Śmiertelnie GŁUPIE filmowe ZGONY
Jack „Jackie Boy” Rafferty (Sin City – Miasto grzechu)
„Żelazny Jack”, jak zwały go gazety, to typ zbyt mocno zapatrzony w siebie i swoją władzę, jaką dawała mu odznaka. Zgrywał twardziela do końca, nawet w momentach największego upokorzenia. Tym ostatecznym okazała się dla niego śmierć od… własnej broni. Mimo iż z góry stał na straconej pozycji, bez ręki i jakiegokolwiek honoru, i choć dobiegało doń ostrzeżenie Dwighta, to jednak pociągnął za spust i lufa pistoletu wbiła mu się wprost w czaszkę. To chyba w pełni obrazuje problem. Co ciekawe, nie był to wcale definitywny koniec Jacka – po śmierci zdawał się mieć równie ciekawy i pełny rozrywek… byt. Oczywiście do momentu, w którym jego głowa posłużyła za… granat. Trzeba przyznać, że wybuchowe miał gość życie, a nawet dwa.
Benny (Słoń)
Benny to człowiek zagadka. Czemu? Ano z dwóch powodów. Po pierwsze, w przeciwieństwie do pozostałych dzieciaków, nie posiada on odpowiednika w rzeczywistych wydarzeniach, jakie zaszły w Columbine. Po drugie jego zachowanie nadaje się na wieloletnie badania naukowe, gdyż jest nie tylko niezgodne ze zdrowym rozsądkiem przeciętnego człowieka, ale też i ze wszystkim innym. Można pomyśleć, że reżyser miał jakiś cel, wprowadzając go do filmu, i przez to chciał nadać mu znaczenie. A gdzie tam! Benny jedynie radośnie, spokojnym krokiem chodzi sobie po szkolnych korytarzach, chilloutując, podczas gdy wszyscy pozostali uciekają, bo wokół trwa prawdziwa rzeź niewiniątek. W końcu dostrzega jednego z napastników i podchodzi do niego (podchodzi, NIE skrada się!). Tamten od razu go zauważa i… zabija na miejscu serią z karabinu. Bo co innego miałby zrobić? Tym samym Benny staje się jednym z moich ulubionych przykładów śmiertelnej głupoty.
Neil Perry (Stowarzyszenie Umarłych Poetów)
Podobne wpisy
To film, który dzieli ludzi na kilka kategorii. Mamy więc osoby absolutnie rozkochane w tej opowieści, takie, które na tej produkcji usnęły bądź nieświadomie zaczęły robić co innego, oraz tych, którzy uważają, że film ten odebrał im dwie godziny życia. A skoro o życiu mowa, to musi też być i śmierć. I oto nadchodzi w osobie Perry’ego, który na naszych zaspanych oczkach popełnia samobójstwo. Jeśli jednak należycie do drugiej lub trzeciej z wymienionych kategorii, to zapewne nie macie pojęcia, o kim mowa. To ten dzieciak o homoseksualnym usposobieniu i naturze maksymalnego romantyka (Robert Sean Leonard – 10 punktów za podanie innego filmu, w którym wystąpił, bez szukania). Zabija się, gdyż tatuś nie pozwala mu wystąpić w przedstawieniu szkolnym przygotowywanym przez Johna Keatinga (Robin Williams – 20 punktów za podanie powodu, dla którego ten świetny aktor zgodził się zagrać w komedii RV). I? – spytacie. I tyle – to główny i jedyny powód. Przykre, że chłopak nie dożył czasów, w których mogła uratować go reklama „Get an Ipod, get a life”. I co się stało z wpajaną im przez Keatinga zasadą „żyj chwilą”? Perry najwyraźniej źle to odczytał, bo żył chwilę. A mówili, że to telewizja ogłupia…
Wyatt i Billy (Swobodny jeździec)
I doszliśmy do przykładu śmierci tak głupiej, że aż wkurzającej. Oto nasi swobodni (i znarkotyzowani) bohaterowie jadą sobie spokojnie pustą szosą, nikomu nie wadząc, po czym zostają dla żartu zastrzeleni przez dwóch przypadkowo napotkanych kmiotków z Południa. Jest to o tyle bolesne, że racjonalne. Taki finał nie został wyssany z palca, a i nadaje filmowi odpowiedniego wydźwięku i bez niego produkcja ta nie byłaby tym, czym jest dziś. Mimo to trudno w finale nie pokręcić głową i nie powiedzieć, że zginęli w bezsensowny, czysto głupi sposób, który to jeszcze bardziej uwypukla ich bezradność w tych ostatnich chwilach wolności.
Żołnierz na plaży Omaha (Szeregowiec Ryan)
Spytacie zapewne który, bo w końcu tylu ich tam zginęło, że trudno to w ogóle zliczyć. Ale tylko jeden ginie w naprawdę niefortunny, by nie rzecz wprost, że durny sposób. Żołnierz, o którym mowa, dostaje rykoszetem prosto w hełm – kula jednak odbija się, pozostawiając po sobie tylko wgniecenie. Koledzy wokół chwalą jego szczęście, żołnierz zdejmuje hełm, aby spojrzeć na ślad (w końcu zobaczyć znaczy uwierzyć) i… w tym momencie obrywa kolejną kulą w to samo miejsce – tym razem z wiadomym skutkiem. Niby ludzie robią w szoku różne rzeczy, ale ten pan najwyraźniej zapomniał, że wokół nadal trwa wojna. Zapewne niedługo potem żona otrzymała list mówiący, że jej mąż umarł dzielnie, broniąc wolności do ostatniej kropli krwi. Kto? Harry? Niemożliwe! On nawet hełmu nie potrafił dobrze założyć…
Chad Feldheimer (Tajne przez poufne)
Festiwal głupoty wg braci Coen to film idealny do takiego zestawienia. Trup bowiem ściele się gęsto, a sensu w tym za grosz. Jednak to Chad – bohater, który nie raz górował swym debilizmem nad innymi – dał się wykończyć w najmniej logiczny sposób, który zresztą spowodował całą lawinę idiotycznych następstw. Mamy tu więc włamanie, którego być nie powinno, ucieczkę, której z kolei nie było, pistolet, który nigdy wcześniej nie był używany, oraz ciało, które długo pozostało niezidentyfikowane. No i przede wszystkim mamy ten sympatycznie kretyński wyraz twarzy na sekundę przed wyzionięciem ducha, który przeraża zamiast jasno dawać do zrozumienia, że oto przybywam w pokoju (przebywawszy w szafie). Jesus, what a clusterfuck!