search
REKLAMA
Zestawienie

STRACONE ARCYDZIEŁA. Najsłynniejsze zaginione filmy

Jacek Lubiński

18 września 2018

REKLAMA

Mówi się, że kino daje nieśmiertelność. O tym, jak błędne jest to rozumowanie, przekonuje liczba filmów, których już nikt nigdy nie obejrzy, bo albo zostały zniszczone, albo też zaginęły w odmętach historii. Szacuje się, że takich bezpowrotnie straconych produkcji są tysiące, a może nawet setki tysięcy. Około połowa amerykańskich filmów nakręconych przed 1950 rokiem zniknęła na zawsze. Ten los podzieliło także jakichś 80–90% kina niemego. Z tej potężnej liczby Brytyjski Instytut Filmowy uzbierał 75 najbardziej poszukiwanych tytułów. Nie powtarzając za nimi, przybliżamy jeszcze 15 innych produkcji, o których dziś możemy jedynie poczytać. Kolejność chronologiczna.

Gang Kelly’ego (1906)

Jeden z pierwszych filmów australijskich i zarazem pierwszy pełnometrażowy film na świecie. Opowiadająca historię gangstera Neda Kelly’ego (i ponoć najbliższa prawdy) produkcja była dużym sukcesem artystyczno-finansowym, walnie przyczyniając się do rozwoju podobnych projektów o bohaterach wyjętych spod prawa. Tym dziwniejsze, że przez blisko siedemdziesiąt lat uważana była za zaginioną w akcji. Od tego czasu zdołano odzyskać jednak 17 minut z godziny materiału. Niewiele i do pełnoprawnej rekonstrukcji daleko, ale zawsze coś.

The Life of General Villa (1914)

Prawdziwy rarytas historyczny, powstały bowiem jeszcze za życia słynnego generała i w dodatku nakręcony z udziałem samego zainteresowanego. Rewolucjonista z jednej strony odgrywał przed kamerą wyreżyserowane scenki i odtwarzał swoją codzienność, a z drugiej pozwolił filmowcom kręcić prawdziwe bitwy, w których brał udział. A wszystko w zamian za potrzebne jego armii pieniądze. Za produkcję filmu odpowiadał nie mniej słynny D.W. Griffith, a za reżyserię Raoul Walsh. Tym większa szkoda, że do naszych czasów przetrwały jedynie nieliczne fotografie z planu oraz strzępki nieuporządkowanych, być może odrzuconych scen. Villa zginął dziewięć lat po ich nakręceniu.

A Daughter of the Gods (1916)

Fantastyka mocno nacechowana erotyką. Film był głośny ze względu na udział w nim australijskiej pływaczki Annette Kellermann, która jako pierwsza w dziejach ruchomego obrazu odważyła się nakręcić w pełni roznegliżowaną scenę w przepięknej scenerii wodospadu. A ponieważ miała się czym pochwalić, toteż kontrowersje były spore. Oprócz jej nagiego ciała publika kuszona była także podwodnymi ujęciami oraz niebotycznym jak na owe czasy budżetem projektu, który kosztował aż milion dolarów. Lecz wpływy z kinowych kas zdołały zwrócić tę sumę – i to pomimo faktu, że całość trwała aż trzy godziny (!). Obecnie możemy oglądać jedynie dziesięciominutową rekonstrukcję fabuły, stworzoną z pozostałych po filmie zdjęć i materiałów promocyjnych.

Kleopatra (1917)

Dwugodzinna produkcja za pół miliona zielonych z Thedą Barą w roli tytułowej, która filmem tym utrwaliła swój wizerunek symbolu seksu tamtych lat. Do chwili obecnej przetrwało tylko kilka fragmentów taśmy, wobec czego nieznany jest nawet cały przebieg fabularny tego cuda. Choć wiadomo, że film był oparty po części na powieści Henry’ego Ridera Haggarda z 1889 roku, a częściowo na szekspirowskiej tragedii Antoniusz i Kleopatra. Swego czasu duży sukces kasowy, choć też i ofiara cenzury. I to po części właśnie ona zabiła to dzieło, gdyż po wejściu w życie Kodeksu Haysa uznane zostało za zbyt obsceniczne i zamknięte w archiwach wytwórni Foxa, gdzie w 1937 roku ostatnie znane kopie strawił pożar. Podobnie żywot skończyło zresztą wiele innych filmów, które Bara nakręciła dla tej wytwórni.

The Miracle Man (1919)

Ambitne kino z kryminalną otoczką i Lonem Chaneyem w roli głównej. Olbrzymi hit kasowy, który w dużej mierze uczynił z aktora gwiazdę i zachęcił studio Paramount do nakręcenia remake’u jeszcze w latach 30. Oparta zarówno na powieści, jak i sztuce o tym samym tytule produkcja pewnego dnia po prostu przepadła bez śladu. Dziś istnieją jedynie dwa fragmenty filmu, trwające razem zaledwie trzy minuty. Co śmieszniejsze, oba pochodzą z dwóch różnych dokumentów poświęconych historii samej wytwórni.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA