo są szkodliwe, bo chcą za dużo dla innych. A im w rzeczywistości nic się nie należy, prócz zuniformizowanego życia i pracy do śmierci ponad siły dla opływającej w zbytek kasty podłych rządzących. Zrzucenie bomby atomowej nie oznacza nic więcej ponad to, że wygrano wojnę, ale nie pokój. Jeśli nie zmienimy swojego podejścia do polityki, ludzkość czeka zniszczenie – NIKT TYCH SŁÓW EINSTEINA NIE ZROZUMIAŁ RÓWNIEŻ DZISIAJ. A, jak dodaje Einstein, skoro przyszłe pokolenia tego nie zrozumieją, nie będą racjonalniej myśleć, to niech idą do diabła.