Zaskakująco BOHATERSKIE filmowe ZGONY
Po śmierciach pięknych, samobójczych, głupich oraz zaskakujących drążymy temat dalej. Tym razem na tapecie zgony z rodzajów tych heroicznych, będące częścią życia bohaterów, których nie posądzalibyśmy o tak nobliwe zakończenie. Ale nie jest to zasadą, gdyż bohaterstwo można w obliczu śmierci różnie postrzegać. Będą duże spoilery!
James Cole (12 Małp)
Trudno dokładnie zanalizować przypadek Cole’a. Raz, że nie miał on wielkiego wyboru – został wysłany na misję, którą musiał wykonać. Dwa, że tak naprawdę nie zginął. No… przynajmniej niezupełnie. Trzy, że był świadkiem swojej własnej śmierci, nawet się tego nie domyślając. Zginął więc zarówno niespodziewanie, jak i dość przewidywalnie. Odszedł po bohatersku, bo próbując ratować świat – nawet jeśli trochę wbrew własnej woli. James marzył o normalnym życiu – świeżym powietrzu, czystej wodzie… Chciał zobaczyć ocean i nacieszyć się panią doktor, w której zakochał się z wzajemnością. Ale w ułamku sekundy postanowił poświęcić to wszystko „dla sprawy”, dla czegoś większego niż on sam. Jednocześnie wciąż żył tuż obok – jako niewinne i wciąż jeszcze czyste od ideałów dziecko. To piękny przypadek syzyfowej pracy, czy też raczej syzyfowego umierania.
Rennes (Cube)
Z kolejnym martwym typem można się kłócić; choć może nie koniecznie z nim samym, bo w końcu nie żyje. Co do tego drugiego nie ma jednak wątpliwości – Rennes zginął nagle i nieoczekiwanie, szczególnie dla samego siebie. Zapewne dlatego jego reakcja na rychłe wyzionięcie ducha sprowadziła się do krótkiego: „merde”. Heroizm jest już mimo wszystko bardziej naciągany. Sam Rennes bohaterem na pewno nie był – starał się jedynie przeżyć w dziwacznych okolicznościach sześcianu i dać nogę z tegoż osobliwego miejsca. Kiedy jednak przyjrzeć się sprawie bliżej, łatwo stwierdzić, że jego krótki pobyt w czerwonym pomieszczeniu uratował życie innym uwięzionym. Z kolei jego przeżarte kwasem zwłoki uświadomiły im później, że błądzą, kręcąc się w kółko (a raczej robiąc się w kwadrat), ergo również dały im kolejną szansę na przetrwanie. Na to, co stało się potem, Rennes oczywiście nie miał już wpływu. Ale za to, co stało się wcześniej – za to nieświadome poświęcenie i wpłynięcie na życie pozostałych – należy mu się miejsce na cmentarzu bohaterów. A przy okazji trzeba oddać mu sprawiedliwość, w końcu tak czy siak udało mu się uciec…
Russell Casse (Dzień Niepodległości)
No dobra – z punktu widzenia widza powrót pociesznego Russella na stare, kosmiczne śmieci nie jest specjalnym zaskoczeniem, gdyż podpada niejako pod schemat fabularny (odkupienie win, naprawa wizerunku, takie tam…). Niemniej sami bohaterowie nie kryją już zdziwienia samym faktem, że taki zapijaczony, nic niewarty przegryw, którym w oczach wszystkich (wliczając w to rodzinę) jest Casse, w ogóle wzbił się w niebo i dostał na misję ratowania świata. A co tu dopiero mówić o tym, że ostatecznie okazał się jego wybawieniem. Oto bowiem, kiedy wszystko inne zawiodło i pozostali piloci – w tym sam prezydent – spietrali, tylko Russell nie bał się poświęcić swego życia dla sprawy. Miał co prawda ku temu prosty motyw zemsty na kosmicznych najeźdźcach za dawne eksperymenty, niemniej i tak był chyba ostatnią postacią, po której takiego czynu można by się było spodziewać. Co ciekawe, w pierwotnej wersji filmu to zaskoczenie miało być nawet większe, gdyż Russell w tym ostatnim zrywie ludzkości w ogóle nie był brany pod uwagę. Lecz chłop zagrał wszystkim na nosie, w kluczowej chwili nadlatując swoim dwupłatowcem z przyczepioną do niego bombą atomową i radośnie wlatując do wnętrza statku-matki. Kuriozalne, ale skuteczne. I, paradoksalnie, mające więcej sensu niż wadliwy system nowoczesnego myśliwca, który ostatecznie posłał Russella ku gwiazdom.
Pike Bishop, Dutch Engstrom, Lyle i Tector Gorch (Dzika banda)
Podobne wpisy
Widać wyraźnie, że już od jakiegoś czasu panowie chcieli coś zrobić ze światem wokół – bez względu na to, czy będzie to ich kosztować życie. Ich decyzja nie była czymś, nad czym debatowali całą noc i chociaż spodziewali się, że nadchodzi, to jednak podjęli ją dość impulsywnie. Mimo wszystko byli ludźmi honorowymi i ceniącymi pewne wartości. Scena ratowania kumpla stanowiła więc dla nich coś więcej niż tylko pomoc przyjacielowi. I jest taki moment, tuż po pierwszym wystrzale, kiedy wszyscy oni się wahają – następuje niewygodna chwila ciszy i niepewności. Wtedy zarówno ich przyjaciel, jak i wrogi generał już nie żyją – banda nie ma więc pretekstu do dalszej walki, co widać po ich zachowaniu. Choć przyszli tu na śmierć, to jednak dociera do nich, że już po wszystkim i że przy odrobinie szczęścia pewnie udałoby im się uciec. Dopiero potem dochodzi do krwawej jatki. Zapewne im przeznaczonej, bo nawet gdyby uciekli, to nie znaleźliby miejsca dla siebie i prędzej czy później byli skazani na zagładę. Sęk jednak w tym, że zdecydowali się zginąć tu i teraz. Zginęli za sprawę, która tak naprawdę ich nie dotyczyła – rzucili na szalę wszystko, co mieli i czym byli. Zrobili to odrobinę wbrew sobie i wbrew zdrowemu rozsądkowi. Ale przede wszystkim zrobili to dość niespodziewanie i… wygrali. Również w naszych oczach.