search
REKLAMA
Zestawienie

STRACONE ARCYDZIEŁA. Najsłynniejsze zaginione filmy

Jacek Lubiński

18 września 2018

REKLAMA

Humor Risk (aka Humorisk, 1921)

Niema krótkometrażówka to debiut braci Marx. Ten zaledwie dwudziestominutowy filmik miał się odznaczać tym, że nie byli to jeszcze ci bracia, których świat poznał w osiem lat później dzięki Orzechom kokosowym. Nie tylko więc na ekranie nie było żadnego z ich ikonicznych wcieleń, ale też fabularnie w ogóle ze sobą nie współpracowali na przekór wszystkiemu i wszystkim. Tytuł nawiązywał do wcześniejszego o rok dramatu z Fannie Hurst, ale w przeciwieństwie do niego nie był ponoć zbyt dobry i skończyło się na jednym tylko, zamkniętym w dodatku, pokazie. Według plotek kopię filmu miał spalić w przypływie emocji Groucho. Inne wersje mówią natomiast o zupełnie przypadkowym wyrzuceniu szpuli z taśmą. Jak by nie było, gdzieś w tym wszystkim na pewno kryje się jakiś żart.

Dracula’s Death (Drakula halála, 1921)

Węgierska wersja przygód słynnego hrabiego-wampira i zarazem jego pierwsze w historii ekranowe wcielenie (tu o twarzy Erika Vanko). Wersja hollywoodzka do kin weszła dekadę później, a i Niemcy ze swoim Nosferatu dopiero czekali na premierę, zatem był to niemały sukces naszych ziomków z południa (choć w 1920 roku podobno Rosjanie nakręcili własną wersję, również zaginioną). Inna sprawa, że fabuła jedynie nawiązywała do powieści Brama Stokera. I choć film spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem, to bardzo szybko został przemontowany na rzecz kolejnych pokazów. Być może to przyczyniło się do tego, że przepadł równie nagle, przypuszczalnie nigdy nie docierając nawet za ocean.

Hollywood (1923)

Bodaj pierwsza w historii próba zdemitologizowania fabryki snów. Fabuła oparta na motywie amerykańskiego snu – czyli przybycie do Los Angeles nikomu nieznanej dziewczyny, która chce zostać gwiazdą (ale kompletnie jej to nie wychodzi) – była tu ponoć pretekstem do pokazania w jednej produkcji jak największej liczby ówczesnych gwiazd. I rzeczywiście, zagrało ich tu aż ponad trzydzieści, w tym m.in. Mary Astor, Charles Chaplin, Cecil B. DeMille, Douglas Fairbanks, Mary Pickford i Pola Negri. Już sam ten fakt czyni z Hollywood nie lada gratkę dla kinomanów. Niestety, obecnie wiadomo tylko tyle, że film istniał i liczył sobie osiem szpul z taśmą, czyli trwał około półtorej godziny. Aha, grająca w nim główną rolę Hope Drown faktycznie nie zrobiła kariery.

Wielki Gatsby (1926)

Pierwsza adaptacja kultowej powieści F. Scotta Fitzgeralda powstała jeszcze przed prawdziwym boomem na tę historię. Być może dlatego w chwili premiery nie cieszyła się zbytnią popularnością i przez brak zainteresowania dość szybko zniknęła z radarów. Pomimo wielu prób nigdy nie udało się w czasach współczesnych namierzyć żadnej istniejącej kopii tego trwającego 80 minut filmu z Warnerem Leroyem Baxterem w roli tytułowej. Przetrwał jedynie jego zwiastun oraz kilka pojedynczych zdjęć i plakatów.

Londyn po północy (1927)

Raz jeszcze Lon Chaney – tym razem u późniejszego twórcy Dziwolągów, Toda Browninga. Jak można się domyślić, był to film grozy. Osadzony w stolicy Anglii, prawił o nierozwiązanej sprawie śmierci i podejrzanym, groteskowym indywiduum przypominającym skrzyżowanie Drakuli z Kubą Rozpruwaczem. Produkcja ta rozbiła bank, zarabiając w kinach ponad milion dolarów, a postać Chaneya stała się tak popularna, że wypuszczono nawet serię figurek z jego podobizną. Niestety ostatnia znana kopia filmu spłonęła w latach 60. podczas pożaru w archiwach studia MGM i od tej pory istnieje jedynie w formie liczącej sobie 45 minut rekonstrukcji na podstawie materiałów promocyjnych. W 1935 roku Browning przygotował dźwiękowy remake pod tytułem Znak wampira, w którym zagrali Béla Lugosi i Lionel Barrymore. Nie był to jednak sukces tego samego kalibru, a w dodatku film został pocięty przez włodarzy wytwórni, zatem i w tym wypadku można pisać o niepełnym dziele.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA