search
REKLAMA
Zestawienie

Świetne, ale NIEDOCENIANE ekranizacje Marvela (nie tylko z MCU)

Swoje najlepsze lata MCU ma już za sobą i nie wydaje się, żeby w obecnych planach rozwoju uniwersum Marvela była jakaś produkcja, która byłaby w stanie to zmienić.

Odys Korczyński

17 kwietnia 2025

REKLAMA

Swoje najlepsze lata MCU ma już za sobą i nie wydaje się, żeby w obecnych planach rozwoju uniwersum Marvela była jakaś produkcja, która byłaby w stanie to zmienić. Jest to konsekwencja polityki tematycznej, którą przyjęła firma, niezbyt przejmując się widzami, lecz dążąc do maksymalizacji zysków w jak najbardziej szerokiej grupie wiekowej odbiorców. Można powiedzieć, że MCU skończył się po śmierci Thanosa. Z sentymentem więc powracam do tamtych czasów heroicznego tytana, żeby przypomnieć sobie te lepsze i gorsze momenty. Są wśród nich również produkcje ocenione niesprawiedliwie lub takie, które przeszły trochę niezauważone w porównaniu z najpopularniejszymi filmami w postaci np. Wojny bez granic. A dla fanów MCU ważna informacja. Jak zwykle w moich tekstach na temat MCU piszę na jego temat oraz zawieram w zestawieniu informacje o filmach, które formalnie nie są jego częścią, natomiast postaci, które w nich wystąpiły, weszły w jego skład w późniejszym terminie.

„Thor: Miłość i grom”, 2022, reż. Taika Waititi

Wciąż uważam, że każdy seans tego Thora jest lepszy od poprzedniego i to nie tyle do analizy ze znajomymi, ile do samotnego oglądania, kiedy ma się akurat męski, samotny wieczór. Thor: Miłość i grom to jak do tej pory najlepszy film w MCU, nie licząc Wojny bez granic i Wilkołaka nocą. Jest jednak z tą wersją Thora problem. MCU nie potrzebuje takiego Thora, nigdy nie potrzebowało, co widać, im więcej czasu upływa od premiery filmu Taiki Waititiego. Thor w tej stylistyce blokuje MCU w dalszym rozwoju, a i ono w dotychczasowej formie blokuje Thora, traktując go jak klauna w zespole Avengers. Za co hejtują najnowszego Thora? Za nietuzinkowe podejście do superbohaterskiego zadęcia. Taika Waititi nareszcie tę lekkość osiągnął, nie tracąc wartości dramatycznej historii.

REKLAMA

„Spider-Man 3”, 2007, reż. Sam Raimi

Zgadzam się, że Spider-Man 3 nie jest niedoskonały, ale nie brak mu ambicji. Nie można go całkowicie zignorować. To film zbyt długi i przeładowany wątkami pobocznymi, a postacie Eddiego Brocka (Topher Grace) i Gwen Stacy (Bryce Dallas Howard) sprawiają wrażenie, że skorzystałyby na tym, gdyby zostały wykorzystane w innym filmie.  Sam Raimi stworzył kilka naprawdę pięknych momentów, takich jak geneza Sandmana czy też pożegnanie Petera z Harrym Osbornem. Spider-Man 3 posiada również niezapomnianą scenę taneczną „emo Petera Parkera”, która miała być celowo kiczowata.

„Thor”, 2011, reż. Kenneth Branagh

Zbyt wiele fantasy, a za mało science fiction, poza tym Thor nie był wtedy aż tak znaną postacią w MCU. Musiał dopiero mozolnie zbudować swoją pozycją, a i tak został uznany za błazna nie z tego świata. Dramatycznie, montażowo i reżysersko film znakomicie ulepiony przez doświadczonego twórcę, który odnajduje się w każdym gatunku wypowiedzi filmowej. Ciekawe, na ile nazwisko Branagha zadziałało pozytywnie lub negatywnie na recepcję Thora? Nie mam jednak wątpliwości, że historia jest piękna. Thor jest przedstawiony jako dumny, arogancki i krwiożerczy wojownik, który pragnie zostać królem. Kiedy jego głupota niemal pogrąża królestwo w wojnie, Odyn wygania swojego syna. Thor uczy się pokory po spotkaniach ze śmiertelnikami i odzyskuje swoją moc.

„Incredible Hulk”, 2008, reż. Louis Leterrier

Wszystko przez Marka Ruffalo. Jego Hulk, chociaż nieco cały czas w cieniu, okazał się idealnie przyswajalny dla widowni i wyparł innych aktorów. Dlatego m.in. Niesamowity Hulk zajął tak niskie miejsce w rankingu filmów MCU, zgodnie z oceną wielu fanów Marvela. Odbiorcy po prostu wolą przedstawienie Bruce’a Bannera zaprezentowane przez Marka Ruffalo. Edward Norton poniósł tutaj aktorską klęskę. Nie mam wątpliwości, że Ruffalo świetnie wciela się w tę rolę, ale pomogły mu też efekty specjalne, Norton dał nam jednak inną perspektywę Hulka – mroczniejszą, bardziej kontemplacyjną postać, która szuka odpowiedzi, kim jest. Jeśli oglądać Niesamowitego Hulka jako samodzielny film bez kontekstu MCU, wypada naprawdę świetnie.

„Hulk”, 2003, reż. Ang Lee

Hulk Anga Lee to taka wersja kanoniczna genezy zielonego superbohatera, a reżyser opowiedział ją bardzo dojrzale, uznając duże znaczenie Davida (Nick Nolte) w polimorficznej z natury decyzji o staniu się herosem. Eric Bana i Nolte świetnie poradzili sobie z tchnieniem w swoje postaci dramatyzmu, pokazując, jak choroba psychiczna Davida może wpłynąć na życie jego syna. Ang Lee wykorzystał również nieuczciwość Thadeusa Rossa (Sam Elliott), aby bezpośrednio skrytykować politykę wojskową większości krajów, które uważają się za supermocarstwa. Ciekawa ideologiczna decyzja, bo Hulk miał premierę przecież w 2003 roku, a właśnie wtedy wybuchła II wojna w Zatoce perskiej. Być może to zaważyło na tym, że film dzisiaj już jest nieco zapomniany.

„Wilkołak nocą”, 2022, reż. Michael Giacchino

Ten film w MCU jest ewenementem, nie pasuje do uniwersum, a zarazem jest jednym z najlepszych pod względem artystycznym. Na uwagę zasługuje forma, montaż, narracja oraz gra aktorska Gaela Garcíi Bernala i Laury Donnelly. Wilkołak nocą to godne nawiązanie do filmów o duchach i potworach z pierwszej połowy XX wieku. Może więc dlatego nie zyskał należytej popularności w MCU? Nie ma w nim dosłownie nic, co by dotyczyło Uniwersum. Natomiast jeśli ktoś chce oglądać film ze względu na jego wartość, to zachęcam, zwłaszcza scena ze spływającą po ekranie krwią jest godna uwagi, ale całość historii również dowodzi, że Marvel potrafi robić dobre filmy, jeśli tylko zerwie z szablonem superbohaterskim.

„Strażnicy Galaktyki vol. 2”, 2017, reż. James Gunn

Najniżej oceniania z całej trylogii, niesłusznie, gdyż o wiele bardziej pomysłowa niż część pierwsza. Problem utkwił jednak chyba w abstrakcyjności Ego, antagonisty, którego zagrał aktor przez niektórych łączony z kinem science fiction o wiele twardszym i generalnie poważniejszym dramatycznie. Mam na myśli oczywiście Kurta Russella. No i co to za pomysł, że Peter Quill tak tęskni za ojcem? Czy to nie ujmuje mu superbohaterskiej godności? Z pewnością nie, ale skądś te najniższe oceny z całej serii musiały się wziąć.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA